MIASTOTWÓRCY
autorski podcast Jakuba Głaza
o architekturze i przestrzeni miejskiej Poznania
Posłuchaj!
Sto szesnaście, tyle metrów mierzy najwyższy poznański budynek – AND2, dawniej Andersia Silver. Docelową wysokość osiągnął wiosną. I choć jego ukończenie się opóźnia, wiemy już jak ten prosty wieżowiec zmienił kształt miasta. A jak przeobraziłyby Poznań koncepty niezrealizowanych poznańskich drapaczy chmur? Bywały nieszablonowe i odważne. O niektórych zupełnie zapomniano. Poznański 116-metrowiec według projektu pracowni Ewy i Stanisława Sipińskich dominuje w panoramie miasta, ale to żaden wyczyn w porównaniu z lasem wyższych budynków rosnących w Warszawie, na czele z 310-metrowym Varso Tower. Nie ma też mowy o konkurowaniu z Wrocławiem, w który wbito przestrzenny totem o nazwie Sky Tower (212 metrów). Górują nad Poznaniem także Gdynia (142-metrowe Sea Towers) i od niedawna Rzeszów z jego kolosalnym, 220-metrowym apartamentowcem o nazwie Olszynki Park. Górują wysokością, bo jakość architektury tych wieżowców jest mocno dyskusyjna.
Fetyszyści wysokiej architektury są jednak niepocieszeni, czemu od lat dają wyraz przede wszystkim na poświęconych Poznaniowi forach strony Skyscrapercity.com. Pęd ku górze ogranicza bowiem w naszym mieście strefa nalotu samolotów na lotnisko Ławica. Dla miasta to raczej dobrze, bo chęć budowy drapaczy chmur wynika w takim samym stopniu z powodów praktycznych, jak i mało racjonalnych ambicji, które lekceważą często zastane otoczenie. Owszem, dobrze wkomponowane w miejską tkankę wysokie budynki bywają ciekawymi przestrzennymi akcentami, ale są też często ostentacyjnymi oznakami dominacji, prestiżu i bogactwa.
Wieżowce mają też przede wszystkim znaczenie praktyczne: na małej działce można zmieścić bardzo dużo metrów kwadratowych. Od tego zresztą się zaczęło. W Chicago lat 80. XIX wieku ceny działek rosły na potęgę, budowano więc coraz wyżej. Pomogły nowe technologie: bezpieczna i niezawodna winda oraz stalowa szkieletowa konstrukcja. Tak zaczął się wysyp coraz wyższych amerykańskich wieżowców. Nasz kontynent nie poszedł jednak w ślady Stanów, a jeśli już, to okazjonalnie i w mniej chaotyczny sposób. Po wojnie w miastach zachodniej Europy udało się na ogół pogodzić pęd ku zyskom z racjonalnym planowaniem.
W PRL-owskich socjalistycznych realiach o budowie wieżowców w ogóle nie decydowały ceny gruntów (łatwo można było wywłaszczyć ich właścicieli) i spodziewane profity z najmu. Wysokie budynki miały świadczyć za to o nowoczesności i inwestycyjnym rozmachu państwowego inwestora, imitując nieco zachodnie rozwiązania. Planowanie ich lokalizacji i wysokości było częścią starannie przemyślanych kompleksowych planów odbudowy lub przebudowy centrów miast w modernistycznym duchu. Gorzej bywało z realizacją. Plany bywały, owszem, przemyślane dogłębnie, ale nie zawsze dobrze. Nierzadko prowadziły do zniszczenia urbanistycznego dziedzictwa. Brakowało też wysokiej jakości materiałów budowlanych, a budowy ciągnęły się latami lub dekadami.

Collegium Altum i wieżowiec Miastoprojektu | foto Alex Aender | fotoportal.poznan.pl
Przerwie w budowie AND2 daleko zatem do poznańskiego rekordu w łączonych kategoriach „najwyższy” i „najdłużej budowany”, który należy do Collegium Altum, czerwonego punktowca Uniwersytetu Ekonomicznego, mierzącego wraz z masztem antenowym 103 metry. Budowa jego zasadniczej części zajęła około piętnastu lat, a licząc czas od wbicia łopaty do otwarcia uczelnianej biblioteki na dolnych piętrach – dwie dekady. Gmach zaprojektowany przez Witolda Milewskiego, Zygmunta Skupniewicza i Lecha Sternala w pierwszej połowie lat 70. XX wieku ukończono w całości dopiero w 1995 roku. Ten akademicki wieżowiec miał jednak szczęście, bo w ogóle się zmaterializował. Znacznie więcej projektów wysokich budynków z czasów PRL-u trafiło do szuflady. Bywały to koncepty oryginalniejsze od przeciętnych inwestycji tamtych czasów. Wydają się interesujące i dziś, ale – z jednym wyjątkiem – przestrzeń miasta skorzystała na tym, że ich nie zrealizowano.
