Macie te same nazwiska, ale w odwrotnej kolejności. Dlaczego?
Mateusz Kaczmarek-Brzozowski: Dlatego, że nie mogliśmy się zdecydować. Każdy się trochę upierał przy swoim.
Wiktor Brzozowski-Kaczmarek: Upierały się również nasze mamy.
Zachowanie dwóch nazwisk w różnej kolejności to kompromis?
Mateusz: Tak, wszyscy są z niego zadowoleni. I my, i mamy. Tylko nasz listonosz był nieco skonfundowany, ale już wie, że jesteśmy małżeństwem.
Po co był wam ślub, skoro żyjecie w kraju, który go nie uznaje?
Mateusz: Chcieliśmy wziąć ślub, bo się kochamy. Wiktor, a powiedz, wiedziałeś, że ci się oświadczę?
Wiktor: Coś czułem. My zresztą bardzo szybko od oświadczyn przeszliśmy do ślubu. To było jakieś pół roku.
Rzeczywiście szybko.
Wiktor: Spieszyliśmy się trochę ze względu na moją babcię. Niestety nie zdążyliśmy.
Czy zanim się poznaliście, myśleliście o ślubie?
Mateusz: Kiedy dorastając, zdałem sobie sprawę, że jestem gejem, pogodziłem się z tym, że ślubu nigdy nie wezmę. To myślenie zmieniło się, gdy zacząłem działać w Grupie Stonewall i lepiej poznałem naszą społeczność. Wtedy pomyślałem, że właściwie dlaczego nie, dlaczego nie miałbym wyjść za mąż.
Wiktor: Gdybyś zapytał mnie jeszcze trzy lata temu o ślub, tobym się tylko puknął w głowę. Jaki ślub?
To niemożliwe. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. A z Mateuszem wszystko poszło błyskawicznie. Patrzę na niego i wiem, że to jest ten, że chcę z nim spędzić życie.
Jak się poznaliście?
Mateusz: Na urodzinach u przyjaciela i ówczesnego współlokatora Wiktora, ale absolutnie nic między nami wtedy nie zaiskrzyło. Jakiś czas później spotkaliśmy się na kolejnej imprezie, podczas której nasi przyjaciele, jak się okazało, postanowili nas wyswatać, o czym dowiedzieliśmy się później.
Wiktor: To swatanie, trzeba powiedzieć, bardzo im się udało, bo przegadaliśmy z Mateuszem pół nocy. A potem – będzie to opowieść jak z komedii romantycznej – napisaliśmy do siebie jednocześnie wiadomości z propozycjami pójścia na kawę.
Kiedy to było?
Wiktor: Niedawno świętowaliśmy piątą rocznicę.
Jesteście rodowitymi poznaniakami czy naturalizowanymi?
Mateusz: Ja pochodzę ze Zduńskiej Woli.
Jak Piotr Mazurkiewicz, inny bohater „Innego Poznania”.
Mateusz: Tak, śmieję się nawet, że mamy w Poznaniu gejowską diasporę zduńskowolską. Poznań wybrałem w 2012 roku ze względu na politechnikę, na której studiowałem elektronikę i telekomunikację, a późnej informatykę.
Wiktor: Ja w Poznaniu wylądowałem trzy lata później, w 2015 roku, a pochodzę z Ostrowa Wielkopolskiego. Najpierw studiowałem stosunki międzynarodowe, a potem politologię na UAM. Straszne rzeczy! Najfajniejsze w mojej przeprowadzce było to, że zamieszkałem na Jeżycach w „komunie gejowskiej”, bo w jednym mieszkaniu, choć ponad stumetrowym, było nas pięciu.
Dla chłopaka z Ostrowa, z domu, w którym panował matriarchat, było to, jak się domyślasz, radykalną zmianą – dużo nowości, nowi ludzie, nowy związek. To był świat kręcący się wokół naszej komuny, bezpieczny.
Jak wyglądało wasze wychodzenie z szaf?
Mateusz: U mnie to było bardzo rozłożone w czasie. Mamie powiedziałem, kiedy miałem osiemnaście lat. Odpowiedziała, że mi na pewno przejdzie, i właściwie już nie rozmawialiśmy w domu potem na ten temat. Dalszej rodzinie nic nie mówiłem – domyślili się z czasem sami. Funkcjonowaliśmy więc w świecie niedopowiedzeń i znaków. To były na przykład książki, które dostawałem od matki chrzestnej, chociażby Michała Witkowskiego. Dlatego kiedy podjęliśmy z Wiktorem decyzję o ślubie, zadzwoniłem do mamy i chrzestnej właśnie, bo czuję, że choć o tym nie rozmawiamy, wsparcie od nich jednak jest.
