Weekendowa Wielkopolska
autorski cykl Piotra Libickiego
Kalisz
140 km od Poznania
~ 1h45 samochodem
~ 2h pociągiem
Późne popołudnie, byłem szaleńczo głodny. Zostawiłem samochód na ulicy Śródmiejskiej, zaraz za przypominającą dorycką świątynię Rogatką Wrocławską i piechotą, przez Most Kamienny, zaszedłem na Główny Rynek. Tam siadłem w ogródku eleganckiej restauracji Belle Époque i zamówiłem tatar z kieliszkiem czerwonego wina. Wino, tatar, późne słońce, wyremontowany świeżo rynek, ładna przestrzeń, inni ludzie wokół i książka w ręku – Noce i dnie – to wszystko, czego mi w tym momencie trzeba było do szczęścia.
Kiedy w 1960 roku rozpoczęły się państwowe przygotowania do obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, Kalisz przygotowywał się do 1800. rocznicy swojego istnienia. A wszystko za sprawą greckiego geografa z II wieku, Ptolomeusza, który na swojej słynnej mapie umieścił tajemniczą miejscowość o nazwie Calisia. Mimo, że wielu badaczy podważyło z czasem efektowne przekonanie, że Calisia to Kalisz, miasto nad Prosną stało się dla wielu najstarszym w Polsce, a dla władz dowodem, że nie wypadliśmy sroce spod ogona.
Kalisz ma historię sięgającą przełomu IX i X wieku, powiązaną z grodem na Zawodziu. Potem okres średniowiecznej prosperity, kiedy gród przemienił się w nowoczesne miasto z rynkiem i siatką przyrynkowych ulic. Był już wówczas stolicą wpływowego księstwa kaliskiego, a potem, już za czasów Rzeczpospolitej Obojga Narodów, województwa. W końcu, po krótkim okresie pruskiego panowania po drugim zaborze i epizodzie Księstwa Warszawskiego, w wyniku Kongresu Wiedeńskiego 1815 roku znalazł się pod berłem cara.

Kaliskie Planty na miejscu zasypanego kanału Babinka | foto Piotr Libicki
Oddalony od Warszawy i Petersburga, cieszył się nieco większą swobodą niż inne miasta tzw. Królestwa Kongresowego, kiedy to okresy zaborczych represji, zwłaszcza po powstaniach 1830 i 1863 roku, mieszały się z momentami odwilży. Miewał też większe szczęście do rządzących tu gubernatorów. Michaił Piotrowicz Daragan, który swój urząd sprawował w latach 1885–1902, pozostawił wśród Kaliszan wdzięczne wspomnienia. Dzięki niemu w mieście powstał nowy teatr i stanął nowy ratusz (zniszczony z początkiem I wojny światowej), powstała również Kasa Pożyczkowa Przemysłowców Kaliskich, gmach Towarzystwa Dobroczynności, tania kuchnia i barak dla ubogich, a w 1902 roku linia kolejowa połączyła Kalisz z Warszawą, Petersburgiem, Odessą i Władywostokiem. Podobno podczas jednej z przechadzek po kaliskim parku, Daragan miał spotkać ogrodnika o nazwisku Dąbrowski i pozdrowić go słowami: „No, panie Dąbrowski, jeszcze Polska nie zginęła!”.
Kalisz, mimo rosyjskiego zwierzchnictwa, kulturalnie, gospodarczo i towarzysko kwitł. Już w 1815 roku powstała największa manufaktura – braci Repphanów, która w latach 20. zatrudniała niemal 1000 pracowników! Słynne były kaliskie fortepiany Lindemana, Gründberga i Fibigera. Jak grzyby po deszczu powstawały różnorakie towarzystwa zasilane zubożałą szlachtą z Kongresówki, wychodziła prasa. W Kaliszaninie w 1870 roku debiutowała Maria Konopnicka, która w mieście nad Prosną spędziła kilkanaście lat dzieciństwa i wczesnej młodości. Tu w 1838 roku urodził się poeta Adam Asnyk, syn oficera wojsk polskich, który osiadł w Kaliszu i mimo szlacheckiego pochodzenia zajął się – z ogromnym sukcesem – kupiectwem. Adam, starannie wykształcony w rodzinnym domu, mógł dzięki temu ukończyć Wyższą Szkołę Realną w Kaliszu (dziś słynne I Liceum Ogólnokształcące im. Adama Asnyka przy Grodzkiej) i ostatecznie wyjechać na studia do Warszawy. W końcu Maria Dąbrowska z domu Szumska, córka zarządcy majątku w podkaliskim Russowie, w Kaliszu kształciła się w słynnym Zakładzie Naukowym Żeńskim Heleny Semadeni i rosyjskim gimnazjum. Podobnie jak Adam Asnyk wyjechała potem na studia i powracała w te strony już tylko w okresie wakacji. Tak Kalisz, jak i Russów lat dziecinnych i nastoletnich, pozostały Arkadią pisarki, światem mitycznym, do którego wracała w wielu utworach literackich. „To ojczyzna najwłaściwsza, najwłaśniejsza, najautentyczniejsza, artystycznie życiodajna” – wspominała stosunek Dąbrowskiej do tej ziemi jej wieloletnia przyjaciółka Anna Kowalska.

