Dzielnica z pocztówki

Łazarz, dzielnica złą sławą owiana, zaskakuje na każdym kroku i coraz bardziej przyciąga, również fotografów. Efekt jest zachwycający.
tekst PAULINA JĘCZMIONKA-MAJCHRZAK | foto PRZYBYRAD PASZYN

Spotkanie podsumowujące projekt
FOTO Łazarz
i wernisaż zdjęć
Przybyrada Paszyna

sobota, 23 listopada o g. 12.00
Filia 4 Biblioteki Raczyńskich
ul. Lodowa 4

Z Łazarzem kojarzyłam tylko Arenę, w której byłam jako dziewczynka na meczu siatkówki. Nigdy później nie miałam potrzeby zapuszczania się tam. Do czasu aż znajomi zaproponowali kolację w PoWolności, a później odkryliśmy Vandala – mówi Monika, studentka mieszkająca na Grunwaldzie. – Łazarz? Mam same złe skojarzenia. Jako pierwszą widzę ciemną ulicę Kolejową, którą lepiej samemu nie chodzić po zmroku – to słowa Andrzeja mieszkającego pod Poznaniem. – Jako typowy, napływowy mieszkaniec Poznania przejeżdżałem przez tę dzielnicę, ale niespecjalnie się nią interesowałem. Rozpoczynając projekt z nie lada zdziwieniem odkryłem, że Arena to jeszcze Łazarz – przyznaje Przybyrad Paszyn, historyk, nauczyciel, fotograf pracujący w technice mokrego kolodionu.

Na zlecenie Poznańskiego Centrum DziedzictwaRady Osiedla Św. Łazarz zrealizował projekt FOTO Łazarz, w którym odtwarzał obrazy z pocztówek z przełomu XIX i XX wieku. Sprawdzał, jak bardzo dzielnica zmieniła się w ciągu 125 lat. Wehikułem czasu była technika kolodionu utrwalająca współczesne obrazy w starodawnej formie zdjęć na szklanej płytce. Fotograf ma około piętnastu minut na naświetlenie i wywołanie zdjęcia, zanim pokryta specjalnym roztworem płytka wyschnie. To taki dziewiętnastowieczny Instax, który uwiecznia jedną chwilę tu i teraz. Tyle że zajmuje połowę chodnika, potrzebuje ciemni w pobliżu i dłuższego czasu naświetlania, a cały proces wykonania jednego ujęcia zajmuje średnio godzinę.

Projekt ewoluował. Wraz z poznawaniem przeze mnie dzielnicy zmieniała się koncepcja wykonania, a także moje postrzeganie Łazarza – opowiada Przybyrad. – Pierwotnym założeniem było odtworzenie obrazów z pochodzących z początku XX wieku pocztówek. Na tych pocztówkach byli jednak ludzie, więc dołożyłem pomysł, by i na współczesnych się pojawili. Tyle że wtedy byli przypadkowi przechodnie, którzy zainteresowani aparatem przystanęli na chwilę. Obawiałem się, że dziś to będzie niewykonalne, bo wszyscy żyją w biegu, a aparat na ulicy już nie wzbudza sensacji. Kolodion zarejestrowałby ruch jako rozmazany obraz. Dlatego fotograf postanowił wykonać portrety konkretnych ludzi związanych z Łazarzem. Ale i ten pomysł się zmienił.

Z koncepcji pojedynczych portretów wyrósł reportaż o mieszkańcach i samej dzielnicy. Powstały dwie serie zdjęć: przestrzeni i ludzi.

Wielu mieszkańców Poznania i okolic kojarzy Łazarz jako kolejową, robotniczą dzielnicę, w której w latach 50. XX wieku grasowała eka z Małeki, czyli subkultura bikiniarzy – kolorowych, słuchających rock’n’rolla i sprzeciwiających się komunizmowi. Pokutuje przekonanie o ciemnych, brudnych i niebezpiecznych ulicach. Zwłaszcza gdy mowa o dolnym (na wschód od ulicy Głogowskiej) Łazarzu. Górny z Areną, City Parkiem i kompleksem kamienic Johow-Gelände uchodzi za tę jaśniejszą, fancy część.

