3 lipca 2025
design

Celebracja codzienności

Moje wyroby zawsze się wyróżniały, charakteryzowały je proste formy i bardzo ozdobny detal – opowiada Karolina Szeląg, której ceramikę kojarzy od razu każdy, kto zna Szeląg Art Studio.
KATARZYNA JASIOŁEK
Karolina Szeląg | foto arch. pryw.

Gdy zajrzymy na stronę Szeląg Art Studio, być może pierwsze, co rzuci nam się w oczy, to data jego powstania – rok 1999. Zważywszy na to, że wyroby z ceramiki pochodzące od artystów indywidualnych są bardzo popularne dopiero od kilku lat, a wiele osób nadal odkrywa lepienie z gliny na warsztatach w pracowniach, domach kultury, a nawet w ramach oryginalnej atrakcji na przyjęciach urodzinowych, ćwierć wieku na rynku robi wrażenie. Gdy przewiniemy stronę nieco w dół, wrażenie zrobi coś jeszcze. Zdjęcia, a na nich finezyjne naczynka do celebrowania codzienności – filiżanki, cukiernice, dzbanuszki. Porcelana z subtelnym dodatkiem złota i jednego, góra dwóch kolorów, malowana ręcznie i sygnowana kalką z logo pracowni. Połączenie klasycznej elegancji i nowatorskiego pomysłu.

Zaczęło się wcześnie. Bawiąc się z dzieciakami na podwórku mała Karolina, dzisiejsza właścicielka Szeląg Art Studio, większość czasu spędzała siedząc w glinianym wykopie w ziemi.

Siedziałam w tej dziurze z gliną i lepiłam różne rzeczy. To mi się podobało, bo dawało poczucie sprawczości, możliwość popsucia wszystkiego i zaczęcia od nowa. Rodzicom mówiłam, że kiedyś zbuduję sobie dom z gliny i w nim zamieszkam – wspomina artystka urodzona w niewielkiej, podkoszalińskiej wsi Biesiekierz, słynącej nie z ceramicznych wyrobów, ale z pomnika ziemniaka autorstwa rzeźbiarza Wiesława Adamskiego.

W szkole podstawowej Karolinę Szeląg wysyłano na większość konkursów plastycznych, a dyrektorka Teodozja Kwasigroch namawiała ją, żeby poszła do liceum plastycznego. I faktycznie trafiła do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Władysława Hasiora w Koszalinie. Wspomina dwóch nauczycieli, którzy mieli wpływ na jej umiejętności w dziedzinie ceramiki. Jednym z nich był Piotr Maksymiuk, uczący rzeźby w glinie, a drugim Jerzy Morawski, który uczył chemii i technologii ceramiki, był również technologiem w dużych zakładach ceramicznych i uczniom zdradzał tajniki wytwarzania ceramiki na dużą skalę. – Szkoła dała mi przygotowanie teoretycznie. Wprawdzie na dworze, za budynkiem szkoły leżała hałda gliny, ale robiliśmy rzeźby, nie naczynia. Myślałam wtedy, że naczynie powstaje tak, że najpierw robi się jego kształt, a później wydłubuje środek – uśmiecha się Karolina.

kompozycja 11
foto arch. Karoliny Szeląg
instagram
foto arch. Karoliny Szeląg

Metoda lepienia z wałeczków okazała się dla niej odkryciem. Za to z Piotrem Maksymiukiem uczniowie robili sami szkliwa, angoby, dla których źródłem tlenku żelaza była skwapliwie przez nich zbierana z porzuconego tu i ówdzie złomu rdza. Nie było jeszcze dostępu do szkliw i barwników. – I w liceum i po nim przepalałam granitowe kamienie w ognisku, mieliłam na żarnach i wsypywałam do glinianej masy, aby zmienić jej strukturę. Jak w średniowieczu. Śmieję się, że polski dizajn i wegetarianizm wystartowały w jednym momencie. Początki były trudne, nie było się od kogo uczyć – mówi Karolina i dodaje, że ceramika była wówczas domeną jarmarków ludowych, a ceramik kojarzył się ludziom tylko z kimś, kto toczy na kole. Sama bywała w dużych zakładach ceramicznych, choć nigdy nie odbywała w żadnym praktyk. Po liceum profesor Jerzy Morawski przygarnął ją do swojej pracowni. Nie pamięta, aby wówczas działały w kraju małe manufaktury ceramiki, nie było się więc na kim wzorować.

Artystami, którzy oczarowali Karolinę byli Barbara i Piotr Lorkowie, którzy, jak sama mówi, dali jej impuls do myślenia, że to co robi, może wyglądać inaczej. Innym wzorem był dla niej Marek Cecuła, mieszkający jeszcze wówczas w Nowym Jorku.

