Będzie, co może

Posłanka na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu, uczestniczka dwóch powstań i prezeska Koła Włościanek Wielkopolskich – Wanda Niegolewska.
tekst MAGDALENA GENOW
Wanda Niegolewska, wnuczka | foto Łukasz Gdak

HERSTORIE POZNANIA
autorski podcast Pauliny Kirschke
Posłuchaj!

Zadzwonił telefon:
Dzień dobry. Mówi Wanda Niegolewska.
Zamurowało mnie. Przecież Wanda Niegolewska zmarła w 1970 roku. Na jej pogrzeb w Buku przyszły tłumy, cmentarz zalany był kobietami w czarnych chustach.
Dzień dobry.
Mówi Wanda Niegolewska, wnuczka Wandy. Chciała się pani ze mną skontaktować.

Przygotowywałam wtedy warsztat herstoryczny o Wandzie Niegolewskiej, jednej z bohaterek Szlaku Pracy Organicznej (Pracaorganiczna.pl). Każdą wolną chwilę poświęcałam na zgłębianie biografii tej fascynującej, choć nieco zapomnianej postaci – posłanki na Polski Sejm Dzielnicowy w Poznaniu, uczestniczki powstania wielkopolskiego i warszawskiego, społecznicy, ale też założycielki i prezeski Koła Włościanek Wielkopolskich. Zastanawiałam się, dlaczego w Poznaniu jest ulica Niegolewskich, a nie ma ulicy Wandy Niegolewskiej? Przypomniałam sobie po chwili, że zostawiłam numer do siebie w Bibliotece w Pniewach. Pani Wanda prowadziła punkt biblioteczny w Psarskim, gdzie obecnie mieszka, które podlega właśnie pod tę bibliotekę. To bibliotekarka przekazała mój numer Wandzie Niegolewskiej, wnuczce. Źródła internetowe sugerowały, że nazywa się Górska, stąd moje zaskoczenie tym telefonem – wydawałoby się – z zaświatów.

Wróciłam do nazwiska panieńskiego po rozstaniu z mężem. Po sześćdziesięciu latach życia w Warszawie wróciłam też do Wielkopolski. To był powrót symboliczny, bo wcześniej tu nie mieszkałam. Nie czułam się jednak obco nawet przez pięć minut. Kiedy przyjeżdżałam do Poznania w sprawach służbowych czy szukając materiałów do opracowania historii rodziny, nazwisko Niegolewskich otwierało wszędzie drzwi. To było niesamowite, ale też jakieś kuriozalne, bo ja tego nie wyczuwałam będąc w Warszawie. W Poznaniu cały czas jest sentyment do tego nazwiska – opowiada Wanda Niegolewska i po chwili dodaje: – To jest ogromnie obciążenie, żeby tego nie zepsuć.



Wnuczka Wanda Niegolewska w tle Wołyńska 20
Wanda Niegolewska, wnuczka | foto Łukasz Gdak
Wnuczka Wanda Niegolewska Wołyńska 20
Wanda Niegolewska, wnuczka | foto Łukasz Gdak
Portret Wandy Niegoleskiej w rękach wnuczki Wandy Niegolewskiej
Wanda Niegolewska, wnuczka | foto Łukasz Gdak

Pani Wanda jest historyczką sztuki, prezeską Wielkopolskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego i fundacji „Czyń coś powinien, będzie co może” im. Stanisława i Wandy Niegolewskich. Umawiamy się na rozmowę w podziemiach poznańskiego Hotelu Bazar, gdzie znajduje się siedziba Wielkopolskiego oddziału towarzystwa. Na stole widać imponującą kolekcję pamiątek po babci. Przeglądam telegramy z życzeniami urodzinowymi dla wnuków oraz artykuły z Tygodnika Powszechnego, które rozsyłała rodzinie. Wśród pamiątek jest oryginał protokołu ze zjazdu Koła Włościanek w Buku w 1930 roku, którego przewodnicząca, Wanda Niegolewska, ubolewała, że ideę humanitarną praktykuje się tylko w czasie wojny.