Najpierw spójrzmy na ów pozytywny wyjątek, całkowicie zapomniany koncept gmachu Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”. Zaprojektowany w 1974 roku 103-metrowy wieżowiec ogólnopolskiego koncernu prasowego, który wydawał niemal wszystkie poznańskie gazety i czasopisma miał stanąć z dala od centrum, u zbiegu ulic Piątkowskiej i Serbskiej (obecnie Solidarności). Dziś w tym miejscu stoi hurtownia Makro z początku lat 90. oraz wybudowane w 2007 roku centrum handlowe Pestka.








Plany były ambitne. Smukły i prosty, niemal trzydziestopiętrowy biurowiec o modnie zaoblonych narożnikach miał stanowić silny akcent przy planowanym rondzie. Między niego a ulicą Trójpole wkomponowano rozległe hale drukarni. Piętra wieżowca przeznaczono dla konkretnych redakcji, w tym dla planowanych dopiero tygodników: sportowego i kulturalnego. Był też metraż zarezerwowany dla Urzędu Kontroli Prasy, czyli cenzury. Bliżej planowanej „szybkiej kolei miejskiej” (dzisiejszego szybkiego tramwaju) zaplanowano rozległe zaplecze socjalne z salami sportowymi, pływalnią, przedszkolem czy biblioteką. Projekt wybrano w zamkniętym konkursie architektonicznym, w którym wzięły udział cztery zaproszone zespoły – wygrali Jerzy Raczkowski i Andrzej Pajzderski.
Bardziej zjawiskowo prezentowałby się jednak niższy biurowiec, któremu przyznano coś w rodzaju drugiej nagrody (wyróżnienie i premię), projektu Tadeusza Kowalczyka i Jacka Najgrakowskiego. Zwężająca się niesymetrycznie ku górze sylweta z tarasowymi uskokami przypomina bardziej hotel lub sanatorium. Sędziowie konkursu docenili ją, choć w szczegółowej opinii kręcili nosami na popisowy charakter projektu. Pisali o „żurnalowej formie” i zarzucali niefunkcjonalność wynikłą z efektownego kształtu, by na końcu określić wyróżniony przez siebie projekt jako „zmanierowany”. Niemniej, gdyby prasowy kombinat powstał w takiej postaci, mógłby stać się architektoniczna ikoną. Ciekawe tylko, jak bardzo przeciągnęłaby się jej budowa.
Wieżowiec dla gazetowego koncernu był zresztą drugą unikalną, wysoką propozycją dla Poznania. Pierwszą zaprojektowali w urządzonym w 1970 roku konkursie poznańscy architekci, Regina Pawuła i Zdzisław Piwowarczyk. W newralgicznym punkcie śródmieścia, na rogu Alej Marcinkowskiego i Świętego Marcina zaplanowali trzy niemal bliźniacze stumetrowe biurowe budynki o kształcie przywodzącym na myśl żaglowce. Wysokie, dynamiczne formy przewyższałyby o niemal 60 metrów pięć kończonych wtedy punktowców „Alfy” przy Świętym Marcinie i trzy starsze o kilka lat biurowce z ulicy Piekary. Pod projekt Pawuły i Piwowarczyka zamierzano wyburzyć kwartał starej zabudowy sięgający ulicy Ratajczaka. Ocalałaby tylko Biblioteka Uniwersytecka. U stóp trzech „żaglowców” planowane było dwupoziomowe skrzyżowanie Świętego Marcina i projektowanej trasy szybkiego ruchu w osi Piekar, o której pisaliśmy już w DYNKSIE.

Osiedle Orła Białego | foto Przemysław Łukaszyk | fotoportal.poznan.pl
„Żaglowce” były ciekawym konceptem, ale razem z przeskalowanym układem komunikacyjnym dałyby piorunujący efekt, niszcząc i przytłaczając historyczne śródmieście. Dodajmy, że stanowiły jeden z elementów zaczętej w latach 60. modernizacji centrum, zakładającej więcej wyburzeń. W miejscu po Hotelu Lech przy Świętym Marcinie miał wyrosnąć 90-metrowy wieżowiec dla centrali związków zawodowych. Inny wysoki punktowiec urbaniści lokowali przy ul. 3 Maja naprzeciw Arkadii. Bardzo wysoki akcent planowany był także na skraju Starego ZOO, które miało zostać przeobrażone w obszerny kompleks Domu Technika, według projektu Lecha Sternala, Witolda Milewskiego i Zygmunta Skupniewicza. Ulokowany tam wieżowiec zamykałby wizualnie oś Świętego Marcina i ulicy Zwierzynieckiej przewyższając znacznie zarówno akademik Jowita, jak i udany punktowiec na rogu Gajowej i Zwierzynieckiej z 1967 r. projektu Aleksandry Hubert.