Po liceum Karolina zdawała na rzeźbę do Gdańska, ale się nie dostała. Wymyśliła więc, że będzie pracować, aby zarobić i otworzyć własną pracownię ceramiczną. Początkowo pracownią był jej pokój, przed którym stały łopaty. Centralny punkt zajmowało łóżko, a dookoła była glina. Gdy miała dziewiętnaście lat, rodzice zaproponowali pomoc w postaci kupna pieca do wypału. – Ceramik bez pieca jest jak bez rąk, więc miałam zapewniony dobry start. Piec stanął w pomieszczeniu przy domu, gdzie mieściła się firma rodziców. Tam też powstawała przyszła pracownia. Nikt mnie nigdy nie odwodził od tego pomysłu na życie, a ja codziennie próbowałam nowych rzeczy związanych z wytwarzaniem ceramiki – wspomina Karolina.

Karolina Szeląg | foto arch. pryw.

Wtedy na horyzoncie pojawiło się pierwsze zlecenie. Znajomy architekt projektował restaurację w Kołobrzegu, która miała wyglądać jak wielki galeon. Potrzebne były naczynia w klimacie z XVII-XVIII wieku: talerze, miski w kształcie łodzi, kielichy, serwetniki, świeczniki – w sumie około ośmiuset sztuk. Dodatkowo Karolina wykonała nawiązujące do podróżników kafle, które ozdobiły słupy znajdujące się we wnętrzu restauracji. Zlecenie było więc duże i wymagające, szczególnie jak na debiut. – Użyłam kamionki i szkliw z Niemiec, które podpowiedział mi Piotr Lorek. Na tym zleceniu nauczyłam się ceramiki, bo popełniłam wszystkie możliwe błędy – opowiada Karolina. Wspomina jeszcze Dariusza Kosa, kołobrzeskiego artystę, zdobiącego kamionkową ceramikę metodą sgrafitto, który również podzieli się z nią wiedzą. – Każdy ma na ceramikę swój sposób. Na efekt wpływa to, czy jest zima czy lato albo jaka jest wilgotność powietrza. Ceramika stwarza wiele możliwości, dlatego na rynku są wyroby wyglądające jak wiele innych, ale i rarytasy, bo mamy dostęp do najnowszych metod, szlachetnych materiałów, szkoleń, podróżujemy i to są wspaniałe źródła inspiracji – mówi Karolina.

A na jednym oddechu dodaje, że Polacy są zdolni, ale nie jest łatwo prowadzić manufakturę ceramiczną i się z tego utrzymywać, a wytwarzanie powtarzalnych obiektów na dobrym poziomie jest kosztowne. Dlatego rozkręcając interes, pracowała dodatkowo w trzech innych miejscach: jako montażystka-poligrafka, w ośrodku pomocy społecznej, a rankami robiła wieńce grobowe w hurtowni kwiatów.

Za namową Dariusza Kosa zaczęła wyjeżdżać na imprezy plenerowe. Po raz pierwszy swoje prace sprzedawała podczas Festiwalu Wikingów na wyspie Wolin, potem podczas szczecińskiego kiermaszu ogrodniczego Pamiętajcie o ogrodach.

Moje wyroby zawsze się wyróżniały, charakteryzowały je proste formy i bardzo ozdobny detal – mówi Karolina. – Pamiętam taki moment, że był szał na anioły. Jak coś stało przez lata w pracowni i się nie sprzedawało, to wystarczyło dokleić skrzydła i sukces był murowany. Ja także zrobiłam rzeźby aniołów i jedna pani na Wolinie kupiła je wszystkie, mówiąc, że brzydszych nie widziała, czym skutecznie zniechęciła mnie do aniołów.

foto arch. Karoliny Szeląg

Nie zniechęciła jednak do rzeźby jako takiej. Znajomemu ojca Karolina wykonała rzeźbę ogrodową przedstawiającą siedzącego mężczyznę. Eksploatowanym przez nią motywem były też konie, któregoś razu klient z Wielkiej Brytanii zamówił całą paletę rzeźb z końmi i innymi postaciami. Z kolei małżeństwu budującemu dom zamarzyły się ceramiczne parapety z obrazami wielkich malarzy i Karolina malowała na ceramice motywy z dzieł Miró i Pollocka. Tak spodobały się klientom, że zlecili jej także wykonanie w łazienkach fresków w stylu Alfonsa Muchy. Kupili dodatkowo do ogrodu kilka rzeźb z pracowni Karoliny, a ona jeszcze specjalnie dla nich wykonała dużego ceramicznego baobaba.

