Oskarżona mogła być każda

Ma 166 cm wysokości, czyli wzrost przeciętnej Polki. Wykonana jest ze stali, ale powierzchnię ma lustrzaną. Rzeźba Czarownicy z Chwaliszewa zniknęła, ale wróci. Oby już na stałe.
tekst PAULINA KIRSCHKE
Czarownica z Chwaliszewa autorstwa Alicji Białej | foto Ewelina Jaśkowiak

HERSTORIE POZNANIA
autorski podcast Pauliny Kirschke
Posłuchaj!

Dekadę temu rozpisywały się na ten temat media, a społeczność Poznania wydawała się entuzjastycznie nastawiona do projektu. Ewa Łowżył, poznańska artystka, fotografka, aktywistka była pewna, że jej pomysł postawienia pomnika upamiętniającego pierwszą spaloną na ziemiach polskich za czary kobietę, zostanie zrealizowany w ciągu kilku miesięcy. Tak się jednak nie stało.

Tak naprawdę wiemy o niej niewiele – nie znamy nawet jej imienia. Pewne jest tylko, że 24 maja 1511 roku na stosie spalono mieszkankę podpoznańskiego wówczas Chwaliszewa, oskarżoną o „zatrucie wody używanej do produkcji piwa”. Musiała być przerażona, jeśli oczywiście ból zadany na torturach nie pomieszał jej w głowie na tyle, by zadziałać jak środek znieczulający. Pewnie czuła nienawiść tłumu, na współczucie raczej nie mogła liczyć, bo jako oskarżona o zepsucie piwa z sześciu browarów, miała doprowadzić do zatrucia się wielu klientów chwaliszewskich karczm – taki był akt oskarżenia. To pierwszy udokumentowany proces o czary na ziemiach polskich.

Oskarżenia o czary mogły dotknąć w zasadzie każdego – mówi dr Anna Jankowiak, archeolożka, w sieci zanana jako Wiedźma od Wiedzy, która bada procesy o czary od lat. – Na terenach ziem polskich najczęściej ich ofiarami padały jednak chłopki. Dane z procesów nie zawierają w większości szczegółowych informacji na temat zawodu czy wieku oskarżonych. O czary w Rzeczypospolitej oskarżano zarówno kobiety starsze, w średnim wieku, a nawet dziewczęta. Były to mężatki, ale także wdowy i kobiety samodzielne – dodaje naukowczyni.

Mówiąc krótko, oskarżona mogła być każda kobieta. Wyrok wydany na mieszkankę Chwaliszewa rozpoczął w Polsce erę prześladowań osób oskarżanych o czary, która pochłonęła około trzech tysięcy ofiar.

Badacze i badaczki podkreślają, że oskarżenia o czary mogły paść nawet w tak prozaicznych sytuacjach, jak międzysąsiedzka kłótnia. Posądzone o czary mogły być kobiety samotne, niepełnosprawne, zbyt samodzielne, zajmujące się znachorstwem albo po prostu „inne”. Również te z zapaleniem spojówek, bo czerwone oczy miały być sygnałem świadczącym o częstych kontaktach z diabłem. Podejrzane stawały się kobiety patrzące „złym okiem” albo te o mowie nieprzyjemnej i nieczystej, jak z procesu kleczewskiego 1624 roku, gdzie w aktach pojawia się termin „złośnica”.

foto Ewelina Jaśkowiak

Czy tak też było z „czarownicą z Chwaliszewa”? – Nie wystarczyło tylko rzucić oskarżenia, aby pozbyć się nielubianej sąsiadki! Zanim sprawa została skierowana do sądu, oskarżona musiała mieć ugruntowaną reputację czarownicy i należało zebrać bardzo silny materiał dowodowy – tłumaczy dr Anna Jankowiak. – Jeśli materiał nie był wystarczający, na oskarżycieli nakładano grzywnę, bo przeprowadzenie procesu było niezwykle kosztowne – należało wynająć sąd, sprowadzić kata i zapłacić za utrzymanie oskarżonej w celi. Kierowanie sprawy do sądu poprzedzało zatem często dokładne jej rozważenie, na przykład przez wójta. Jeśli jednak sprawa trafiła do sądu, istniało ogromne prawdopodobieństwo, że zapadnie skazujący wyrok.

Pierwszy polski prawnik, który na poważnie zajął się usystematyzowaniem prawa w tym kontekście, chełmiński sędzia Jakub Czechowicz, uważał, że na czary składają się różne czynności magiczne, między innymi wróżenie, nakłanianie zmysłów do lubieżności czy zatruwanie ludzi i bydła.

O ile czary traktowane były jako poważny grzech, wyrzeczenie się Boga i konszachty z diabłem, w tamtych czasach trudno było znaleźć ludzi, którzy nie podlegali wpływom zabobonów. Anonimowy autor Czarownicy powołanej (1639) dostrzegał różnicę pomiędzy tymi praktykami i zachęcał sędziów, by nie traktowali „guślarskich praktyk głupich kobiet” na równi z oddaleniem się od Boga i oddaniem duszy diabłu. Ale to nie guseł, zabobonów i wróżenia lękano się najbardziej, ale czarów, które powstały w myślach. Zatrute jadem i złością słowa to wynik nieczystych myśli, które wystarczą, by padało bydło, paliły się młyny i psuło piwo. Oczywiście, jeśli powstały w umyśle czarownicy.