Wreszcie, kilka wysokich punktowców widnieje na archiwalnych planach z lat 60., które przewidywały zabudowę nad torami kolejowymi wzdłuż ulicy Roosevelta. Zamiary były ambitne, zwłaszcza na początku dekady Gierka, ale ich realizację uniemożliwił kryzys gospodarczy oraz narastający opór wobec tak drastycznych ingerencji w historyczną tkankę. Poznań wyrywał się zatem mocno w górę, jako targowe miasto miał metropolitalne ambicje, ale poprzestał na mniejszej skali – w postaci 42-metrowych punktowców Alfy przy Świętym Marcinie i Piekarach, czy wyższych od nich o ponad 20 metrów hotelach Polonez i Poznań, odpowiednio z 1974 i 1978 roku. Te ostatnie powstały z wielkiej płyty, podobnie jak stawiane od drugiej połowy lat 70. osiemnastokondygnacyjne wieżowce mieszkalne na Ratajach i Winogradach. Wyjątkiem, który dominował w panoramie miasta przez ostatnie cztery dekady było zatem jedynie czerwone Collegium Altum.
Co ciekawe, zryw ku górze nie udał się również przed wojną. Ponad 40 metrów mógł mieć gmach Pocztowej Kasy Oszczędności, której „niebotyk”, jak wówczas mawiano, miał wznosić się w południowej pierzei placu Wolności (konkursowy projekt Zygmunta Łobody i Jadwigi Dobrzyńskiej z 1934 roku). Projekt został jednak okrojony do wysokości sąsiednich kamienic po trafnej interwencji Władysława Czarneckiego, szefa Wydziału Rozbudowy Miasta. Uważał, że przypadkowo ulokowana wysoka dominanta zaburzy skalę i charakter placu i śródmieścia. Wpływ miały też warunki gruntowe. Wieżowiec wymagałby kosztownego palowania. Przedwojenny Poznań nie dołączył zatem do Katowic i Warszawy. Stolica Śląska wzbogaciła się w 1934 roku o mieszkalno-biurwy wieżowiec Izby Skarbowej, a stolica o jeszcze wyższy i słynniejszy Prudential. W Poznaniu „ucięty”, niedoszły wieżowiec PKO przetrwał wojnę i teraz, po niedawnej sprzedaży przez bankowców, czeka na adaptację do nowych celów.
Pierwszy wieżowiec, a raczej z dzisiejszego punktu widzenia „wieżowczyk”, wyrósł w Poznaniu dopiero po wojnie. Na rogu alej Niepodległości i Powstańców Wielkopolskich powstał w 1950 roku dziesięciopiętrowy biurowiec o modernistycznej formie, okraszonej dekoracjami w stylu zadekretowanego właśnie socrealizmu. Do lat 70. mieścił biura Miastoprojektu, wielkiej państwowej pracowni architektonicznej. To jej pracownicy tworzyli w większości opisane tu wcześniej plany modernizacji centrum i budowy coraz wyższych obiektów.




Po ustrojowym przełomie skończył się i czas wielkich biur projektów, i wymyślonych przez nich koncepcji. W latach 90. planiści i samorządowe władze postawili na utrzymanie tradycyjnej skali miasta, nie marzyli o nowych wieżowcach i nie wrysowywali ich w nowe plany rozwoju. Wyjątkiem była jedynie przemyślana koncepcja zabudowy przy placu Andersa, której finałem jest kończony właśnie AND2. Inne wieżowce, które zaczęły rosnąć w mieście od końca lat 90. stanęły z kolei głównie w miejscach nigdy nieprzewidzianych pod takie obiekty. Mowa o elipsoidalnym punktowcu Chartowo Tower obok osiedla Rusa, Urzędzie Marszałkowskim, wielorodzinnej zabudowie przy ul. Kutrzeby, punktowcach przy ul. Dąbrowskiego i biurowo-apartamentowym kompleksie z najwyższym dziś budynkiem mieszkalnym Poznania przy ulicy Towarowej. W większości skorzystano tu z ułomnych przepisów mówiących o tzw. dobrym sąsiedztwie – działających, gdy dla danego terenu nie ma miejscowego planu zagospodarowania. Wtedy przykładowo obok wieżowca można stawiać kolejny o podobnej wysokości i funkcji. Nawet oryginalny i doceniany biurowiec Bałtyk powstał właśnie w tym trybie.
Zrealizowane tak punktowce o typowej dla Poznania umiarkowanej wysokości bledną jednak w porównaniu z dwoma niezrealizowanymi konceptami, które pokazywano podczas inwestycyjnej gorączki przed mistrzostwami EURO 2012. Obok ronda Żegrze, w szczerym polu na obrzeżu Starołęki hiszpański inwestor chciał stawiać dziwaczny wysokościowiec sięgający – uwaga – 280 metrów! Z kolei w centrum, na pustej do dziś działce obok Collegium Altum lokalny deweloper zamierzał wznieść stumetrowy obiekt autorstwa słynnego Daniela Libeskinda o typowej dla tego architekta mocno przekombinowanej formie. Ciekawe jakim epitetem opatrzyliby te wydziwione i przeskalowane propozycje sędziowie konkursu dla prasowego wieżowca, którzy słowami „zmanierowany” i „żurnalowy” skomentowali całkiem udany i nieźle przemyślany projekt.