Wiktor: Ja powiedziałem mamie i babci, kiedy się zakochałem. Mieszkaliśmy wtedy jeszcze razem w Ostrowie. Moja cudowna babcia powiedziała krótko, że najważniejsze, żebym był szczęśliwy i że bardzo chce tego mojego chłopaka poznać. To poznanie było zresztą bardzo zabawne, bo babcia, osoba bezpośrednia, natychmiast wypytała go o rzeczy najistotniejsze: zarobki i zamiary wobec mnie. Mama natomiast, nie powiem, była moim wyjściem z szafy przejęta, ale jesteśmy bardzo emocjonalnie związani, kochamy się bardzo i po jakimś czasie wszystko było okej.
Bardzo w tym oczywiście pomogła babcia, która powiedziała mamie, że dziecko trzeba wspierać i akceptować. Kropka. Już rozumiesz, dlaczego tak mi zależało na tym, żeby babcia była na naszym ślubie.
Dlaczego w waszej opowieści nie ma ojców?
Mateusz: Bo nasi ojcowie nie żyją od dawna.
Wiktor: Stąd mamy, które rządziły. I babcia!
Szybko od randkowania przeszliście do wspólnego życia?
Wiktor: Nie, bardzo się tego bałem. Nie jestem typem rzucającym się od razu na głęboką wodę.
Mateusz: Pomieszkiwaliśmy razem, mieliśmy swoje szuflady. A potem, kiedy było już gotowe mieszkanie, które kupowałem jeszcze z myślą tylko o sobie, zamieszkaliśmy w nim.
Gdzie?
Wiktor: Jak to gdzie? Na Jeżycach!
Co było największym wyzwaniem?
Wiktor: Kłócenie się, bo my się zupełnie nie potrafimy kłócić. Próbowaliśmy, ale nic z tego nie wychodziło, więc zrezygnowaliśmy. Moja mama nazywa Mateusza „chodzącą dobrotą”.
Mateusz: Największym wyzwaniem jest zmieszczenie w naszym mieszkaniu ubrań Wiktora. Wydaje się to zupełnie niemożliwe, mimo że ja mam na swoje rzeczy tylko jeden wieszak i trzy szuflady. Wiktor uwielbia gromadzić, powinieneś zobaczyć nasze mieszkanie w święta!
Wiktor: I do tego doszły nam jeszcze nasze dzieciaczki – dwa pieski, Aton i Amon.
Słuchajcie, ja już nie dam rady z tą sielanką. Gdzie jest w tej historii jakiś dramat?
Wiktor: Dramatem jest to, że nie mieszczą się w naszym mieszaniu moje ubrania. Czy to nie wybrzmiało wystarczająco wyraźnie?
Po pięciu latach wkradła się do związku rutyna?
Mateusz: Tak, ale my tę rutynę kochamy.
Wiktor: Ona jest najlepsza. My na kanapie z naszymi bobinami, czego więcej chcieć?
Chodzicie po mieście za rękę?
Wiktor: Nie, i to jest silniejsze ode mnie. Nie potrafię tego, póki co, w sobie pokonać, co pokazuje, jak bardzo działa na nas homofobia i wszystko, co z nią związane.
Zawsze mówicie o sobie per „mąż”?
Mateusz: Niestety nie, co mnie coraz bardziej irytuje. Z jednej strony czuję, że nie powinienem mówić o Wiktorze „kolega”, a z drugiej wiem, że to mi po prostu ułatwia funkcjonowanie w różnych sytuacjach. Zresztą, wiesz, my we wszystkich dokumentach w Polsce musimy wpisywać w rubrykę dotyczącą stanu cywilnego – „kawaler”.
Wiktor: Podatki rozliczać również musimy oddzielnie.
Jak wyglądały oświadczyny?
Mateusz: To były moje trzydzieste urodziny, jeszcze w małym Lokum na Półwiejskiej. Wiedziałem, że Wiktor nie chce żadnej biżuterii, więc był sam akt performatywny w obecności naszych przyjaciół – również tych, którzy nas zeswatali.
