Gorszycielka

„Ksiądz zdradza Chrystusa i was!” – krzyczała Jadwiga Gulińska, członkini PPS, na zebraniu Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich. Poznań skazał ją za to ostracyzm, a socjalizm nigdy się tu nie przyjął.
tekst PAULINA KIRSCHKE
Jadwiga Gulińska | foto Centralne Archiwum Wojskowe

HERSTORIE POZNANIA
autorski podcast Pauliny Kirschke
Posłuchaj!

Jadwiga Gulińska zaczęła gorszyć Poznań dokładnie 20 października 1901 roku w czasie zebrania Katolickiego Towarzystwa Robotników Polskich. Nie wytrzymała podczas wykładu jednego z duchownych i na oczach zszokowanych przedstawicieli ludu pracującego, przy słowach, że „ziemia została z powodu grzechu pierwszych rodziców w raju przeklętą i odtąd równości nie ma i nigdy nie będzie”, zaczęła krzyczeć: „Ksiądz zdradza Chrystusa i was!”.

Na początku XX wieku takie zachowanie było nie do pomyślenia. Może w Łodzi by jeszcze jakoś uszło albo w Katowicach, gdzie socjalistom łatwiej było pozyskać dusze prostego ludu, ale nie w Poznaniu. Przede wszystkim dlatego, że kobiety w takich zebraniach w zasadzie nie mogły uczestniczyć. A jeśli już, to w drodze wyjątku i bez prawa zabierania głosu. Poza tym krzycząca publicznie kobieta była zjawiskiem wysoce niepokojącym i niepożądanym. Organizatorzy zebrania dla robotników byli więc tak zaskoczeni wybuchem Gulińskiej, że gdy ta wybiegła na ulicę, kilku mężczyzn ruszyło za nią, by siłą sprowadzić ją z powrotem. Niech się ze swoich słów tłumaczy! Tylko że jej tłumaczeń nikt nie chciał słuchać, a już na pewno nie ksiądz, przeciwko słowom którego się tak uniosła. Wyprowadzono ją więc na ulicę ponownie.

Ujawnianie poglądów socjalistycznych w przesiąkniętym ideami Narodowej Demokracji Poznaniu było samobójstwem – towarzyskim, społecznym i zawodowym.

Ale tego Gulińska jeszcze nie wiedziała, przeniosła się do Poznania całkiem niedawno. Była zaprawioną w bojach działaczką, która z socjalistami związała się w Łodzi w 1895 roku. Tam też poznała swojego męża, Józefa Gulińskiego, jednego z bliskich współpracowników Józefa Piłsudskiego. Po przeprowadzce do Warszawy mieszkanie Gulińskich było miejscem spotkań działaczy oraz działaczek Polskiej Partii Socjalistycznej i magazynem nielegalnych czasopism. Oboje zapłacili za to zaangażowanie wysoką cenę, kiedy zostali złapani podczas przemycania socjalistycznych periodyków z Niemiec. Jadwigę aresztowano przed Dworcem Wiedeńskim w Warszawie, kiedy wsiadała do dorożki mając na sobie blisko dwadzieścia kilogramów tajnej bibuły. Z więzienia wyszła w stanie agonalnym, do którego doprowadziła zresztą sama, odmawiając jedzenia. W 1900 roku Gulińscy przenieśli się do Berlina, gdzie Jadwiga kończyła studia stomatologiczne i była jedną z osób przygotowujących merytorycznie VI Zjazd PPS. Rok później, we wrześniu 1901 roku, przeprowadzili się do Poznania. Gulińska nie znała tutejszych politycznych i społecznych układów, choć musiała wiedzieć, że socjalistów w Poznaniu jest jak na lekarstwo. Pisała zresztą do jednej z koleżanek socjalistek o swoim wybryku podczas zebrania: „Zdaje mi się, że zrobiłam dziś straszne głupstwo. Siedzę tu już tyle dni, a nic jeszcze nie wiem, nic nie robię! Po prostu nie widzę możności dostania się do ludzi! Stosunki związkowe nic dla mnie jako kobiety nie znaczą, nasi towarzysze tutaj jakby nie istnieli.”

