To nie tak, że kultura Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej dotarła do Polski dopiero za sprawą upowszechnienia telewizji i internetu. Na długo przed powstaniem „globalnej wioski” pierwszego opisu „Japonji” z polskiej perspektywy podjął się ksiądz Piotr Skarga. Fascynacja Krajem Kwitnącej Wiśni rosła w okresie Młodej Polski. Ówczesnych prozaików inspirował teatr kabuki oraz dalekowschodnie malarstwo, które Zenon Przesmycki przybliżał w czasopiśmie Chimera. Reymont pisywał bajki o Japonii, niedługo po nim Iwaszkiewicz adaptował starojapońską poezję. Wymiana kulturowa między Polską i krajami Dalekiego Wschodu nie jest więc żadnym novum, choć rzeczywiście pędu nabrała współcześnie. Popkultura, ale też lajfstajl – wyrastające jak grzyby po deszczu orientalne knajpy i kawiarnie oraz moda wprost z tokijskich ulic – sprawiły, że Azja wrosła w naszą codzienność.
Zdaje się, że Polacy, zwłaszcza ci z pokolenia Z, są ze światem zza gór Tienszan oswojeni. Lecz czy są oswojeni także z kinem owego regionu?
Hitem był nobilitowany poprzez Oscary koreański Parasite, który przyciągnął do kin w naszym kraju ponad czterysta tysięcy widzów. Dużo mniejszym wzięciem cieszyło się jednak Drive My Car, dzieło także przecież dostrzeżone przez Akademię Filmową. Nawet animowany majstersztyk Miyazakiego Chłopiec i czapla przyjął się tylko nieźle. Wprawdzie zobaczyło go ponad sto tysięcy osób, lecz jest to wynik daleki od sukcesów bliższych nam kulturowo animacji disnejowskich. Ale zainteresowanie kinem Azji rośnie, czego dowodem jest ekspansja Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć Smaków, który po raz pierwszy odbędzie się również w Poznaniu.

„Czerwone okulary” („Red Spectacles”), reż. Mamoru Oshii, Japonia 1987 | foto mat. pras.
Sercem Pięciu Smaków pozostaje jednak Warszawa. Historia festiwalu sięga 2007 roku, kiedy odbył się pierwszy Przegląd Filmów Wietnamskich – Kino w Pięciu Smakach. Wydarzenie miało społecznikowski charakter, jego celem było zwiększenie świadomości społecznej na temat diaspory wietnamskiej w stolicy. Obszerna i pionierska retrospektywa kinematografii znad Mekongu stała się przyczynkiem do rozmowy na temat wielokulturowości oraz zwyczajów i codziennego funkcjonowania społeczności imigranckich w Polsce. Kolejne edycje festiwalu stopniowo wzbogacano o działania edukacyjne i rozliczne wydarzenia towarzyszące: od wystaw, przez koncerty, po debaty.
W końcu program poszerzono także o retrospektywy innych państw azjatyckich. Wtedy narodziło się Pięć Smaków w formie, którą wszyscy kinomani pokochali.
Choć festiwal na przestrzeni lat uległ licznym przekształceniom, jego rdzeń pozostał nienaruszony. – Mieliśmy przegląd kina queerowego z Tajwanu, przedstawialiśmy też różne oblicza peryferii Japonii. Teraz prezentujemy kino młodych z Korei oraz filmy o migracji. Ważne jest dla nas, żeby te sekcje były spójne. Wokół nich możemy tworzyć narracje o tym, jaka jest współczesna Azja, co się w niej dzieje na poziomie geopolitycznym i społecznym. Akcent położony na wymiar społeczny jest nieodłączną cechą festiwalu – mówi Łukasz Mańkowski, badacz kina azjatyckiego, programer Pięciu Smaków.