Moja rozmówczyni porównuje działalność kółek do telewizji śniadaniowej. Kiedyś kobiety nie potrafiły wekować jedzenia, musiały się tego nauczyć. Ziemniaki i kapustę chowało się w kopcach. Kołka włościanek uczyły również zakładać ogródki warzywne. „Dumą związku były ogrody członkiń. W miejsce zaniedbanych starych drzew powstały wzorcowe ogrody i sady. Zanikały zachwaszczone ogródki, a w ich miejsce wyrastały kwietniki i warzywniki (z płodozmianem pod poszczególne warzywa). Wzrost poziomu ogrodnictwa w dużym stopniu został osiągnięty dzięki fachowemu instruktażowi, wspólnemu zakupowi drzew kwalifikowanych i nasion oraz urządzaniu konkursów ogrodniczych”.

Bal w Hotelu Bazar | foto arch. rodzinne

Wrażenie robi Zebranie Kółek Włościanek zorganizowane na terenie poznańskiego, najstarszego w Polsce, ogrodu zoologicznego. Na spotkaniu obecny był Prymas Polski, kardynał Edmund Dalbor. W tle nieugaszony konflikt zbrojny na ziemiach wielkopolskich, radość z odzyskania niepodległości, włączenia Wielkopolski do Rzeczpospolitej i nadanie kobietom praw wyborczych, a do tego otoczenie zwierząt, gwar, tłok i wielkie plany odbudowy kraju: „Mimo rozejmu w Trewirze (16.02.1919) walki Powstańców Wielkopolskich z Niemcami w granicznych powiatach Wielkopolski trwały. Dojazd do Poznania w tym okresie był utrudniony i niebezpieczny. Dzięki współpracy Towarzystwa Ziemianek w Poznaniu oraz Związku Poznańskich Kółek Rolniczych – 29 i 30 kwietnia 1919 r. w sali Ogrodu Zoologicznego, największej w wolnym Poznaniu, odbyło się pierwsze walne Zebranie Kółek Włościanek z udziałem 800 uczestniczek, na którym powołano Związek Kółek Włościanek. Przewodniczącą (patronką) ZW wybrana została Wanda Niegolewska z Niegolewa”.
Po drugiej wojnie światowej koła włościanek zostały przemianowane na koła gospodyń wiejskich. Co ciekawe, w źródłach z czasów komunistycznych koła włościanek nazywane są kołami gospodyń wiejskich, co nie jest prawdą, gdyż te w Wielkopolsce powstały dopiero po II wojnie światowej.

Życiorys Wandy to nie tylko działalność społecznikowska, ale także polityczna. Wanda Niegolewska wielokrotnie stawiała opór Niemcom, w czasie zaboru pruskiego konspiracyjnie nauczając wiejskie dzieci języka polskiego, w trakcie powstania wielkopolskiego opatrując chorych w szpitalu czy organizując szpital powstańczy w Buku. W międzywojniu Niegolewska nie tylko tworzyła struktury Związku Kółek Włościanek Wielkopolskich, przewodniczyła powiatowemu oddziałowi Czerwonego Krzyża w Buku, gdzie organizowano kursy dotyczące zdrowia i higieny, ale też pracowała na rzecz zwiększenia czytelnictwa. Jak czytamy w jej wspomnieniach: „Założyłam najpierw pięć bibliotek, każda miała inne książki, co rok dodawało się 20 nowych, a 20 się wycofywało. W ten sposób miałam 25 bibliotek ruchomych, znaczone były kolorami i przesuwało się je automatycznie od jednej do drugiej, w piątki. W lipcu ściągało się książki do Niegolewa, gdzie początkowo porządkowałyśmy z Grewową, potem, gdy było więcej – ze studentami, którzy byli na wakacjach, w końcu miałam płatną osobę. Bibliotekarkami były Młode Polki (…). Przed 1939 r. z instruktorką całą zimę jeździła od wsi do wsi z wykładami, świetlanymi obrazami; wykłady miała wspaniałe, bardzo była zdolna, potem wzięła ją siostra moja do Myjomic i pracowała, i miała wykłady w pow. Kępińskim”.

