Immer schön Unterberg

Choć najświetniejszy czas tego modnego na początku XX wieku letniska minął, Puszczykowo pozostaje elegancką willową „dzielnicą” Poznania i wdzięcznym celem rowerowych wycieczek.
tekst i foto PIOTR LIBICKI
Plaża w Puszczykowie | Biblioteka Uniwersytecka UAM

Weekendowa Wielkopolska
autorski cykl Piotra Libickiego

 

Puszczykowo
15 km od Poznania
~ 20 min samochodem
~ 15 min pociągiem

„Napływ publiczności w tę stronę jest tak wielki, że nie wystarcza już kilkanaście pociągów osobowych, a dyrekcja kolejowa postanowiła dołączyć jeszcze kilka. Podczas pogodnej niedzieli bawi w Puszczykowie około trzydziestu tysięcy osób” – donosił 2 sierpnia 1909 roku Dziennik Poznański. I choć ten najświetniejszy czas modnego na początku XX wieku podpoznańskiego letniska minął, to Puszczykowo pozostaje elegancką willową „dzielnicą” Poznania i wdzięcznym celem rowerowych wycieczek.

Nieprzebrany tłum poznaniaków wylewał się każdej letniej niedzieli z pociągów i „extrazugów”, mijał zachowany do dziś niewielki budynek dworca w stylu szwajcarsko-tyrolskim i dzisiejszą ulicą Wodziczki, by w świątecznych humorach udawać się na plażę, kąpać się, grzać w słońcu i leniuchować na złotych nadwarciańskich piaskach. Część od razu kierowała kroki do licznych pensjonatów, gasthausów i ogródkowych établissements, zamawiała piwo, krakowskie kiełbaski i nie tracąc czasu na zbędne kąpiele od razu cieszyła się wesołą kompanią, wciągając balsamiczne, leśne powietrze.

Stacja kolejowa w Puszczykowie | foto Biblioteka Uniwersytecka UAM

Ja dojeżdżam do Puszczykowa rowerem. A że z Poznania wybieram znacznie trudniejszą drogę wzdłuż rzeki (prostsza, ale mniej przyjemna prowadzi wzdłuż drogi Poznań-Mosina), od razu ląduję przy dawnej puszczykowskiej plaży. Zresztą wielką przyjemność sprawia jeszcze w Poznaniu przejazd przez Dębinę. Zanim wraz z koleją przyszła moda na Puszczykowo to tu, wzdłuż Drogi Dębińskiej i na Dębinie, w licznych ogródkach rozrywkowo-rekreacyjnych, bawiło się poznańskie towarzystwo.

Jesteśmy na plaży w Puszczykowie. No prawie, bo piaszczysta plaża znajdowała się po drugiej stronie rzeki. Nie dziwi więc, że leżeli na niej głównie kawalerowie, którzy dostawali się tam wpław lub łódkami.

Stąd obserwowali pozostające na puszczykowskim brzegu towarzystwo. Atmosfera była wyraźnie swobodniejsza niż na poznańskiej ulicy. Można było rozpiąć guziczek u gorsetu, podciągnąć spódniczkę, zamoczyć nóżkę. W humoresce Ignacy Szponder i Gośka Grubonoga opublikowanej w 1913 roku w piśmie satyrycznym Pręgierz czytamy relację z Puszczykowa: „Doszliśmy do Warty i tam nad wodą chcieliśmy odpocząć, ale Zosia się obraziła, że kąpią się razem dzieci, panny i faceci, że to niemoralne się tak pokazywać jedno drugiemu i taksować kształty, że panny powinny kąpać się w bluzkach i kieckach, a nie ażurowych i przejrzystych porteczkach, co wszystko odkrywają i odsłaniają”. Co za zgorszenie dla mieszczańskiego towarzystwa! A może właśnie miejsce, gdzie można było trochę odpuścić konwenansu, gdzie robotnicy z proletariackiej Wildy i mieszczanie ze Świętego Marcina mogli się sobie przyjrzeć z bliska.