Gubernator kaliski Michaił Pietrowicz Daragan, portret autorstwa Józefa Bałukiewicza | Muzeum Okręgowe w Kaliszu | foto Piotr Libicki
Wychodzę z Belle Époque i gdybym cofnął się w czasie i jak bohaterowie Nocy i dni przechodził ulicami powieściowego Kalińca, dla którego pierwowzorem był Kalisz, zaraz w rynku trafiłbym na zniewalającą cukiernię Aleksandra Kleszcza, gdzie „Śliwkowy placek pachniał spieczonym miąższem węgierek”. Idąc jedną z przyrynkowych uliczek usłyszałbym dźwięki muzyki i gwar rozmów z mieszkania pani Adamowej Ostrzeńskiej. Do tego mieszkania schodziło się młode towarzystwo „popołudniu i wieczorami na herbatę, na wspólne czytanie książek, na śpiewy i na tańce”. W końcu dzień skończyłbym w starej winiarni Peszkego, gdzie „w sklepionej izbie zwanej kątkiem zbierała się lepsza część kalinieckiego męskiego towarzystwa”.
Od rynku wchodzę w ulice Zamkową. Na rogu odczytuję z pamiątkowej tablicy: „W latach 1826-1830 Fryderyk Chopin sześciokrotnie przebywał w Kaliszu. Miał tu oddanych przyjaciół i liczne grono znajomych. W tym miejscu, w narożnej kamienicy Głównego Rynku i ulicy Zamkowej, tańczył mazura z piękną Kaliszanką Pauliną Nieszkowską”. Ach, tęsknię, by nasz pruski Poznań, był tak samo nasycony lekkimi historyjkami, które w Kaliszu przechodzień unosi z bruku. Oto Kongresówka, polska dusza.




Z ulicy Zamkowej skręcam w ulicę Adama Chodyńskiego, historyka, regionalisty, założyciela i pierwszego redaktora naczelnego Kaliszanina, w którym debiutowała Konopnicka. Widzę portal dawnego kościoła jezuitów, malowniczo zamykający perspektywę ulicy i już po chwili wchodzę na plac św. Józefa. Przysadzisty Jan Paweł II trzyma opiekuńczo małą dziewczynkę za rękę, powtarzając tym samym gest Józefa wobec syna, Jezusa. W tym miejscu gest jest uzasadniony, bo przy placu rozjechanym przez samochody stoi słynne na cały kraj sanktuarium św. Józefa. Pielgrzymi gromadzą się tu w bocznej nawie przed cudami słynącym obrazem wypraszając łaski.
Gdybyśmy jednak cofnęli się w czasie, przed nami na placu wyrósłby obelisk upamiętniający spotkanie w Kaliszu w 1835 roku cara Rosji Mikołaja I z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem III „na manewrach wojskowych” manifestujących zgodne panowanie obu potęg w tej części Europy. Monarchowie z balkonu pałacu gubernatora w dawnym klasztorze jezuitów obserwowali paradujące pułki, jak pokazuje Gustaw Schwarz na namalowanym zaledwie rok po zjeździe obrazie, znajdującym się w Muzeum Okręgowym Ziemi Kaliskiej (ul. Kościuszki 12).
I jeszcze jeden brakujący element tamtego krajobrazu. Wielka, obca niczym matrioszka, cerkiew św. Apostołów Piotra i Pawła w miejscu narożnikowego, powojennego domu. Wzniesiona została w 1875 roku jako znak rosyjskiego panowania w Kaliszu – podobnie jak sobór św. Aleksandra Newskiego w Warszawie. Każdemu kaliszaninowi przypominać miała, że nie Kraków i Warszawa, ale Petersburg i Moskwa wyrysowują punkty orientacyjne na politycznej i kulturalnej mapie kraju.