Jeszcze dekadę temu filmy z Dalekiego Wschodu były niszą, której nie chcieli eksplorować ani widzowie, ani krytycy filmowi. Dzisiaj jest inaczej. Rozwój Pięciu Smaków jest zarówno skutkiem, jak i jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy. Wszak festiwal od lat przybliża najróżniejsze smaki wschodnioazjatyckiej kinematografii. – Podczas przygotowań do tegorocznej edycji zastanawialiśmy się nad tożsamością Pięciu Smaków. Przez to, że widzowie mają większą styczność z kinem i szerzej z kulturą Azji, nie możemy dalej powtarzać, że po prostu pokazujemy filmy azjatyckie, to za mało. Możemy powiedzieć za to, że staramy się patrzeć na Azję z różnych stron. Nie ograniczamy się tylko do kina współczesnego, sięgamy też po klasykę. W programie znajdują się filmy, które kojarzymy bezpośrednio z regionem: na przykład j-horrory, k-dramy czy azjatyckie kino kulinarne, jak również skrojone pod specyficzne gusta tytuły z obiegu festiwalowego. Staramy się przybliżać Azję w oderwaniu od stereotypów – tłumaczy Mańkowski.
Jeden ze stereotypów, który narósł nie tyle wokół Azji, ile samego kina, polega na przekonaniu o nieprzystępności tamtejszych filmów oraz wysokim progu wejścia dla widza nieobeznanego z regionem.
Adrianna Skórnicka, specjalistka ds. filmu w Kinie Pałacowym przekonuje, że polscy widzowie nie mają powodu, by bać się obrazów z Japonii, Chin czy Malezji. – To może być kwestia społecznych uprzedzeń. Nie jesteśmy państwem wielokulturowym, więc wiele rzeczy spoza kraju może nam się wydawać w jakiś sposób obce, nawet jeśli są nam bliskie, choćby tematycznie. Kino Azji nie jest jednak bardziej niezrozumiałe niż kino węgierskie. Dowodzą tego zresztą reakcje widzów, które najłatwiej sondować podczas spotkań Dyskusyjnego Klubu Filmowego Zamek – tłumaczy Skórnicka i dodaje: – Dyskusje podczas DKF-ów nie wyglądają inaczej niż w wypadku pozostałego repertuaru, co traktuję jako dużą zaletę. Nie egzotyzujemy tych filmów, stają się po prostu częścią naszego programu, który naturalnie poszerza horyzonty widzów. Dlatego też chcemy, aby w kolejnych latach w Kinie Pałacowym choć jeden miesiąc w roku poświęcony był azjatyckiemu twórcy lub twórczyni.

„3670”, reż. Park Joon-ho, Korea Południowa 2025 | foto mat. pras.
Obecność filmów z Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej w polskich kinach oraz zmiana kultury rozmowy o nich przyczyniły się do spowszednienia tamtejszej kinematografii. Jest to część szerszego trendu, polegającego na przenikaniu tamtejszej popkultury i lajfstajlu do nadwiślańskiej codzienności. – Ilość osób, która odwiedza na przykład Happa to Mame czy pije matchę jest ogromna. Zainteresowanie Azją można też zaobserwować na poziomie fascynacji designem, turystyką i kulturą popularną. Ile osób poleciało w ostatnim czasie do Japonii i Korei? Ile słucha k-popu i ogląda chińskie dramy? Mnóstwo. W ciągu ostatnich dwóch lat nastąpił gwałtowny wzrost zainteresowania Azją, które ma nie tylko wymiar klasowy – tłumaczy Mańkowski.
Powstaje pytanie, czy to zjawisko służy poznawaniu Azji, czy raczej sprzyja jej orientalizacji, przygotowując grunt pod kolejne stereotypy.