Przyszedł czas na współpracę z galeriami. Jolanta Szczepańska z ArtGalle w Szczecinie zorganizowała Karolinie pierwszą wystawę indywidualną Baśń o porcelanie. Pojawiła się na niej Izumi Fujita, promotorka polskiego rzemiosła w Japonii.

To dzięki niej Karolina zaczęła sprzedawać prace także tam, brać udział w wystawach zbiorowych. Dwanaście lat temu Karolina przeprowadziła się do Poznania. Zostawiła dotychczasową pracownię przy rodzinnym domu. Wzięła ze sobą kilkuletnią córkę, doświadczenie w pracy z wieloma rodzajami ceramiki oraz przeświadczenie, że nowy początek będzie dobry. – Zaczęły wówczas powstawać pracownie związane z designem, nasze rzemiosło w końcu przestało być traktowane po macoszemu, więc to był dobry moment na nowe otwarcie. Przeprowadzka do Poznania była aktem odwagi, który nauczył mnie wiele o sobie. Zrobiłabym to jeszcze raz – mówi Karolina. Udało jej się wynająć pracownię przy ul. Janiny Omańkowskiej 62 na Podolanach, w której działa do dzisiaj i która, jak sama dodaje z humorem, nie jest instagramowo zbyt reprezentacyjna.

To, czego się wciąż uczy, to delegowanie zadań. Ma jednak modelarzy, pana Mirosława i pana Darka, którzy wykonują formy. Chodzieskie malarki, które są mistrzyniami w swoim fachu, malują dla niej naczynia złotem. W pracowni pomaga Ewa, która odlewa filiżanki. Karolina: – Pracuję z ludźmi, którzy umieją coś więcej ode mnie. Taki był Józef Bieleń, człowiek-cud, wspaniały modelarz z Włocławka, który niestety zmarł, a który przygotowywał dla mnie formy na podstawie dosłownie kilku kresek szkicu.

kompozycja 2
foto arch. Karoliny Szeląg
koncept
foto arch. Karoliny Szeląg

Artystka przyznaje, że czasem i ona potrzebuje potwierdzenia, że to, co się robi ma wartość: –Największym sukcesem jest ogromne grono klientek, które kupują moją ceramikę dla siebie i na prezenty. Mam też wielu klientów w Europie. Francuski eklektyzm to dla mnie wzór, więc Francuzi i Szwajcarzy lubią moją estetykę. Współpracuję również z tamtejszymi galeriami. Są tacy klienci, których ma od początku, z którymi znajomość dawno przeniosła się na grunt prywatny. Goszczenie w ich domach to dla Karoliny znakomita okazja, żeby zerknąć na stare prace.

Dzięki mediom społecznościowym jestem odkrywana na nowo – mówi Karolina, która dwa lata temu uruchomiła sklep internetowy ze swoimi wyrobami, mając już sporo wcześniej profile na Facebooku i Instagramie. Jej twórczość zwróciła uwagę zagranicznych wielbicieli dobrego rzemiosła i od zeszłego roku można ją znaleźć na platformie Homo Faber Guide genewskiej Michelangelo Foundation. To narzędzie uruchomione w 2020 roku, prezentujące najlepszych rzemieślników z całego świata. Pozwala użytkownikom, przy okazji ich podróży po świecie, odkrywać pracownie rzemieślnicze i kontaktować się z artystami, aby ich poznać, zaprosić do wspólnych projektów czy też kupić ich prace.

Dzisiaj Karolina już rzadko bierze udział w targach, bo nie ma na to czasu. Współpracuje za to z instytucjami, klientami korporacyjnymi i mniejszymi firmami, tworząc ceramikę na ich indywidualne zamówienie.

Świetną lekcją biznesu okazała się współpraca z Kamilą Rowińską, satysfakcję przyniosła także ta z Manufakturą Chodzieską Dariusza Kępki, dla której artystka odświeżyła całą serię naczyń oraz opracowała koncepcję prezentacji marki na targach Ambiente. Największą popularnością od lat cieszy się seria In Love, a Karolina najbardziej lubi Artespresso. – Rozwój to nie większa ilość wzorów, raczej minimalizowanie ilości, bo i tak jest nadmiar wszystkiego. Stawiam zatem na limitowane edycje – mówi. Gdy ma czas, sięga do swoich szkicowników, w których od lat gromadzi pomysły i wciela w życie któryś z puli niezrealizowanych. Są także idee wprowadzane na bieżąco, niektóre z nich można zobaczyć w mediach społecznościowych, inne jedynie w pracowni. – Nie projektuję dla wszystkich, ale dla tych, dla których to, co robię, jest ważne – mówi Karolina Szeląg. I ma rację.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!