Wiktor: Oświadczyny zostały oczywiście przyjęte.
Jak wyglądały przygotowania do ślubu?
Mateusz: Wiedzieliśmy oczywiście od razu, że ślub będzie za granicą. Rozważaliśmy kilka opcji, aż finalnie stanęło na Maderze, którą podpowiedzieli nam przyjaciele, też para gejów. Wtedy zabraliśmy się za formalności, z których pierwszą i najważniejszą była zmiana nazwisk.
Trudno to zrobić?
Mateusz: W Poznaniu tak, bo nasz Urząd Stanu Cywilnego znany jest z tego, że nie jest przyjazny osobom LGBT+. Wszystkie formalności załatwiliśmy więc w USC w Słupsku. Oczywiście oddzielnie, powołując się na to, że chcemy zmienić nasze nazwiska na te przez nas już używane, czyli Kaczmarek-Brzozowski i Brzozowski-Kaczmarek, bo zaczęliśmy funkcjonować z nimi wcześniej.
Wiktor: Poszło to nawet dość sprawnie, bo słupski USC jest bardzo przyjazny.
I co to było za uczucie, kiedy dostaliście pozytywną decyzję?
Mateusz: Wielka radość, bo to był kolejny krok do osiągnięcia naszego celu.
Wiktor: U mnie był też niepokój, bo były to jednak bardzo duże zmiany. Wiesz, zameldowałem się w mieszkaniu Mateusza, założyliśmy wspólne konto bankowe, nowe nazwisko, wymiana dokumentów. Wszystko to, te obawy przeszły dopiero wtedy, kiedy wzięliśmy ślub.
Kto wylądował z wami na Maderze?
Wiktor: Moja mama i ciocia oraz troje przyjaciół, w tym Tomasz Rojewski, z którym rozmawiałeś do Innego Poznania.
Co się zmieniło, kiedy powiedzieliście sobie „tak”, czy raczej „sim”?
Mateusz: Nic, tak samo się kochamy.
Wiktor: Kochamy się, jak mówiła babcia, makabrycznie.
Obrączki są?
Wiktor: Tak, choć kiedy wybraliśmy je sobie w znanej poznańskiej firmie jubilerskiej W. Kruk i wyraźnie zaznaczyliśmy, że mają to być dwie męskie obrączki, centrala zwróciła nasz formularz zamówienia, tłumacząc, że będzie lepiej, jeśli skorzystamy z oficjalnego dokumentu dla pary mieszanej.
Postawiliśmy jednak na swoim, a doradczyni w salonie skutecznie walczyła w naszej sprawie. Niesmak niestety pozostał.
Wesele było?
Wiktor: Było niewesele, czyli impreza na jakieś pięćdziesiąt osób w Poznaniu.
Mateusz: Wtedy już mogła przyjechać moja mama, chrzestna, siostra.
Poszliście z aktem ślubu do polskiego urzędu?
Mateusz: Poszedłbym oczywiście chętnie do USC z prośbą o transkrypcję, co by się naturalnie skończyło, jak w przypadku innych tego typu sytuacji, awanturą i odmową. Musiałby jednak pójść ze mną Wiktor, a on nie chce.
Dlaczego?
Wiktor: Bo nie chcę żadnych awantur, żadnych rozpraw, żadnych przykrości, żadnych pretensji. Chcę poczekać cierpliwie, aż w Polsce nastanie równość małżeńska i nasz związek będzie uznawany tak samo jak związki dwupłciowe.
I co będzie, kiedy Sejm uchwali kiedyś związki partnerskie?
Mateusz: Wtedy będziemy musieli zdecydować, co zrobić. Przepisy obecnej ustawowej propozycji przewidują transkrypcję aktu małżeństwa zawartego za granicą na związek partnerski, nie na małżeństwo, co by oznaczało deprecjację, bo my jesteśmy małżeństwem, a nie związkiem partnerskim.
Ktoś w Polsce w ogóle uznaje to, że jesteście małżeństwem?
Mateusz: Listonosz wydaje mi korespondencję do męża.
Rozmowa ukazała się pierwotnie na prowadzonym przez Wydawnictwo Miejskie Posnania portalu Inny.Poznan.pl, gdzie co dwa tygodnie ukazują się nowe rozmowy z osobami LGBT+. Publikacja za zgodą wydawnictwa.