Rzeczywiście, na dolnym wciąż można spotkać liczną grupę vandali. Kolorowych, lubiących muzykę, stawiających na własny styl młodych ludzi. O ile eka z Małeki spotykała się na rogu ulic Kolejowej, Granicznej i Kanałowej, o tyle ta współczesna spotyka się jedno skrzyżowanie dalej, na rogu Małeckiego i Strusia, w Vandalu – jednej z pierwszych hipsterskich kawiarni dolnego Łazarza.

– Co myślałaś o Vandalu, zanim przyszłaś do nas pierwszy raz? – pyta mnie Wojtek Kajdan, właściciel tego miejsca. Myślałam, że tu nie pasuję, bo jestem zbyt zwyczajna, za mało hipsterska. Dziś siedzę w Vandalu i z zachwytem obserwuję młodych, pięknych ludzi. W wejściu do jednej z sal niewinnie drzemią dwa wielkie wilczarze. Ich opiekunka pije wino z przyjaciółmi. Nieco dalej na kanapie siedzi para, która przed chwilą się nie znała. On czytał książkę, jej podobało się narożne miejsce sali, więc zapytała – po angielsku – czy może się dosiąść. Rozmawiają od kilkudziesięciu minut. W pierwszym pomieszczeniu przy oknie, na wysokich krzesłach dwaj chłopcy (na oko w wieku siedmiu-dziesięciu lat) grają w planszówkę. Rodzice popijają kawę. Jest gwarno, gra muzyka, wszystkie stoliki zajęte.

Przybyrad Paszyn, Autoportret

Nie zawsze tak było. Gdy w 2018 roku Wojtek otworzył kawiarnię, głównie przesiadywał tu sam. Czasem zaglądali starsi mieszkańcy Łazarza, prosili o kieliszek wódki i ze zdziwieniem odkrywali, że to już nie jest legendarny pub Kominek.

Wokół, na dolnym Łazarzu, kulturalnie, gastronomiczne i towarzysko nie działo się nic. Nikt spoza dzielnicy tu się nie zapuszczał. Wojtek siedział i cierpliwie czekał. Gdy ktoś wchodził, witał go od wejścia przyjacielskim gestem, przechodząc na „ty”. – Nie chciałem tworzyć miejsca dla każdego, bo jeśli coś ma podobać się wszystkim, to nie podoba się nikomu – mówi. – Dlatego Vandal ma wyrazisty wystrój i muzykę. Zależało mi jednak na tym, żeby każdy, niezależnie od wieku czy pochodzenia, komu będzie się tu podobać, czuł się swojsko. W ten sposób poznałem mnóstwo ludzi. Z częścią się zaprzyjaźniłem, część to stali bywalcy. W większości to lokalsi z Łazarza, także seniorzy. Mijamy się na ulicach, spotykamy na poczcie i w piekarni. Wszyscy traktujemy Vandala jak sąsiedzką świetlicę. Kawa jest ważna, ale nie na pierwszym miejscu – dodaje.

Łazarz-7
2_Daria_-2
6_Vandal_portret zbiorowy_1

Wojtek mieszka na Łazarzu od kilkunastu lat. Nie zgadza się z opiniami, że to niebezpieczne miejsce. Wręcz przeciwnie – czuje się tu komfortowo i bezpiecznie ze względu na lokalny, sąsiedzki charakter. To jego zdaniem największy atut dzielnicy, który wynika z braku wielkich biurowców, uczelni czy urzędów, do których przyjeżdżaliby wszyscy poznaniacy. Wojtek ceni sobie bliskość dwóch parków – Wilsona i Kasprowicza przy Arenie, które latem tętnią zabawą i piknikową sielanką. W Wilsonie właśnie otwarto Betonhaus, dawny pawilon Wschodnioniemieckiej Wystawy Przemysłu, Rzemiosła i Rolnictwa, w którym mieszczą się trzy knajpy: winiarnia Czarny Krokodyl, kawiarnia Petit Paris i pizzeria Głowa Meduzy. Choć dzielnicy wciąż daleko do Jeżyc, od kilku lat przeżywa gastronomiczny rozkwit. Po Vandalu, na dolnym Łazarzu zaczęły wyrastać kolejne kawiarnie, cukiernie, piekarnie i winiarnie. Zdaniem Wojtka Kajdana, na razie gastronomia wykorzystuje zaledwie ułamek potencjału tego fyrtla. Wciąż jest tu ogrom miejsca na kolejne kawiarnie, a typowych restauracji wręcz brakuje.