Statek wycieczkowy Oberbürgermeister Witting | foto Biblioteka Uniwersytecka UAM

Dziś nad brzegiem rzeki spotkać można spacerowiczów i rowerzystów przystających na moment, by spojrzeć na rzekę i duchy tamtych letników. Nie ma już piaszczystego brzegu, przebieralni w długim, drewnianym pawilonie i wstępu na plażę za 20 fenigów. Pozostał, jako dowód tamtego świata, Dom Sanatoryjny „Rusałka” wzniesiony nieco później, bo w latach 20. XX wieku, z imponującą południową fasadą kolumnowych loggii i balkonów, na których wygrzewali się kuracjusze. Dziś pełni funkcję zwykłego, a raczej niezwykłego budynku mieszkalnego.

A ta monumentalna postać w białej koszuli nad wodą z odstawionym przy drzewie rowerem? Co to za duch? Czy to Herr Schultz, właściciel składu kolonialnego przy ulicy Berlińskiej? Czy też zażyły pan Goldberg z ulicy Cesarzowej Wiktorii? Nie, to nie duch! Ani pan Goldberg, ani Schultz. To Marcin Kubiak z poznańskiego Grunwaldu, słynny poznański oberżysta, bufetowy i winiarz. Jak się okazuje miał on w zwyczaju na początku XXI wieku zabierać – podobnie jak zapewne jego pradziadek – swoje dzieci na niedzielnie wycieczki rowerowe do Puszczykowa. Dziś sam, z sentymentem, wybrał się w te strony.

Plaża w Puszczykowie | foto Biblioteka Uniwersytecka UAM

Od tego momentu podróżujemy wspólnie po letnisku. Ulicą Wodziczki dojeżdżamy do dworca kolejowego, przecinamy tory i po dwustu metrach stajemy na ulicy Poznańskiej między dwoma budynkami z czerwonej cegły. Oto dawne pensjonaty: Letnisko „Silva” i Villa „Hertha”. Ich nazwy sprzed ponad stu lat wciąż widnieją na fasadach obu budynków. Silva, zanim w 1911 roku przeszła w polskie ręce, nazywała się Bürgers Waldvilla. Do zakwaterowania letników pozostawało dwadzieścia pięć pokoi, które można było łączyć w dwupokojowe apartamenty. Była też sala taneczna, sala restauracyjna, trzy korty tenisowe i plac zabaw dla dzieci. W Dzienniku Poznańskim Waldvilla reklamowała się wyśmienitą kawą z pieczywem, świeżym, tłustym mlekiem dla dzieci, lemoniadami i krakowskimi kiełbaskami.

Pensjonatów w Puszczykowie było oczywiście więcej. Kto mógł sobie pozwolić budował jednak letniskowy dom lub wakacyjną willę, która stawała się często drugim miejscem zamieszkania.

Byli to prawnicy, kupcy, lekarze, architekci czy urzędnicy. Skręcamy więc przy Villi „Hertha” w ulicę Różaną i meandrujemy w kwartale ulic Poznańskiej, Podleśnej i Wiosennej. Najciekawszy dom stoi przy ulicy Klonowej 6. To popularny z początkiem XX wieku w całych Niemczech typ domu wiejskiego, tak zwanego landhausu. W odróżnieniu od willi, które powtarzały zazwyczaj kształt domów budowanych w dzielnicach willowych miast, otwierał się na otoczenie kolumnowym podcieniem i chował pod wysokim łamanym skośnym dachem niczym wiejska chata. Powstał w 1914 roku.