Żeby zrozumieć klimat w Poznaniu przełomu wieków, trzeba pamiętać o kilku kluczowych sprawach. Pruski but od połowy XIX wieku dociskał polskie społeczeństwo już naprawdę mocno. Otto von Bismarck wszystkimi sposobami chciał przyspieszyć asymilację ludności polskiej. W szkołach nauka odbywała się już tylko po niemiecku, coraz większe trudności miały polskie stowarzyszenia i organizacje. Powstała pruska Komisja Kolonizacyjna, która za rządowe pieniądze kupowała ziemię od polskiej szlachty i chłopów, sprowadzając kolonistów z głębi Cesarstwa Niemieckiego. W taki sposób trafiło do Wielkopolski ponad dwadzieścia tysięcy niemieckich rodzin, blisko sto pięćdziesiąt tysięcy osób.

Mimo wycofania się władz z pomysłu zbyt radykalnej, nawet dla samych Niemców, walki z katolicyzmem pod hasłem Kulturkampfu podział na to, co polskie, czyli katolickie, a co niemieckie, czyli protestanckie, był bardzo jasny.

Kościół katolicki stał się dla Polek i Polaków jedną z niewielu stałych, które pomagały przetrwać – integrował społeczność i wzmacniał narodową tożsamość. W tym samym czasie papież Leon XIII ogłosił zupełnie rewolucyjną encyklikę Rerum Novarum, będącą pierwszym oficjalnym dokumentem Kościoła, poświęconym tak otwarcie sprawom społecznym. Encyklika była odpowiedzią na narastające problemy wynikające z industrializacji i kapitalizmu. Papież opowiadał się w niej za godziwymi warunkami pracy, ochroną kobiet i dzieci oraz zapewnieniem sprawiedliwego wynagrodzenia robotnikom i robotnicom. Podkreślał prawo do odpoczynku, ograniczonych godzin pracy i dni wolnych (szczególnie niedziel). Zauważył również, że o prawa robotnicze ktoś musi dbać, zachęcając tym samym do tworzenia organizacji i związków zawodowych. Potępił jednocześnie zarówno skrajny kapitalizm, jak i socjalizm, twierdząc, że należy znaleźć drogę pośrednią, opartą na współpracy i solidarności. Przynajmniej tak wyglądała wersja oficjalna, bo tak naprawdę Kościół był przerażony wizją, którą głosili socjaliści, szczególnie ci zachodnioeuropejscy: całkowitego rozdziału Kościoła od państwa, konfiskaty majątków kościelnych i ograniczenia wpływów religii na życie publiczne. W Polsce socjaliści, z Piłsudskim na czele, nie mogli sobie na takie radykalne poglądy pozwolić.

Choć PPS dążyła do rozdziału Kościoła od państwa, nie prowadziła otwartej walki z religią, uznając, że Kościół jest zbyt istotnym sojusznikiem w walce o niepodległość i utrzymanie narodowej tożsamości.

Poznańscy księża posłuchali głosu z Rzymu i zaczęli szukać możliwości dokształcania się w tematach społecznych. Nie mogąc znaleźć w Wielkopolsce odpowiednich, jak byśmy dziś powiedzieli, szkoleń, wyjechali uczyć się do Niemiec, do ośrodka niemieckiego katolicyzmu społecznego w München-Gladbach. Podczas wykładów, zajęć praktycznych i wizyt w przytułkach, mieszkaniach robotników, towarzystwach i zakładach fabrycznych kursanci uczyli się przede wszystkim, jak powinna wyglądać pomoc społeczna. Przy okazji poznawali narzędzia przydatne do walki z agitacją socjalistyczną. Po powrocie do Poznania jeden z księży swoje wrażenia opisał na łamach Kuriera Poznańskiego tak: „Na jednym krańcu społeczeństwa ruszają się żywo socjaliści, wichrzą i okłamują lud, ukazując mu obrazy przyszłości, które się nigdy nie spełnią. Na drugim krańcu obwarowali się wielcy kapitaliści i »chlebodawcy«, którzy zaskorupieni w swem sobkowstwie, drwią sobie z nawałnicy socyalnej, dobrze pilnują swych interesów i wyzyskując dalej pracę robotnika, podniecają coraz więcej gorączkę socyalną. (…) I oto w ogólnej bezradności występuje Kościół Boży i czerpiąc ze starej swej przez wieki przechowanej skarbnicy, na nowe choroby — stare, wypróbowane a jedynie skuteczne podaje lekarstwa.”