Łazarz jest jak gąbka czekająca na wodę – uważa właściciel Vandala. – Kibicuję kolejnym miejscom, nie traktuję ich jak konkurencji. Jeśli ktoś przyjdzie do jednej knajpy na Łazarzu, rośnie prawdopodobieństwo, że przejdzie się po okolicy i pozna też inne miejsca.

Wielu mieszkańców uważa, że to Vandal zapoczątkował ożywienie dzielnicy. Odczarował ulicę Małeckiego, która później przeszła przeobrażenie. Uporządkowano miejsca parkingowe, wprowadzono rowerowe kontrapasy, odbrukowano sporą część chodników, sadząc kwitnące od wiosny do jesieni rośliny. – Początkowo nie planowałem umieszczać w projekcie Vandala – przyznaje Przybyrad Paszyn. – Jednak wszyscy, którym robiłem zdjęcia, pytali, czy już byłem w kawiarni, wskazując ją jako ikonę dzielnicy. Jej zdjęcia stały się też klamrą kompozycyjną projektu, ponieważ Vandal to nie tylko miejsce, ale i ludzie, czyli obie serie moich zdjęć w jednym.

Do Vandala – z dziećmi – chodzi też Daria Panek-Płókarz, w sieci znana jako Poznańska Spacerówka. Od niemal siedmiu lat prowadzi pod tą nazwą blog o miejscach i aktywnych sposobach spędzania czasu z dziećmi. W 2022 roku ukazała się jej książka Żyj lokalnie. Dlaczego warto mieszkać z rodziną w mieście. Od 2014 roku Daria mieszka na dolnym Łazarzu. Jest typem, co nie będzie zaskoczeniem, spacerowiczki, jest wiecznie w ruchu, także po urodzeniu dzieci. Zapinała je w nosidło na brzuchu i chodziła. Dziś syn i córka o poranku pędzą do Masz Babo Placek po buły z ruskim farszem, siedzą na pizzy w Pakamerze, gdy zapomną kluczy do domu, wpadają do Bookarestu albo Chodź Pogadać, żeby zapytać o najnowsze książki. Są również stałymi bywalcami Palmiarni i obu łazarskich parków. Te ostatnie latem są miejscami dzielnicowych, dziecięcych spotkań na placach zabaw. Zawsze jest ktoś znajomy. Lub odwrotnie – czasem poznajesz kogoś na placu zabaw, a później co rusz spotykacie się na ulicach.

Mieliśmy z mężem sentyment do Łazarza jeszcze z czasów randek, więc cieszyliśmy się, że znaleźliśmy tu mieszkanie. Dodatkowo, w naszym odczuciu, Łazarz spełnia jedną z zasad zdrowego, zielonego miasta, czyli zasadę 3-30-300: trzy drzewa widoczne z okna, trzydzieści procent dzielnicy to zieleń, a do najbliższego parku mamy trzysta metrów. Trzeba jednak przyznać, że gdy się wprowadziliśmy, ulica Kanałowa była zapuszczona, dominowały tu zaparkowane auta, bruk i psie kupy – opowiada Daria. Betonowe było również podwórko na tyłach kamienicy, w której zamieszkali. Dlatego wspólnie z sąsiadami postanowili je odbrukować i zazielenić. Co roku przybywa roślin, na jednej ze ścian pojawił się kolorowy mural, a przed wejściem do bramy stanęły donice z kwiatami. Równolegle piękniały okoliczne ulice i kamienice. Przebudowano także Rynek Łazarski. Choć Daria nie jest fanką konstrukcji targowiska, to uważa, że przestrzeń w jego otoczeniu z powodzeniem spełnia swoją społeczną rolę.

Można dyskutować, czy nasadzeń nie powinno być więcej, ale te, które powstały, zdecydowanie cieszą oko. Chwali także plac zabaw na rynku, który dość powszechnie jest krytykowany za gumową powierzchnię i brak drzew.

Nie wszędzie w mieście da się stworzyć naturalny plac zabaw z drewnem i piaskiem – mówi blogerka. – Plac na rynku ma nierówną, sprężynującą nawierzchnię z polami, które inspirują dzieci do różnych zabaw. Poza tym jest po sąsiedzku i po drodze, można zatrzymać się na nim na chwilę. I zawsze ktoś tam jest. Poznańska Spacerówka zauważa, że Rynek Łazarski żyje i odbywa się tu wiele udanych wydarzeń, jak Dni Łazarza, Dzień Dziecka, Łazarskie Lato czy Halloween. Ludzi spoza Łazarza od lat przyciąga też na rynek kawiarnia Pączuś i Kawusia.