Rynek w Puszczykowie | foto Piotr Libicki

Wcześniejszy, bo z 1906 roku, jest dom z oryginalną wieżą-gołębnikiem przy ulicy Klonowej 5, wzniesiony dla Martina Goldsteina z Poznania. Nieco dalej, pod adresem Podleśna 10, trafiamy na efektowny szachulcowy landhaus z 1906 roku, wzniesiony dla Siegfireda Guttmanna. Natomiast na ulicy Wiosennej 12 podziwiamy tak zwaną Sztojerówkę – obszerny dom zbudowany w latach 1902-1903 dla pruskiego urzędnika Stöhra przez drezdeńskiego architekta Maxa Kühnego, współautora dworca kolejowego w Lipsku. Zapewne pierwszymi Polakami, którzy do spółki zakupili dużą, pięciohektarową działkę byli Teodor i Walerian Szulcowie oraz Włodzimierz Adamski. Po obu stronach późniejszej ulicy Cienistej (u wlotu w ulicę Poznańską), około 1900 roku wznieśli dla swoich rodzin dwa letniskowe domy: bardzo zgrabną, kompaktową willę Jadwinówkę i podobnej wielkości, piętrową willę Helenę.

Ta ostatnia, należąca do Waleriana Szulca, jubilera z poznańskiego Bazaru, obecnie odzyskuje blask. Jadwinówka natomiast została ponad dekadę temu niefortunnie odnowiona.

Do wyjątkowych domów zaliczyć należy willę przy ulicy Podleśnej 4, w której obecnie mieści się siedziba władz miejskich Puszczykowa – prosta, modernistyczna forma z podłużnym, liniowym układem frontowych okien, a we wnętrzu holem nakrytym kasetonowym sufitem z lampą wprawioną niczym szlachetny kamień. W domu tym mieszkała przed II wojną sportsmenka, florecistka i amazonka Gertruda Rowecka. To ją pędzącą na koniu znajdziemy na płaskorzeźbie ponad wejściem do willi.

3h-Puszczykowo-willa 2
Różana 4 | foto Piotr Libicki
3b-Rusałka
Rusałka | foto Piotr Libicki
3i-Dom Roweckiej - Urząd Miasta
Dom Gertudy Roweckiej, obecnie Urząd Miasta | foto Piotr Libicki

Kiedy Polska w 1918 roku odzyskała niepodległość, Puszczykowo stawało się coraz bardziej polskie i coraz bardziej polska stawała się architektura. Dzisiejsza Sala Ślubów, którą odnajdujemy pod adresem Podleśna 17 mieści się w willi wybudowanej w 1934 roku dla emerytowanego profesora chemii Uniwersytetu Poznańskiego Leopolda Zalewskiego. Parterowy budynek nakryty łamanym dachem z wieżyczką i kolumnowym gankiem poprzedzającym wejście przypomina wiele innych puszczykowskich willi, choćby tę z ulicy Poznańskiej 34, Lipowej 11 czy willę słynnego podróżnika Arkadego Fiedlera przy ulicy Słowackiego 1.

Wszystkie wzniesione zostały w stylu polskim, nazywanym też często dworkowym, ze względu na swą genezę. Styl ten, który tryumfy święcił w okresie międzywojennym, odnajdziemy wśród wilii warszawskiego Żoliborza, Mokotowa, podwarszawskiego Konstancina, ale także poznańskiego Sołacza.

W zestawieniu z architekturą niemieckich landhausów i willi w stylu międzynarodowym, czyli modernistycznym, jak willa Gertrudy Roweckiej, jest rzeczywiście czymś bardzo polskim i w architekturze powszechnej niepowtarzalnym. O jego niezwykłej trwałości świadczą wznoszone jeszcze w latach 90. XX wieku „rezydencje” i zwykłe domy z kolumnami, gankami i łamanymi dachami. W ten sposób chciano na przekór historii zachować ciągłość czy to z czasami I Rzeczpospolitej, czy też, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1989 roku, także Polski okresu międzywojennego.

Na tej fali powstały w Puszczykowie dwie rezydencje: przy ulicy Cienistej 2 oraz przy tej samej ulicy pod numerem 6 – nieco bardziej klasycystyczna, czerpiąca zapewne inspirację również z amerykańskich seriali lat 90. z serialem Dynastia w pierwszej kolejności. Ta ostatnia stanęła w miejscu willi kupca Kazimierza Wendlanda z 1906 roku, którą krótko potem przejęło polskie Letnisko Młodzieży Kupieckiej. Była tu kręgielnia, kort tenisowy i przede wszystkim restauracja z letnim ogródkiem. I do tej tradycji, zapewne nieświadomie, powrócono w ostatnich latach otwierając w części budynku restaurację Zielony Pałacyk.