Sięgam do Podróżnika Polskiego z 1909 roku. Potwierdza się: „Życie społeczne, towarzyskie, artystyczne, społeczne bardzo silnie rozwinięte”. I trafiam na dwa hotele, oba przy ulicy Grodzkiej, Drezdeński i Polski, oraz hotel Wiedeński przy Kanonickiej. Ale jako że przyszło mi żyć sto lat później i tych hoteli już dawno nie ma, biorę telefon i znajduję pokój w Komoda Club Residence, na niedalekiej ulicy Niecałej. Miejsce to, wygodne i przyjemnie, z aspiracjami, jest zapewne wspomnieniem tych trzech historycznych przystani. Wychodzę jeszcze raz potem na chwilę na miasto – na chwilę, bo mam uczucie, że za moment za rogiem pojawi się patrol kozacki.

Nowa cerkiew śś. Apostołów Piotra i Pawła z 1930 roku | foto Piotr Libicki
Kiedy następnego ranka odsłaniam okno staję zdumiony! Oto maluje się za nim w porannym słońcu najprawdziwsza cerkiew. No, może cerkiewka, bo skalą nie przypomina tej, która ponad sto lat temu stała na niedalekim placu. W 1914 roku gwaranci pokongresowego porządku stanęli przeciwko sobie i chwycili się za łby, a Polska po kolejnych czterech latach odzyskała niepodległość. Wielka cerkiew św. Apostołów Piotra i Pawła została rozebrana. Natomiast obelisk – drugi znak obcego panowania – przeniesiony został do odległego o kilkanaście kilometrów Szczypiorna i przyozdobiony podobizną… Józefa Piłsudskiego. By jednak prawosławnych mieszkańców miasta nie pozostawić bez świątyni, pod koniec lat dwudziestych XX wieku wzniesiono tę, na którą patrzę z okna. Korzystali z niej między innymi potomkowie przybyłych z końcem XVIII wieku do Kalisza Słowian z greckiej Macedonii (zwanych Grekami macedońskimi), żołnierze armii ukraińskiej (URL), którzy – internowani w jenieckim obozie w Szczypiornie w okresie I wojny światowej – w części pozostali w Kaliszu, a także nieliczni potomkowie Rosjan, którzy napływali do Kalisza, zwłaszcza po 1864 roku. Dziś cerkiewka służy również ofiarom rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2022 roku, którzy w Kaliszu znaleźli schronienie.
Po pysznym śniadaniu w Komoda Club Residence, wracam na plac św. Józefa. W Nocach i dniach Marii Dąbrowskiej okna mieszkania Adamowej Ostrzeńskiej, matki Basi z Ostrzeńskich Niechcicowej, wychodziły na ten plac (nazwany w powieści Świętojańskim) i „na skwer z pomnikiem i studnią o najlepszej w Kalińcu wodzie na herbatę. Skwer był cokolwiek na prawo, a wprost okien widać było zielone wejście do parku, mające po jednej stronie kościół farny, po drugiej, odgrodzony od placu murem, dziedziniec starego pałacu, będącego siedzibą gubernatora”. I prawie tak jest do dziś, bo do Parku Miejskiego w Kaliszu wchodzi się między kościołem św. Józefa a zabudowaniami dawnego jezuickiego klasztoru, których cześć przebudowana została w latach dwudziestych XIX wieku w klasycystycznym, petersburskim stylu, na siedzibę rządu województwa kaliskiego, a potem rosyjskiego gubernatora kaliskiej guberni.






