Luksus na miarę czasów

Hotel Merkury szybko stał się ikoną poznańskiego modernizmu i synonimem wszystkiego, co najlepsze.
tekst MAJA KRASICKA
foto kolek. pryw.

Maja Krasicka
„Okna z widokiem na świat. Hotel Merkury w Poznaniu i luksus w PRL”
Wydawnictwo Miejskie Posnania
Kup książkę!

 

MIASTOTWÓRCY
autorski podcast Jakuba Głaza
o architekturze i przestrzeni miejskiej Poznania
Posłuchaj!

„Podczas gdy recepcjoniści poprawiali przed lustrami dobrze skrojone ubrania, a pokojowe wyrównywały chodniki na długich korytarzach, zaproszeni goście ruszyli na zwiedzanie gmachu. Trwało ono ponad godzinę. (…) Merkury posiada 649 miejsc w jedno- i dwuosobowych pokojach oraz w apartamentach. Restauracja, kawiarnia i sale bankietowe mogą pomieścić jednocześnie 520 gości. W podziemiach znajduje się zaplecze gospodarcze hotelu. Zlokalizowano tam m.in. własną wytwórnię wody sodowej, pracownię cukierniczą, pralnię” – pisał „Ekspres Poznański”, relacjonując otwarcie nowego poznańskiego hotelu.

Ubrania rzeczywiście były dobrze skrojone, w końcu projektował je sam Jerzy Antkowiak – wówczas wschodząca gwiazda Mody Polskiej, państwowego przedsiębiorstwa, które w okresie PRL było symbolem elegancji i luksusu. Z podobną dbałością zaprojektowano także cały budynek i jego wnętrza. Był on flagową i pierwszą tak poważną inwestycją Polskiego Biura Podróży „Orbis”, które już od początku lat 50. XX wieku prowadziło najlepsze w kraju hotele, przeznaczone przede wszystkim do obsługi gości zagranicznych. „Orbis” przejął hotele przedwojenne, takie jak Bristol w Warszawie, Francuski w Krakowie czy Bazar w Poznaniu. W latach 60. miał zbudować nowe, dorównujące budowanym wówczas za granicą, zwłaszcza za tą zachodnią, żeby przyciągały przyjezdnych z drugiej strony „żelaznej kurtyny”, a wraz z nimi gospodarczo pożądane w kraju dewizy. Plan, by jeden z pierwszych takich hoteli powstał w Poznaniu, narodził się już w roku 1955, ale na realizację musiał poczekać prawie dekadę. Miał służyć przede wszystkim gościom Międzynarodowych Targów Poznańskich, więc wybrano dla niego lokalizację w pobliżu targowych zabudowań, przy ulicy Roosevelta, na odcinku między Zwierzyniecką a Słowackiego, na miejscu zniszczonego w 1945 roku Hotelu Bristol.

W odpowiedzi na zaproszenie do konkursu, trzy zespoły architektów Miastoprojektu zaproponowały wiosną 1956 roku swoje wizje budynku. Choć bardzo różne, w jednym podobne – każdy z nich wprost odwoływał się do założeń architektury modernistycznej, choć gdy architekci pracowali nad tymi projektami, w Polsce obowiązywała jeszcze doktryna socrealizmu.

W Poznaniu trwała budowa socrealistycznych założeń, takich jak zabudowa placu Wielkopolskiego czy placu Cyryla Ratajskiego. Projekty orbisowskiego hotelu były więc jaskółkami odwilżowych przemian. Zwyciężyła propozycja zespołu Jana Cieślińskiego, Jana Węcławskiego i Izabelli Wisłockiej, która opracowała część urbanistyczną. Po rozstrzygnięciu konkursu do zespołu dołączył jeszcze Henryk Grochulski, który miał wykonywać projekty techniczno-budowlane.

foto kolek. pryw.

Zwycięski zespół zaprojektował trójskrzydłową bryłę, na planie litery „Y” o ośmiu kondygnacjach. Najbardziej charakterystyczna była frontowa elewacja Merkurego. Okna hotelowych pokoi zestawione zostały na przemian z ceramicznymi kaflami, tworząc w ten sposób szachownicę. Do wejścia dostawiono ekspresyjne, betonowe zadaszenie, efektowne zwłaszcza w nocy, bo od spodu w całości pokryte neonowymi świetlówkami.

W Poznaniu powstał obiekt światowej klasy, bo podobne rozwiązania pojawiały się wówczas także za zachodnią granicą Polski. Szachownicową elewację znajdujemy w Berlinie, w Hotelu Hilton, zaprojektowanym przez Paula Schwebesa i Hansa Schossbergera.