4a Szafoniera
Szafoniera | foto Piotr Libicki
4b u Błaszkowiaka
U Błaszkowiaka | foto Piotr Libicki

Ale to nie Zielony Pałacyk będzie dziś naszym celem kulinarnym. Wracamy do ulicy Poznańskiej, skręcamy w lewo i pędzimy do najsłynniejszego miejsca na gastronomicznej mapie Puszczykowa – Szafoniery. Trochę czasu zabiera nam przejechanie rowerem całej ulicy Poznańskiej, osi historycznego letniska, która ciągnie się przez niemal dwa kilometry. Kiedy spojrzymy w głąb ulic dochodzących do niej od zachodu, dostrzeżemy wyraźne wzgórze. To pozostawiona przez lodowiec wysoczyzna morenowa, rozciągnięta od Lubonia po Mosinę.

Ów lodowiec nasuwał się na Wielkopolskę trzykrotnie, trwał ponad milion lat i ostatecznie ustąpił kilkanaście tysięcy lat temu. To właśnie od usytuowania osady pod wzgórzem pochodzi niemiecka nazwa Puszczykowa – Unterberg.

W Szafonierze mamy okazję spotkać współczesnych puszczykowian, którzy nie są już letnikami, ale raczej zamożnymi rezydentami tej willowej „dzielnicy” Poznania. Miejsce to w niedzielę pęka w szwach, są tu wszyscy – dziadkowie, rodzice, wujkowie, ciocie, dzieci, kuzynki, a więc całe wielkopolskie rodziny. Wypełniają przyjemnym gwarem halowe wnętrze. Z ładnymi strojami pań kontrastują panowie, w większości w krótkich spodenkach i tiszertach. Cóż, polski strój narodowy zobowiązuje,w kontuszu latem byłoby za gorąco. Wszyscy za to zgodnie zjadają tradycyjne dania: kotlety, dewolaje, żeberka, tatary, dorsze, pstrągi i oczywiście kaczkę z… kluskami śląskimi! Cóż za ekstrawagancja.

Pałac Ślubów | foto Piotr Libicki

Ale jest miejsce, które jeszcze więcej mówi o współczesnych mieszkańcach Puszczykowa. To cukiernia i piekarnia Jacka Błaszkowiaka – BJB przy ulicy Poznańskiej 57. W sobotnie przedpołudnie tłum puszczykowian stojących w kolejce po chleb i bułki jest ogromny, co powoduje, że obsługa uwija się z taką szybkością i jednocześnie gracją, jakiej mogłoby pozazdrościć wiele miejsc w stołecznym Poznaniu. W niedzielne popołudnie kolejka przesuwa się w stronę bufetu ze słodkościami, bo zamawia się przy bufecie, podaje numer stolika i siada grzecznie wśród gości w ogródku lub wewnątrz lokalu.

O tej godzinie w Augsburgu, Ulm, Mannheim czy Trewirze mieszkańcy w niedzielne popołudnie ruszają na słodkie do rozmaitych Konditoreien, piekarnio-cukierni.

To słodkie to często olbrzymie desery lodowe, które niemiecki konsument pochłania na jedno posiedzenie. U Błaszkowiaka rolę niemieckiego konsumenta przejmuje konsument z Puszczykowa. Nie wiem, czy to ten sam, który przed chwilą zjadł kaczkę lub schabowego w Szafonierze, ale z pewnością jest po niedzielnym obiedzie i ma ochotę na więcej. A jeśli nie lodowy deser, do wyboru są różnorodne kostki z czekoladą, owocami, galaretką i dużą ilością szlagzany. Na parkingu przegląd najnowszych modeli niemieckiej motoryzacji. I tak oto, w tym polsko-niemieckim sojuszu kulturowym pisze się kolejna karta historii miasteczka.