Wanda Niegolewska | foto arch. rodzinne

Kiedyś rozmawiałam z byłą panią dyrektor Biblioteki Raczyńskich. Mówiła, że kiedy likwidowali mieszkanie jej dziadka w Buku, znaleźli roczniki czterech czasopism XIX-wiecznych! W chłopskiej chałupie, to znaczy we włościańskim domu, bo w Wielkopolsce byli włościanie, a nie chłopi. I to prawdopodobnie między innymi dzięki Towarzystwu Czytelni Ludowych – wspomina wnuczka. Wanda Niegolewska opuściła majątek w Niegolewie 1 września 1939 i już nigdy tam nie wróciła. Wojnę spędziła w Warszawie. Tam zginęła synowa Niegolewskiej razem z córeczką. Bomba uderzyła w dom. – Umarła z dzieckiem na ręku. Z Wandeczką zresztą. I też byłaby Wanda Niegolewska – dodaje moja rozmówczyni. Stryj poślubił siostrę zmarłej żony. W tej rodzinie w kolejnym pokoleniu też jest Wanda, wnuczka Zygmunta i Janiny Niegolewskich. W czasie powstania warszawskiego Wanda Niegolewska gotowała codziennie kilkanaście litrów zupy dla powstańców, organizowała zbiórki produktów wśród mieszkańców z pobliskich domów. Po upadku powstania, trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie. Miała wtedy sześćdziesiąt siedem lat.

Gdy z niego wyszła, nie mogła wrócić do Niegolewa. Miała, wydany przez władzę komunistyczną, zakaz zbliżania się do domu na odległość trzydziestu kilometrów. Dwór zamienił się w PGR, a Wanda i Stanisław Niegolewscy dostali przydział kwaterunkowy we współdzielonym mieszkaniu przy ulicy Wołyńskiej w Poznaniu, w którym mieszkały już dwie inne rodziny. Przydzielona przestrzeń Niegolewskich i ich wychowanicy pani Mychy Sierockiej składała się z dwóch pokojów i korytarzyka, bez kuchni i łazienki. Toaleta była wspólna dla trzech rodzin. Utrzymywali ich synowie, ale nie tylko. – Niedawno w Niegolewie, kiedy siedziałam na ganku, jakiś mężczyzna podjechał samochodem. Spytał, czy znam kogoś z rodziny Niegolewskich. Powiedział, że pamięta jak jego ojciec woził żywność z Niegolewa na poznański Sołacz. Ojciec mówił, że to było niebezpieczne, bo komuniści nie mogli się dowiedzieć. Oczywiście wszyscy wiedzieli, przymykali oko, a mieszkańcy ryzykowali. I ojciec się trochę bał, ale woził, bo cała wieś się składała i babcia dzięki temu przeżyła te pierwsze lata – wspomina wnuczka.

Wanda Niegolewska z synami w Niegolewie, ok. 1911 r. | foto arch. rodzinne

Pani Wanda pamięta z poznańskiego mieszkania babci nieprzyjemny zapach mydlin z wiaderka ukrytego za parawanem, czyli w zaimprowizowanej w jednym z pokojów łazience, w którym była również część kuchenna i „salonik” za szafą z rozsuwanymi drzwiami i wiklinowymi białymi fotelikami. – Foteliki jako jedne z nielicznych przedmiotów nie przydały się nikomu w Niegolewie i ktoś je babuni przywiózł – opowiada pani Wanda. We wspomnieniach pozostał też smak cukierków anyżowych i nieco przerażająca droga do toalety.
– To był zniszczony, niemający gospodarza dom ze skrzypiącymi schodami o specyficznym zapaszku. Pamiętam strach, kiedy szło się do toalety przez ciemny, nieogrzany korytarz. Stała tam wanna, w której lokatorzy trzymali pyry.