Z kolei podobną do Merkurego bryłę zobaczyć można w Paryżu, gdzie w roku 1958 stanęła ikoniczna siedziba UNESCO, projektu Marcela Breuera, Piera Luigiego Nerviego oraz Bernarda Zehrfussa. Trudno dziś rozstrzygnąć, ile w tych podobieństwach przypadku, a ile bezpośredniej inspiracji. Za świadomym nawiązaniem do paryskiego obiektu przemawia to, że podobieństwa między budynkami dotyczą̨ nie tylko planu w formie litery „Y”, ale i detalu – do budynku w Paryżu także dostawione zostało dynamiczne, betonowe zadaszenie. Poznański projekt może być echem tego zabiegu.

Wnętrza hotelu były dziełem przede wszystkim Jana Cieślińskiego, który pełnił rolę głównego architekta. Dziełem totalnym, bo zaprojektował on nie tylko układ pomieszczeń, ich zagospodarowanie, ale miał pieczę nad każdym detalem wyposażenia, a niektóre jego elementy zaprojektował osobiście. Cieśliński miał już wówczas za sobą długie lata pracy twórczej. Jeszcze przed wojną zainteresował się modernizmem i podróżował po Europie, zapoznając się z najnowszymi trendami w architekturze. To doświadczenie przekuł w poznańskie projekty, między innymi w projekt willi miejskiej z lat 30. przy ulicy Sienkiewicza, gdzie architekt zamieszkał.

foto kolek. pryw.

Nowoczesna, geometryczna bryła musiała robić szczególne wrażenie ze względu na kontekst przestrzenny. Stanęła bowiem pośród secesyjnych, bogato zdobionych kamienic, charakterystycznych dla poznańskich Jeżyc. Z balkonu mieszkania architekt miał widok na budowę hotelu, w którą był bez reszty zaangażowany. Relacjonował kolejne etapy jej realizacji w dzienniku, w którym notował także frustracje biurokracją, opóźniającą inwestycję i niepozwalającą skupiać się w pełni na działalności projektowej.

Merkury wydaje się być niezwykle istotny w jego dorobku. Po latach wojny, potem powojennej odbudowy i wreszcie po okresie obowiązywania doktryny socrealizmu, architekt wraca do tego, co naprawdę go pasjonuje. W końcu może projektować zgodnie z własnymi przekonaniami i upodobaniami. W projektach dla Merkurego znajdujemy również efekty skandynawskich inspiracji Cieślińskiego.

Szczególnym miejscem jest pod tym względem hol restauracyjny, który do dzisiaj pozostaje jedyną partią budynku zachowaną niemal w całości w oryginalnym kształcie.

Znalazła się tu spiralna klatka schodowa i umieszczona na południowej ścianie, dużych rozmiarów ceramiczna praca Andrzeja Matuszewskiego, poznańskiego artysty. Schody zawieszone zostały na metalowych prętach, przez co wydają̨ się unosić. Ten projekt może mieć swoje źródła w Hotelu SAS Royal Copenhagen, otwartym w 1960 roku, który był całościowym dziełem duńskiego projektanta Arne Jacobsena. Klatka schodowa w Kopenhadze jest większa od poznańskiej, jednak proporcje i detal są bardzo podobne. W Merkurym surowa, geometryczna forma schodów kontrastuje z płaskorzeźbą Matuszewskiego. Oszczędność́ wyposażenia przestrzeni holu pozwalała na ich pełne wyeksponowanie.

foto Archiwum Państwowe w Poznaniu

Obok wspomnianej płaskorzeźby Matuszewskiego, znalazły się w hotelu także prace innych artystów. Janusz Bersz i Zofia Gorączkówna przygotowali ceramiczną kompozycję, która znalazła się na ścianie w kawiarni. Gorączkówna wykonała także tkaninę dekoracyjną z kompozycją figuralną do baru kawiarnianego. Najbardziej frapujący jest jednak wątek ceramicznych plakiet, zaprojektowanych przez Wandę Gosławską, absolwentkę poznańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych (obecnie UAP), mieszkającą w czasie budowy Merkurego w Warszawie. W archiwum artystki zachowały się zamówienia złożone przez Zarząd Inwestycji Hotelu „Orbis”. Anna Rudzka – córka artystki – pamięta, że przez pracownię Gosławskiej przechodziła ogromna liczba gotowych prac. Zlecenie było zatem zrealizowane, a ceramiczne plakiety musiały zawisnąć w Merkurym. Nie został jednak po nich żaden ślad i nie widać ich na zdjęciach wykonanych w pokojach hotelowych. Prawdopodobne szybko opuściły hotel, zabierane przez gości jako „pamiątki”. Na szczęście, dzięki archiwum Wandy Gosławskiej możemy się dowiedzieć, jak wyglądały. W pracowni zachowały się szkice rysunkowe i kolorystyczne do zamówienia, zdjęcia kilku gotowych prac, a także kilka plakiet z serii wykonanej dla Merkurego, które artystka zostawiła sobie. Miały one nieregularne kształty, mniej lub bardziej zbliżone do prostokąta i pokryte były abstrakcyjnymi kompozycjami o bardzo bogatej kolorystyce.