Muzeum-Pracownia Literacka Arkadego Fiedlera | foto Piotr Libicki

Puszczykowo prawa miejskie uzyskało w dopiero w 1962 roku i jak na miasto przystało, zyskało ratusz w we wspomnianej już willi Roweckiej, a z czasem także i rynek. Wystarczy wyjść od Błaszkowiaka, skręcić w lewo i po kilkuset krokach raz jeszcze w lewo w krótką uliczkę, by po chwili stanąć na Marktplazu, gdzie w nowych „kamienicach” w stylu puszczykowskim (szachulcowy mur), zamykających plac w czworobok, znajduje się kilka sklepów, bank, kwiaciarnia i dwa lokale gastronomiczne. Są też mieszkania na wyższych kondygnacjach.

Rynek powstał na przełomie XX i XXI wieku, a za jego projekt odpowiada poznańskie Archi Studio Andrzeja Stempniaka.

Współczesnego Puszczykowa nie byłoby, gdyby nie dwa ważne miejsca na lokalnej mapie. To lodziarnia rodziny Kostusiaków i reklamowane licznymi drogowskazami Muzeum Arkadego Fiedlera. Wskakujemy więc na rowery i trzymając kurs na południe, wzdłuż linii kolejowej, przez lasy docieramy do przejazdu kolejowego w dawnym Puszczykówku – dziś części Puszczykowa. Tam, naprzeciwko odnowionej z konserwatorską troską stacyjki, odnajdujemy obleganą w letnie dni lodziarnię.

19-muzeum Fiedlera
Ogród Kultur i Tolerancji | foto Piotr Libicki
10 Muzeum Fiedlera
Ogród Kultur i Tolerancji | foto Piotr Libicki
7-Muzeum Fiedlera
Ogród Kultur i Tolerancji | foto Piotr Libicki

To miejsce święte. Swoiste sanktuarium, do którego od 1954 roku ciągnęli i ciągną rezydenci, letnicy i turyści. Są też motocykliści, a nawet kierowcy czekających na przejeździe samochodów. Sam pamiętam PKS-y, z których kierowcy znikali na moment, by po chwili wrócić z lodami włoskimi w ręku. Podobno niegdyś robili tak również maszyniści zatrzymujących się w Puszczykówku pociągów. Niestety nie znajdziemy już za kasą starszej pani, założycielki lodziarni, Kazimiery Kostusiakowej. Jeszcze w 2014 roku, na rok przed śmiercią, można ją było spotkać, jak liczyła klientów i w ten sposób kontrolowała finanse przedsiębiorstwa. Miała wówczas 91 lat! My mijamy lodziarnię, bo lody nie dla nas po Błaszkowiaku, przejeżdżamy tory i odnajdujemy ulicę Słowackiego, przy której, pod numerem 1, mieści się Muzeum Arkadego Fiedlera.

Wielki Podróżnik Arkady Fiedler (1894-1985) zamieszkał w Puszczykowie w 1948 roku wraz z włoską żoną Marią Maccariello i dwoma synami, później także podróżnikami – Arkadym Radosławem i Markiem.

Przyjechał z Anglii, gdzie przebywał w czasie wojny, i gdzie miał okazję poznać polskich lotników. Ich bohaterski udział w bitwie o Anglię opisał w słynnym Dywizjonie 303. Na pierwszą wielką wyprawę do Brazylii wyruszył 1927 roku, a w 1933 roku zrealizował swoje największe podróżnicze marzenie – podróż do Amazonii. To relacją z tej wyprawy, książką Ryby śpiewają w Ukajali, urzekł czytelników. Potem były kolejne książki-relacje z powojennych (po stalinowskiej odwilży 1956 roku) podróży do Meksyku, Indochin i Afryki. Dziesięciomilionowy nakład wydanych w dwudziestu trzech językach książek świadczy o wielkiej popularności podróżnika-pisarza. Namówiony przez wielbicieli w 1974 roku, przekształcił swój dom w wypełnione pamiątkami z podróży muzeum.