Kaliski Park Miejski należy do jednych z najpiękniejszych miejskich parków w Polsce i jest jednym z najstarszych. Pięknie położony pomiędzy wodami Prosny i kanału Bernardyńskiego oraz zabudową starego miasta powstał w 1798 roku, za czasów krótkiego pruskiego panowania, z dawnych ogrodów jezuickich powiększonych o okoliczne łąki. Wpisywał się w nowoczesną, miejską doktrynę zielonego miasta z zadrzewionymi ulicami i licznymi terenami zieleni „na wyciągnięcie ręki”.
Niektórzy Kaliszanie musieli się przyzwyczaić do tego nowoczesnego miejsca, skoro w 1828 roku władze wydały zarządzenie zakazujące im „palenia ognisk w parku, wylegiwania się próżniaków w cieniu i suszenia płótna i przędzy”. To była elegancka przestrzeń spacerowa i rekreacyjna! Z biegiem lat park wzbogacił się o domek szwajcarski, oranżerię i cieplarnię. Wśród parkowych alejek stanęły rzeźby Flory, Psyche, Bachusa, Satyra, Sandalarki i Pallas Ateny, a także Strzelca Alpejskiego, sprowadzone przez gubernatora Daragana z Charlottenburga pod Berlinem. Wzniesiono sztuczne ruiny. W 1904 roku powstał nawet modny zakład kąpielowy leczący między innymi spacerami po porannej rosie.
Najważniejsza była jednak parkowa restauracja z salą koncertową, która stanęła w 1832 roku. To tu eleganckie kaliskie towarzystwo spędzało czas po spacerze, lustrując najnowsze toalety pań, dyskutując o wojnie krymskiej lub zastanawiając się nad przyszłością bicykla. Na jednym ze starych zdjęć z początku XX wieku widzimy nakryte białymi obrusami stoliki w restauracyjnym ogródku i popijających mężczyzn, wśród nich oficerów w mundurach carskiej armii. Nie dostrzegamy orkiestry 15. Aleksandryjskiego Pułku Dragonów, która koncertowała w lokalu, ani Symbirskiego Pułku Piechoty, który dawał koncerty w poniedziałki, wtorki i czwartki. Widocznie to nie ten dzień.
Restauracja i kawiarnia funkcjonują do dziś, przejęte z czasem przez słynne Kaliskie Towarzystwo Wioślarskie. Jest to, obok Belle Époque w rynku, drugie najważniejsze miejsce gastronomiczno-towarzyskie w mieście, wyraźnie bardziej „demokratyczne”. Spotkamy tu dziadków z wnukami na lodach, parę na randce, osiłka z tatuażami i starsze panie. Siadam więc w tym przyjaznym gronie, zamawiam kawę i delektuję się wspaniałym widokiem teatru po drugiej stronie Prosny. Bo też czym byłoby miasto bez teatru!

Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego | foto Piotr Libicki
W 1800 roku zawitał do Kalisza sam Wojciech Bogusławski z zespołem Teatru Narodowego z Warszawy. Trwające miesiąc występy spotkały się z tak dużym zainteresowaniem, że Bogusławski postanowił stworzyć w Kaliszu stałą scenę. Jej siedzibą został ostatecznie wzniesiony nad Prosną w 1829 roku klasycystyczny gmach. Budynek spłonął w 1858 roku, podobnie jak kolejny, neorenesansowy obiekt z początku XX wieku, co było konsekwencją bombardowania miasta w 1914 roku. Obecny teatr, wznoszony od lat dwudziestych XX wieku w miejscu poprzednich, ukończony został w 1936 roku. Boczne schody teatru schodzą do samej wody i działają na wyobraźnię. Oto za moment Józef Tolibowski z Basią Ostrzeńską podpłyną łódką pod boczne wejście i wejdą do środka na zaczynające się właśnie przedstawienie.
Efektowny kolumnowy portyk frontowej elewacji teatru w tak zwanym wielkim porządku – czyli na wysokość dwóch kondygnacji – otwiera perspektywę alei Wolności. Ulica ta była dla Kalisza tym, czym dla Poznania aleja Marcinkowskiego – pierwszą, nowoczesną, reprezentacyjną ulicą spacerową, obsadzoną zielenią z publicznymi gmachami i prywatnymi kamienicami. Zresztą w tym samym czasie – z końcem XVIII wieku – powstała i przez tego samego pruskiego architekta Davida Gilly’ego została zaprojektowana.
Najciekawszym gmachem stojącym przy alei Wolności jest monumentalny gmach tak zwanego Trybunału z początku lat dwudziestych XIX wieku, autorstwa Sylwestra Szpilowskiego, syna uznanego warszawskiego architekta Hilarego. Z przyściennym portykiem w wielkim porządku, na wysokim, boniowanym przyziemiu, przypomina – podobnie jak siedziba gubernatora w dawnym pojezuickim klasztorze – klasycystyczne gmachy stolicy cesarstwa, Petersburga. I znów – to Petersburg pozostawał punktem odniesienia i wzorem dla „rosyjskiego” Kalisza.