Za meble do hotelowych wnętrz odpowiadał Jan Węcławski. Zadanie, którego się podjął miało charakter pionierski, bo w tamtym czasie nie produkowano w Polsce mebli przeznaczonych specjalnie dla hoteli.

W realizacji zamówienia dla „Orbisu” Węcławski zaprezentował swoje podejście do projektowania, które stało się wkrótce charakterystyczne dla całej tak zwanej poznańskiej szkoły mebla. Sam projektant określał je jako dążenie do większej architektoniczności w jego bryle i sylwetce oraz w układzie przestrzennym tworzących go elementów. Efekt takiego podejścia szczególnie wyraźnie widać w fotelu nr 9, który stanął w pokojach, w klubie hotelowym, a potem także w przestrzeni lounge. Jest to masywny mebel na aluminiowych nogach w formie płaskowników. Część do siedzenia i oparcia zbudowana została przez połączenie pod różnym kątem kilku płaszczyzn. Dwa ezglemplarze wykonane według tego projektu znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Poznaniu. Są to niestety jedyne meble ocalałe z pierwszego garnituru hotelowego wyposażenia.

foto Muzeum Narodowe w Poznaniu

W czerwcu 1964 roku do budynku wkroczyło wreszcie życie. Sterylne modernistyczne wnętrza wypełniły się dymem papierosów Marlboro, gwarem wielonarodowego zgromadzenia, które w lounge czekało na swoją kolej do meldunku i muzyką, dochodzącą wieczorami z Piekiełka, słynnego wkrótce w całym mieście klubu. W hotelu zatrudnionych zostało kilkaset osób, które organizowały jego funkcjonowanie. W samej recepcji pracowało czterdzieści, potem nawet pięćdziesiąt osób. Obsadzały one stanowiska, które dziś nie mają już racji bytu. Obsługiwały na przykład centralę telefoniczną, gdzie szczególne wyzwanie stanowiły połączenia międzynarodowe, wymagające pośrednictwa poczty. Na połączenie czekało się czasem kilka godzin, bywało, że i kilka dób. Kolejne stanowisko to teleks, inne narzędzie łączenia gości hotelowych ze światem. Było to urządzenie wielkości małego biurka z klawiaturą. Na klawiszach wystukiwało się tekst, który w formie kodu był wysyłany do adresata. Z teleksu korzystali przede wszystkim goście targów, którzy wysyłali dokumenty czy raporty z wystaw do centrali swoich firm zagranicą.

W Merkurym było również biuro meldunkowe, gdzie dane przyjezdnych zapisywano ręcznie na ogromnych arkuszach z podziałem na przybyszy z KK i KDL, czyli z krajów kapitalistycznych i krajów demokracji ludowej oraz gości z Polski z wyodrębnieniem tych, przebywających na delegacji.

Te kategoryzacje były związane z różnicami w cenach. Najwyższe obowiązywały oczywiście przyjezdnych z KK, zasilających hotelową kasę dewizami. Owe dewizy można było wymienić w kasie walutowej dla zagranicznych gości. Przyjeżdżający z krajów kapitalistycznych na każdy dzień pobytu mieli wyznaczoną kwotę w dolarach. Wymieniali ją właśnie w kasie walutowej, otrzymując kwit z potwierdzeniem, jaką kwotę wymienili. Wyłącznie na tej podstawie mogli zapłacić za nocleg. Służyło to kontroli obrotu dewizami i walce z czarnym rynkiem, który oczywiście miał się świetnie.