Wbrew powszechnemu stereotypowi, łączącemu polowania na czarownice ze średniowieczem, prawdziwe szaleństwo rozpoczęło się w zachodniej Europie w XV wieku, gdy przeobrażeniu ulegała rola kobiet w społeczeństwie, powstawały uniwersytety, a rozwój miast prowadził do coraz większej autonomii kobiet. Zmiany, które nadchodziły, zakończyły się dopiero w XVII wieku, ale dotyczyły właściwie wszystkich sfer życia. Odkrycia geograficzne i naukowe, wielkie fale głodu, nowe nurty polityczne, przejście do kultury kupieckiej, ogromna inflacja, a nawet zmiany klimatyczne – wszystko to naruszało dotychczasowe struktury społeczne i wywoływało niepokój. Nadchodziło coraz silniej odczuwalne nowe, które potrzebowało ofiar.

Sposób przeprowadzenia procesów w Wielkopolsce znamy dość dobrze dzięki unikatowej, zachowanej w zbiorach Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, księdze kryminalnej Kleczewa z lat 1624-1738.

W kleczewskich procesach o czary sądzono 131 osób, co najmniej 92 spłonęły na stosie. Najwięcej oskarżonych zginęło od 1678 r. do końca wieku. Najpopularniejsze zarzuty dotyczyły, jak w przypadku kobiety z Chwaliszewa, psucia jedzenia i napitków, odbierania mleka krowom i niszczenie plonów. Najwięcej procesów toczyło się na przednówku, w maju i czerwcu, wtedy bowiem tradycja ludowa sprzyja zabiegom magicznym. Pewnie dlatego oskarżanymi w procesach o czary byli przede wszystkich chłopi, rzadziej mieszkańcy miast. Zdecydowaną większość stanowiły kobiety. Na ławie oskarżonych zasiadały nie tylko mieszkanki Kleczewa, ale też okolicznych miejscowości, między innymi Marszewa, Budzisławia czy Złotkowa. Oskarżano kobiety w każdym wieku, zdarzyła się nawet dziesięcioletnia dziewczynka.

wiedźma | foto Ewelina Jaśkowiak

Trudno też na podstawie kleczewskiej księgi potwierdzić stereotyp czarownicy jako bezzębnej staruchy żyjącej w zapadającej się chatce na skraju lasu, bo sporo z oskarżonych to żony karczmarzy, młynarzy, rzemieślników, kobiety młode, w sile wieku. A kto oskarżał? Przede wszystkim właściciele wsi, winiąc kobiety za nagłe zachorowania, śmierć dzieci czy nieurodzajne zbiory. Zdarzali się i tacy, których śmiało możemy określać wielkopolskimi łowcami czarownic. Jednym z nich był Wojciech Breza z Wąsosz. Pewien, że jego syn zginął przez czarownice, najpierw doprowadził w 1688 roku do procesu czterech kobiet z własnych włości. W roku następnym doszło do spalenia pięciu kolejnych, tym razem mieszkanek Ślesina, których jedyną winą było to, że sądzone rok wcześniej kobiety wspomniały o nich podczas procesu.

W ciągu czterech lat Breza zaprowadził na stos dziesięć kobiet, a dwie skazał na wygnanie, gdyż nie przyznały się do winy podczas tortur.

Wróćmy jednak do Poznania. Upamiętnienie pierwszej spalonej na stosie kobiety, ale też wszystkich innych oskarżonych o czary, wydawało się całkiem oczywiste. – Najpierw był aplauz i zrozumienie społeczne, a potem spotkałam się z takim oporem ze strony instytucji, że zrozumiałam, że nie dam rady zrealizować tego pomysłu – mówi Ewa Łowżył, inicjatorka projektu pomnika Czarownicy z Chwaliszewa. Przez prawie dekadę powstawały petycje, komitety ds. pomnika, ale sprawy nie udało się ruszyć. – Ta historia nie jest moja. Wiele osób, kobiet i mężczyzn, rozumie ją, jej korelację ze współczesnością, jej aktualność. Dziś nad każdym z nas wisi ten młot – rzucanie bezpodstawnych oskarżeń, które mogą podpalić inny stos, bardziej metaforyczny, ale nie mniej tragiczny w skutkach – mówi Łowżył.

Pomoc w upamiętnieniu wydarzeń sprzed wieków przyszedł z niespodziewanej strony, tematem zainteresowała się Dominika Kulczyk. W 2024 roku rzeźbę Czarownicy z Chwaliszewa sfinansowała Kulczyk Foundation. Stanęła na terenie parku Stare Koryto Warty podczas Festiwalu Malta. – Chciałabym, żeby miasto Poznań miało kolejny pomnik kobiety. Taki, który pozwoli nam spojrzeć zarówno w przeszłość, ale i zastanowić się nad tym, co jest teraz i co nas czeka. Żeby był symbolem równości i naszego dążenia do niej – to dla nas bardzo ważne – mówi Monika Dziekan, dyrektorka generalna Kulczyk Foundation.

Rzeźba autorstwa Alicji Białej przedstawia kobietę. Ma 166 cm wysokości, czyli ma wzrost przeciętnej Polki. Wykonana jest ze stali, ale powierzchnię ma lustrzaną – wtapia się w krajobraz, ale też pozwala przejrzeć się w niej osobom, które staną blisko.

To ja, czy ona? Jestem oskarżoną czy oskarżającą? Granica jest nad wyraz płynna. Po ubiegłorocznym festiwalu rzeźba jednak zniknęła z przyczyn proceduralnych dotyczących stawiania rzeźb i pomników w mieście. Teraz ma wrócić na Chwaliszewo już na stałe, bo w Poznaniu zakończyły się właśnie konsultacje społeczne dotyczące upamiętnienia Czarownicy z Chwaliszewa. – To niesamowite, że choć rzeźba zniknęła, wiele osób uważa, że cały czas tam stoi – mówi Ewa Łowżył. – Rozmawiałam ostatnio z jednym z mieszkańców zachęcając go, by wziął udział w konsultacjach społecznych. I nie mógł uwierzyć: jak to nie ma?! Przecież ona tam cały czas stoi!

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!