Pani Wanda przywołuje też aptekę, do której babcia wysyłała ją po pastylki emskie na gardło. Do dziś kupuje je na przeziębienie i Sal Vichy na sprawy żołądkowe. Do końca życia babcia pozostała pogodną i pogodzoną ze światem osobą. Mieszkańcy Sołacza zapamiętali ją jako starszą panią z laseczką wędrującą codziennie o szóstej rano do kościoła. Była minimalistką. Na śniadanie zjadała resztki pieczywa z poprzedniego dnia i zalewała je gorącym mlekiem. – Była skromna do obrzydliwości. Kiedy miałam pięć albo sześć lat, dostałam od niej wielkie jabłko, ale nie było smaczne. Nie zjadłam go do końca i wyrzuciłam. Babcia to zauważyła. Kazała podnieść, umyć i zjeść to nadgryzione jabłko. Na wsi, gdzie tych jabłek było mnóstwo.

Ochronka w Niegolewie, 1935 r. | foto arch. rodzinne

Stanisław Niegolewski umarł w 1948 roku. Najstarszy z synów, Andrzej, pozostał po wojnie w Warszawie, a Zygmunt osiadł na wsi pod Chojnicami. Najmłodszy z synów, Maciej, zmarł. – Zawsze na święta Wielkiej Nocy przyjeżdżaliśmy z ojcem do babuni. Jeździliśmy jedenastką do Fary, na obchody Te Deum. Poznań wydawał mi się taki strasznie historyczny, głównie jako sceneria opowieści związanych z historią rodzinną i Polski. Ojciec prowadził mnie na Skałkę, gdzie znajdują się prochy Pułkownika Andrzeja Niegolewskiego – opowiada prezeska wielkopolskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego.

Poznańska Skałka, której pierwowzorem była oczywiście krakowska Skałka, znajduje się w kościele św. Wojciecha. To zabytkowa krypta, w której przechowywane są prochy najbardziej zasłużonych Wielkopolan. – Hasłem naszej rodziny jest: „czyń coś powinien, będzie co może”. To zawołanie bardzo oddaje takie podejście do świata, że należy robić to, co do człowieka należy, a bić się tyle, ile można. Ale jeżeli się nie uda, to przejść do porządku dziennego i nie zatracać się w tym, że coś się nie udało, tylko żyć.
W związku z tym moja babcia na komunizm patrzyła tak, że nie należy stracić godności, nie należy nic stracić z tego swojego człowieczeństwa, ale żyć porządnie tu i teraz. To była postawa Wielkopolan, bo w Polsce centralnej bardziej romantycznie do tego podchodzono, a tutaj racjonalnie – opowiada Wanda Niegolewska, wnuczka.

Dom Wandy Niegolewskiej na Sołaczu | foto Łukasz Gdak

Podczas naszego drugiego spotkania na warsztatach herstorycznych w Pałacu Dąbrowskiego w Winnej Górze jestem z córką. Pani Wanda podaje jej rękę, a kiedy córka wystawia lewą dłoń, poucza: „Witamy się prawą dłonią”. Myślę wtedy o dawnej kindersztubie, której celem było wychować damę. Tak właśnie wnuczki wychowywała Wanda Niegolewska. Jak wspomina moja rozmówczyni, miała słabość do wnuków, ale dziewczynki traktowała dość oschle: – Dla mnie i dla siostry babcia była na dystans. Nie można było usiąść babci na kolana i się przytulić. Kazała trzymać się prosto. Ostatnie półtora roku życia Wanda Niegolewska leżała i nie zgadzała się na przyjmowanie lekarstw: – Na kilka tygodni przed śmiercią babuni, kiedy rodzina się z nią żegnała, pojechałyśmy z bratanicą do Niegolewa i przywiozłyśmy jej zerwane na trawniku przy pałacu stokrotki. Pamiętam jak się wtedy rozpłakała. Mój ostatni kontakt z babunią był, kiedy na pożegnanie, które okazało się wieczne, pocałowałam jej szczupłą rękę. Było to w roku 1970, miałam 17 lat.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!