Tym razem lekarstwem miało być organizowanie związków zawodowych i stowarzyszeń dla robotników, dlatego powstało Katolickie Towarzystwo Robotników Polskich, na którego zebraniu pojawiła się Jadwiga Gulińska, doprowadzając do pierwszego skandalu ze swoim udziałem. Jej artykuł, pełen oburzenia na działania poznańskiego kleru, ukazał się w listopadzie 1901 roku w Gazecie Robotniczej, piśmie poświęconym „sprawom polskiego ludu pracującego w zaborze pruskim” i jednocześnie organowi Polskiej Partii Socjalistycznej. „Związki zawodowe z księżmi to najnowszy dziwoląg, jaki tylko w Poznaniu mógł się pojawić. Dlaczego nie! Księża stanowią zawód tak samo, jak każdy inny proceder i oni mogą organizować się w związek zawodowy. Ale kuratorów odgrywać nad związkami robotniczemi — tego już za wiele” – pisała w swoim sprawozdaniu Gulińska, dając tym samym poznańskiemu, konserwatywnemu środowisku jasny sygnał, że trzeba na nią uważać.

„Trudno doprawdy pojąć, jak to się stać mogło. Ale się stało” – rozpoczął swój artykuł Socyalizm w Poznańskiej Czytelni dla kobietKurierze Poznańskim ksiądz Kazimierz Zimmermann.

Duchowny bezpardonowo atakuje w nim, nie wymieniając z nazwiska, „znaną i wybitną agitatorkę socyalistyczną, uczestniczkę zebrań socyalistycznych w kraju i za granicą” za działania propagujące idee socjalistyczne, mieszające w głowach kobietom należącym do Czytelni. A przecież „socyalista nie może być ani dobrym, prawdziwym katolikiem, ani Polakiem” – tłumaczy ksiądz Zimmermann. Według niego nie ma i nie było wśród poznańskiego społeczeństwa miejsca dla socjalistów, szczególnie w szeregach kobiet, na które społeczeństwo patrzyć powinno jak na źródło zbawienia. To niepodobna, aby chciały one „zdradzać Boga i ojczyznę, bratając się ze socyalistkami”.

Artykuł uruchomił lawinę, w ciągu dwóch miesięcy w samym tylko Kurierze Poznańskim ukazało się kilkanaście artykułów o Gulińskiej oraz cztery duże teksty o zagrożeniach, jakie dla katolików niesie socjalizm. Poznańska inteligencja, w osobach głównie mężczyzn i duchownych, poczuła się w obowiązku uświadomić członkinie Czytelni, jakim zagrożeniem jest wpuszczenie do swojego grona nawet jednej socjalistki. „Nie życzymy sobie, aby nasze panie, żony, siostry w Czytelni, psuły nam to, nad czym we wszystkich warstwach społeczeństwa pracujemy, przed czym tak energiczne się bronimy, to jest przed socjalizmem” – pisał Kazimierz Brownsford, działacz społeczny, wydawca i redaktor naczelny Poradnika Gospodarczego. Członkinie Czytelni, instytucji powołanej w celu podnoszenia wiedzy ogólnej wśród kobiet, organizującej odczyty, spotkania i dyskusje, były ewidentnie podzielone. Część nie chciała usunięcia Gulińskiej ze stowarzyszenia, część była zdania, że jako niekatoliczka, nie powinna być jego członkinią. Wszak w statucie stało jasno, że „wykluczone są książki antyreligijne”, a socjaliści wrogo występują przeciwko Kościołowi katolickiemu.

Przecież Gulińska nie wykluczała agitacji i, co więcej, została przyłapana na wkładaniu w książki przygotowane do wypożyczenia socjalistycznych broszur.

Jadwiga Gulińska postanowiła się bronić. Wiedziała, że nie ma szans na to, aby jej odpowiedzi wydrukowała poznańska, również konserwatywna prasa. Gazety będące organem PPS czytało z kolei niewielu. Chcąc więc przedstawić swój punkt widzenia, wydała własnym sumptem broszurę i zawarła w niej bardzo osobisty manifest dotyczący tego, w co wierzy i jak widzi przyszłość ludzi pracy. Pisała tak: „Życie moje upłynęło w Polsce zaboru rosyjskiego, a więc jednocześnie w państwie niewoli politycznej zbudowanem na ciemnocie ludu. W duszę moją wzrosła po prostu myśl, że ciemnota ta jest jedyną zaporą ku wolności i lepszej doli. Przemieszkawszy następnie rok w Berlinie miałam sposobność sprawdzić, że się nie mylę. Widziałam jak szerokie masy robotników niemieckich dzięki swej oświacie politycznej, krok za krokiem zdobywają dla siebie prawa, dobrobyt, wyższy poziom umysłowy i kulturalny, jak prą się naprzód ku urzeczywistnieniu najwyższych ideałów ludzkości… I wiedziałam, że powtarza się to samo we wszystkich cywilizowanych krajach. Wówczas zapragnęłam całą mocą swej duszy, aby pracujący lud polski, z którego składa się przecież cały nieomal naród nasz, nie pozostał w tyle za tym pochodem jak obozowy ciura, którym pomiatać może zarówno zwycięzca jak i zwyciężony.”