Okolica się zmienia, pięknieje i coraz częściej odpowiada na zróżnicowane potrzeby mieszkańców. Jej najsłabszym ogniwem pozostaje jednak punkt centralny – ulica Głogowska, która dzieli Łazarz na dolny i górny.

Hałaśliwa, betonowa, z dużym ruchem samochodowym i rzadkim przestrzeganiem ograniczenia prędkości. Jednym słowem, nieprzyjazna. Daria Panek-Płókarz przyznaje, że boi się o bezpieczeństwo dzieci przy Głogowskiej. Nikt nie spaceruje tu dla przyjemności. Mieszkańcy jeśli tylko mogą, przemieszczają się równoległymi ulicami. Sporo lokali usługowych straszy pustymi witrynami.

Łazarz wydaje się mniej przyjazny i dostępny niż Jeżyce czy Wilda właśnie przez tę betonową i ruchliwą Głogowską – uważa Robert Kalak, mieszkaniec Łazarza ze stowarzyszenia Prawo do Przyrody i Koalicji ZaZieleń Poznań. – Ulica przeszła już pewne pozytywne zmiany, bo na odcinku około 750 metrów, od ulicy Stablewskiego do parku Wilsona, ograniczono ją do jednego pasa ruchu w obu kierunkach, oddając drugi pas rowerzystom. Wbrew obawom kierowców, Głogowska nie stała się wąskim gardłem. Moim zdaniem, ograniczenie do jednego pasa powinno sięgać dalej, a rowerzyści bardzo potrzebują drogi rowerowej do Mostu Dworcowego.

Robert chwali miejskie działania zmierzające do zazieleniania ulic. Marzy o zielonej Głogowskiej. Jest na to nadzieja, bo w Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennegotę ulicę wyznaczono jako łącznik zieleni, czyli drogę łączącą parki i tereny rekreacyjne, która sama ma być zielona.

Taka, jak na pocztówkach sprzed 125 lat, gdy wzdłuż niej rosły szpalery drzew. – Odwzorowanie tej ulicy na zdjęciu było niemożliwe z powodu ogromnego ruchu samochodów – mówi Przybyrad Paszyn. – Fotograf robiący wtedy zdjęcie stał na środku ulicy i nie zarejestrował wzmożonego ruchu. Ja nie miałem szans na taką sytuację. Autor projektu FOTO Łazarz wskazuje, że właśnie większa liczba samochodów, a mniejsza drzew to najbardziej rzucająca się w oczy różnica pomiędzy współczesnymi i dawnymi zdjęciami dzielnicy. Lokalsi również coraz częściej zwracają na to uwagę. Działają oddolnie i interweniują wyżej w sprawie zieleni.

Robert Kalak jest jednym z tych mieszkańców, którzy codziennie trzymają rękę na pulsie. To przy jego udziale Koalicja ZaZieleń Poznań wygrała batalię o zmianę planów zabudowy dzikiej części parku Kasprowicza przy Arenie (najpierw planowano tu lodowisko, później tor wrotkarski oraz krytą pływalnię) i uwolnienie ogrodzonego, zaniedbanego, ale bogatego przyrodniczo terenu. Dziś zniknęły z niego niebezpiecznie wystające druty dawnych fundamentów, wycięto uschnięte, zagrażające spacerowiczom drzewa. Obszar czeka teraz na oficjalne otwarcie dla mieszkańców. Robert kilka razy w tygodniu dogląda go i zbiera śmieci. Spotyka tu gatunki ptaków, których nie widuje nigdzie indziej w parku Kasprowicza. To jego mała miejska enklawa przyrody. Do sprzątania zachęca też innych mieszkańców okolic parku i od pewnego czasu śmieci jest coraz mniej. Być może zdjęcia zrobione za 125 lat od współczesnych będą się różnić – znów – zielenią. Na jej korzyść. Być może to ona będzie przyciągać na Łazarz, już od czasów eki z Małeki kipiący lokalnością tygiel towarzyski.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!