Już po przekroczeniu bramy wchodzimy w przedziwny świat – do niedużego ogrodu, w którym sąsiadują budowle w rzeczywistości oddalone od siebie o dziesiątki tysięcy kilometrów. Jest pomniejszona piramida Cheopsa. Za nią cumuje „Santa Maria” Krzysztofa Kolumba. Dalej widzimy zniszczonego przez talibów Buddę z doliny Bamian w Afganistanie oraz wodzów Indian – Szalonego Konia i Siedzącego Byka. Gigantyczna maska meksykańskiego Olmeka wywołuje na pokładzie panikę, a zachwyt posąg z Wyspy Wielkanocnej. Tak oto w Ogrodzie Kultur i Tolerancji w Puszczykowie spotykają się różne światy i ich bohaterowie, którzy w rzeczywistości nie byliby chyba wobec siebie tak przyjaźni.

„Jeśli mnie lubisz to nie pukaj w szybę – prosi wrażliwa babcia pirania”, czytamy na doklejonej karteczce na akwarium, w którym pływa wielka, stara ryba, pilnujca przykurzonej nieco ekspozycji.

Muzeum mieści się w malowniczej międzywojennej willi w stylu polskim, jakie już wcześniej widzieliśmy podczas naszej wycieczki po Puszczykowie, a które i tu, w dawnym Puszczykówku wznosili polscy rezydenci. Są też wcześniejsze wille i landhausy budowane przez niemieckich inwestorów. Najładniejsza jest willa z szachulcowego muru przy ulicy Nadwarciańskiej 1, wzniesiona w 1901 roku dla Fritza Pfannschmidta, któremu Puszczykówko zawdzięcza dworzec. Willę Carla Riedla, dyrektora Zakładu Ubezpieczeń Ogniowych, wzniesioną w 1907 roku i stojącą przy ulicy Ratajskiego 25, w 1920 roku zakupił legendarny prezydent Poznania Cyryl Ratajski. Przy tej samej ulicy znajdziemy dom w oryginalnym szwajcarskim czy też bawarskim stylu. Powstał już w XXI wieku i nie można mu odmówić wdzięku, mimo że górski krajobraz i surowy zimowy klimat byłyby dla niego odpowiedniejsze.

Restauracja Leśna Paula Mandla | foto Biblioteka Uniwersytecka UAM

W końcu ulicą Nadwarciańską docieramy ponownie nad Wartę, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu wraz z koleją stanowiła łącznik komunikacyjny z Poznaniem. Przed I wojną światową dopływał tu statek wycieczkowy Oberbürgermeister Witting, który zabierał nawet pięciuset pasażerów. W latach 50. XX jego miejsce zastąpił parostatek Janek Krasicki, a w latach 70. łódź motorowa Dziwożona. Na plaży wciąż pojawiali się plażowicze, a wczasowicze zaglądali do Kina Wczasowicz. Jednak wraz z dobrobytem czasów Gierka, rezydencjonalny charakter miejscowości brał górę. Puszczykowo upodobała sobie zwłaszcza prywatna inicjatywa, w tym liczni ogrodnicy, producenci ciętych kwiatów, określani pieszczotliwe przez system badylarzami.

W końcu, po 1989 roku, zaczęli napływać bogaci przesiedleńcy z Poznania, zmieniając Puszczykowo w markową „dzielnicę” miasta. Prawdziwi letnicy i wczasowicze zniknęli bezpowrotnie.

I my, lokalni turyści, znikamy, bo robi się późno. Statek nie podpływa do brzegu rzeki, więc na stacji Puszczykówko wsiadamy z rowerami do pociągu i po kilkunastu minutach jesteśmy w Poznaniu na Dworcu Głównym. Ach, co to za wynalazek ta kolej! Teraz tylko siedem minut na rowerze i jesteśmy na ulicy Łąkowej. Z balkonu spoglądamy na ulicę i kończymy letni dzień, tak jak w swoim czasie kończyli pewnie ci, którzy po całym dniu wracali z Unterbergu. Mein Gott, jak to wszystko było dobrze urządzone!

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!