Budynek Trybunału Kaliskiego z ok. 1820 roku | foto Piotr Libicki
Od budynku Trybunału, Prosna przybliża się do alei Wolności. Po raz kolejny jak w Petersburgu. Kanały i rzeka rozgałęziają się, łączą, rozlewają szeroko i wracają do wąskiego biegu. Na Kamiennym Moście wczytuję się w umieszczoną na samym środku pamiątkową tablicę z łacińską inskrypcją: „Obywatele kaliscy pragną, aby most ten kosztem publicznym miasta wystawiony, w marcu 1824 rozpoczęty, a w sierpniu 1825 roku pod imieniem najjaśniejszego Aleksandra I, cesarza i króla, ojca ojczyzny i opiekuna miasta tego ukończony, był dla potomnych świadkiem ich wdzięczności i przywiązania”. Dziwna to wolność pod berłem cara.
Tragiczny koniec Kalisza jako Małego Petersburga, małej stolicy na krańcach imperium, nadszedł wraz z początkiem pierwszej wojny światowej, w sierpniu 1914 roku. Do opuszczonego przez Rosjan miasta wkroczyli Prusacy. Z niewiadomych przyczyn, najprawdopodobniej w wyniku zamieszania w pruskiej armii, miasto od 7 do 22 sierpnia było systematycznie bombardowane przez pruską artylerię, domy palone i burzone, wielu mieszkańców rozstrzeliwano i mordowano. Śródmieście zamieniło się w zgliszcza. Te tragiczne wydarzenia, los mieszkańców miasta, ich ucieczkę z powieściowego Kalińca, również opisała Dąbrowska w Nocach i dniach.
Choć po 1918 roku miasto zostało odbudowane, Kalisz nie odzyskał już nigdy uroku i świetności z czasów belle époque. „Zobaczyłam, że wszystko, co powinno ulec zmianie, przetrwało niezmienione, a co powinno było przetrwać, znikło na zawsze” – pisała w Dziennikach Maria Dąbrowska. Obraz zamożnego ośrodka życia kulturalnego, towarzyskiego, literackiego, gwarne kawiarnie, eleganccy panowie, modne toalety pań, tłum na ulicach – tak barwnie odmalowany w doskonałej ekranizacji Nocy i dni Jerzego Antczaka z 1975 roku – przeminął.
Spaceruję od Kamiennego Mostu ulicą Śródmiejską w stronę Rogatki Wrocławskiej, w pobliżu której zostawiłem wczoraj samochód. Jakoś trudno mi się rozstać z tym miastem, więc idę dalej, dawnym skrajem Wrocławskiego Przedmieścia, aż do wzgórza nazywanego niegdyś Górką Luterską. Tu znajduje się założony w 1689 roku cmentarz ewangelicko-augsburski a zaraz za nim cmentarz katolicki, utworzony w 1807 roku po likwidacji cmentarzy w śródmieściu. W końcu, przechodzę przez ulicę Górnośląską, by wejść na chwilę na cmentarz grecko-prawosławny „na Czaszkach”, założony w 1786 roku przez bizantyńsko-prawosławnych przybyszów z Macedonii. Na tych trzech nekropolach, kaliskich Powązkach, spotykam wszystkich, którzy ten niezwykły Kalisz XIX wieku i początków XX tworzyli. Z mogił i kaplic sczytuję ich imiona, społeczne funkcje, listy zasług. Przyglądam się ich wizerunkom na starych zdjęciach wmontowanych w epitafia. I mimo, że zmarli wciąż żyją w jakiejś ponadczasowej belle époque, przywracają nam tamten Kalisz do życia.

Jeden z nagrobków na cmentarzu prawosławnym | foto Piotr Libicki
W drodze powrotnej wstępuję jeszcze do oddalonego o dziesięć kilometrów od Kalisza Russowa. Tu zarządcą majątku na przełomie 1888 i 1889 roku został ojciec Marii Dąbrowskiej, Józef Szumski i tu, w dworku zarządcy, krótko potem przyszła na świat Maria Szumska, potem Dąbrowska. To właśnie ojciec pisarki, Józef i jego żona Ludomira stali się pierwowzorami Bogumiła i Barbary z Nocy i dni, a wiele wątków z ich życia ma swoje odzwierciedlenie w losach powieściowych bohaterów. Od lat sześćdziesiątych XX wieku w Russowie znajduje się poświęcone pisarce muzeum. A, że dworek rządcy bardziej przypominał chłopską chatę, przerobiono go zgodnie polską tradycją na szlachecki dwór, czym zbliżył się znów do powieściowego Serbinowa.
Z Russowa jadę grzbietem malowniczej doliny Prosny, potem przez gęsty las i zaraz za nim przejeżdżam most na Warcie. Granicę Imperium Rosyjskiego i Cesarstwa Niemieckiego przekraczam kilka kilometrów dalej, między Pyzdrami a Borzykowem. Po godzinie jestem w Poznaniu. Podobno, kiedy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, radni w Pyzdrach, najdalej wysuniętego na zachód miasta imperium, którego mieszkańcy na masową skalę trudnili się przemytem, podjęli uchwałę, że cieszą się z odzyskanej niepodległości, ale proszą, by granica… pozostała. Na szczęście zniknęła.