Manifest jej jednak nie pomógł, poznaniacy i poznanianki pozostali w większości niewzruszeni. Gulińska została usunięta nie tylko z Czytelni, ale też poddana ostracyzmowi społecznemu – jej gabinet dentystyczny przy ulicy Berlińskiej 19 opustoszał.

„U mnie w gabinecie pustki takie, że coś strasznego, w tym miesiącu przyszły dwie osoby, miernota” – pisała w liście do znajomego. Mimo tych niepowodzeń wspólnie z mężem nie porzucili niepodległościowej pracy pod znakiem PPS. W 1901 roku gościli u sobie ukrywającego się Józefa Piłsudskiego, który przez Katowice i Poznań podróżował do Londynu. „Po drodze wstępowałem do Etki [działającej w Katowicach socjalistki Estery Golde] i Poznania. Podobało mi się w Katowicach. Etka przyswoiła sobie Morawskiego zupełnie i robota tam idzie nieźle, o ile siły, tak ograniczone jednym tylko człowiekiem, mogą dużo zrobić. W Poznaniu pod psem” – pisał już z Wielkiej Brytanii do działaczy w kraju Piłsudski. Gulińscy nie mieli wyjścia, musieli z Poznania wyjechać. „Tamtejsze czynniki endecko-klerykalne uniemożliwiły mi rozpoczęte już zarobkowanie oraz możność jakiejkolwiek egzystencji materialnej tutaj, zarówno mojej własnej, jak i mojego męża. Na skutek tego musieliśmy Poznań opuścić i szukać możności egzystowania na emigracji, gdzie przebywaliśmy do 1915″ – pisała Jadwiga.

Do Poznania jednak wrócili w 1916 roku i to z kolejną misją. Mieli za zadanie przekonać mieszkańców i mieszkanki do działalności Józefa Piłsudskiego, o którym w mieście słyszano do tej pory niewiele. Jadwiga jak zwykle wzięła się do pracy. Oprócz lobbowania za marszałkiem, działała aktywnie na innych polach. Brała udział w spotkaniach dotyczących uwolnienia Piłsudskiego z twierdzy magdeburskiej i uczestniczyła w wiecach zwoływanych przez Radę Ludową. Nie bała się zabierać głosu i występować publicznie, często jako jedyna kobieta. Działacze PPS nie byli zadowoleni z wielkopolskich posłów, którzy nie poparli socjalistycznego rządu Jędrzeja Moraczewskiego. Ale Poznań, jak na początku wieku, tak i teraz nie sprzyjał socjalistom. Kurier Poznański donosił, że „mało podatnego gruntu znalazł sobie u nas socjalizm”.

Rzeczywiście, podczas przemowy Gulińskiej, nawołującej do znalezienia delegatów z Wielkopolski, którzy pojechaliby do Warszawy i wyrazili wotum zaufania rządowi Moraczewskiego, słychać było na sali okrzyki niezadowolenia.

Ona się jednak nie zniechęciła: „Dalej powiedziałam, że dziś, kiedy wszystkie ludy i kraje domagają się swoich praw, Wielkopolska musi być także wolna. Na tę szalę trzeba jeszcze coś ważkiego dorzucić, aby się przechyliła na naszą stronę. Widzę dwa sposoby ku temu. Jeden — aby wejść w bezpośredni związek organizacyjny z naczelnemi władzami państwa polskiego w Warszawie; drugi to podać do wiadomości całemu ludowi polskiemu, że nie można czekać z założonemi rękami na to, co z nieba spadnie. Wierząc na równi z pierwszym Rządem Ludowym w stolicy naszej, że z łona ludu wyjdzie ta nowa i wielka siła, co nam pozwoli w odzyskanej spuściźnie praojców gospodarzyć na sławę Polski, ku dobru całego narodu polskiego, wołamy z pełni serc naszych: Niech żyje zjednoczone i niepodległe Państwo Polskie, niech żyje lud polski, niech żyje Piłsudski”. I choć wtedy, podczas wiecu, nie przyjęto zaproponowanego przez Gulińską tekstu rezolucji, jej główna idea zmaterializowała się miesiąc później – wybuchło powstanie wielkopolskie.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!