Hotel Merkury zbudowano przede wszystkim z myślą o gościach z zagranicy, ale służył także mieszkańcom Poznania. Ci nie mogli się co prawda w nim zameldować, ale tłumnie korzystali z hotelowej gastronomii, klubu nocnego czy sklepu PKO, a później z Peweksu. Krystyna Mączyńska, która pracowała w Merkurym jako kelnerka, wspomina: – Na tamte czasy to była śmietanka towarzyska Poznania, elita. Prywaciarze, badylarze, taksówkarze, ale też profesorowie. A w niedzielę przychodzili z całymi rodzinami. Wtedy też pojawiali się pracownicy z Cegielskiego, którzy dostali nagrodę̨ za dobrą pracę. To był cały rytuał: przyjść do Merkurego na kawę̨ czy na obiad. Trzeba się było ubrać elegancko. Rano nie, ale po południu obowiązkowo mężczyźni musieli mieć krawat. Szatniarze mieli przygotowane zapasowe krawaty dla klientów.

Kawiarnia i restauracja uchodziły za najlepsze w mieście. Kierownik cukierni Marian Fijak i szef kuchni Miron Stanisławski zostali przeniesieni do Merkurego z hotelu Bazar, gdzie wykształcili się jeszcze przed wojną.

W czasach kolejek po wszystko i polowania na cokolwiek, co zostanie „rzucone” do sklepów, w hotelowym menu nie brakowało niczego, bo otrzymywał on specjalny przydział produktów. W Merkurym zjeść można było łososia z własnej, hotelowej wędzarni czy pstrąga w galarecie, na deser tort czekoladowy nasączony alkoholem czy wyrabiane na miejscu lody.

Ten, kto mógł sobie na to pozwolić, po wizycie w kawiarni albo restauracji wybierał się jeszcze do Peweksu, gdzie za dolary można było kupić kawę, zagraniczne papierosy, alkohole, kosmetyki, czyli produkty niedostępne w zwykłych sklepach. Ewa Konopczyńska, szefowa Peweksu wspomina: – Były kremy Yardleya w takim małym słoiczku i z tej samej firmy pudry. Sama taki miałam. Najpierw kolor Caribbean, potem taki jasny z lekkim odcieniem różowym, a jak byłam starsza, to Misty Beige. Miałyśmy klientki, które przychodziły specjalnie po pomadki Yardleya, a potem właśnie po te pudry albo po mydło Yes w różnych kolorach. Ono kosztowało 60 centów, to nie było aż tak dużo i panie chętnie kupowały je koleżankom na prezent. Były też wody perfumowane – Bourjois, Coty. To były takie tańsze, średniej klasy kosmetyki. Albo zapach Antylopa, on kosztował ze dwa i pół dolara. Były też droższe: Chanel, Dior.

foto kolek. pryw.

Każdy produkt był elegancko pakowany w złoty papier albo firmowe koperty Peweksu z motylem o niebiesko-żółto-czerwonych skrzydłach, zaprojektowane przez artystkę Julitę Gadomską. A najbardziej pożądane były plastikowe reklamówki z logo zagranicznej firmy. Ewa Konopczyńska opowiada dalej: – Był taki trend wśród prywaciarzy, bo oni sobie mogli na to pozwolić, że podjeżdżali do wejścia samochodem, robili zakupy i prosili: „Niech mi to pani zapakuje w Martella” i te torby zanosili do samochodu, zadając szyku. Sztandarowe były też reklamówki Camela, ludzie dużo by za taką torbę oddali.

Oprócz gości zagranicznych i mieszkańców Poznania, przychodzących tu na kawę czy zakupy w Peweksie, Merkury miał jeszcze innych stałych bywalców. Byli to pracownicy służb bezpieczeństwa.

Podobnie jak w innych hotelach „Orbisu”, tak i tu mieli oni swój zarezerwowany na stałe pokój, a na co dzień odwiedzali kawiarnię czy restaurację, gdzie prowadzili obserwacje. Mieli też dostęp do książek rezerwacji i rejestrów meldunkowych. W niektórych pokojach były podsłuchy. Działalność służb w Merkurym nasilała się oczywiście w czasie targów, przedsiębiorstwa państwowe wprost zlecały pracownikom SB kradzież dokumentacji technologicznej, technicznej i naukowej zagranicznym wystawcom. Źródeł szukano przede wszystkim w pawilonach targowych, ale penetrowano pod tym kątem również pokoje hotelowe. Służby wyprowadziły się z hotelu wraz z upadkiem PRL-u. Wkrótce zamknięto też Pewex, a z recepcji zniknęły wielkie płachty z meldunkami i pojawiły się komputery. W 2001 roku hotel został włączony do międzynarodowej sieci Accor i zaczął funkcjonować jako Mercure Poznań Centrum. Wraz z wejściem do sieci przeszedł gruntowny remont, niemal całkowicie zmieniając swoje oblicze. I w tej nowej formie pisze już zupełnie inną historię.

 

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!