– Bezpośrednie zetknięcie z Azją bywa dla niektórych osób kubłem zimnej wody. Sam znam takie, które były zaskoczone, że Japonia wygląda inaczej niż przedstawia ją popkultura. W ostatnich dwóch latach zwiedziłem różne regiony Japonii, która mierzy się obecnie z nadmiarem turystów. To ciekawe, jak fascynacja tym krajem zasadza się na jego wyobrażeniach i romantyzacji, na tym, że „jest dziwna, ale cool”, jak usłyszałem w jednej audycji radiowej – mówi programer Pięciu Smaków.

„Parasite” (2019) | foto CJ Entertainment
Od zarania celem festiwalu jest rozprawianie się ze stereotypami i podważanie mitów reprodukowanych przez zachodniocentryczną kulturę masową i media społecznościowe. – Większość osób słuchających k-popu prawdopodobnie nie zastanawia się nad tym, że jest to przemysł, który bardzo mocno eksploatuje swoich idoli i idolki. Podejrzewam, że wiedząc o tym, raczej trudno byłoby w tak samo namiętny sposób podążać za trendami tego przemysłu. Te realia świetnie opisuje Czas się ogarnąć, jeden z filmów w sekcji K-Youth, przedstawiający, jak przemieleni przez k-popowy system dwudziestoparolatkowie wysłani zostają na przymusową emeryturę – dodaje Mańkowski.
Działania edukacyjne i uświadamiające są nieodłączną częścią Pięciu Smaków, co nie znaczy bynajmniej, że jest to festiwal dydaktyczny.
Widzowie zainteresowani odkrywaniem kinematografii z Azji Wschodniej i Południowowschodniej nie muszą być biegli w historii regionu ani posiadać encyklopedycznej wiedzy, żeby czerpać przyjemność z seansów. – Poprzez festiwal możemy docierać do tego, co jest kluczem do rozumienia, ale też odczuwania kultury. To jest bardzo ciekawe w doświadczaniu kina azjatyckiego, że możemy wiele rzeczy nie rozumieć, lecz w ten sposób uczymy się odbierać je mniej intelektualnie. Zawsze zapraszam widzów do tego, aby dać sobie przyzwolenie na nierozumienie, choć jesteśmy wychowywani tak, by starać się za wszelką cenę wszystko intelektualizować. Odejście od tego daje jednak poczucie wolności. Nie bójmy się zaufać intuicji, zmysłom, a może nawet eksplorować przestrzeń pozazmysłową – zachęca Mańkowski.

„Zmartwychwstanie” („Resurrection”), reż. Bi Gan, Chiny 2025 | foto mat. pras.
Co ważne, polscy widzowie, którzy chcą smakować kino Azji nie muszą się już udawać w podróż do stolicy. Festiwal organizowany jest bowiem również w Łodzi, Gdańsku, Wrocławiu i od tego roku także w Poznaniu.
Już pokaz zapowiadający poznańską odsłonę Pięciu Smaków, seans Zmartwychwstania Bi Gana, onirycznej ody do kina, uwidocznił potencjał inicjatywy. – Już wcześniej dotarły do nas sygnały, że publiczność poszukuje czegoś mniej znanego, co wciąż czeka na odkrycie. Pięć Smaków jest festiwalem, gdzie właśnie takie filmy znajdują swoje miejsce – mówi specjalistka ds. filmu Kina Pałacowego. – Jego poznańska replika będzie, o czym mogę z dumą powiedzieć, największa ze wszystkich. Zależało nam, żeby zaproponować widzom coś nowego. Padło na Pięć Smaków, ponieważ poczuliśmy, że w Poznaniu istnieje zapotrzebowanie na kino Azji, na co dowodem był przegląd nowego kina japońskiego, organizowany we współpracy z ambasadą Japonii, który cieszył się bardzo dużym zainteresowaniem. Podobnie było z retrospektywą Wong Kar-Waia, na którą bilety sprzedały się na pniu – dodaje Adrianna Skórnicka.
Plan jest taki, by Pięć Smaków w Poznaniu rozwijać. Ale czy tak będzie, zależy już tylko widzów. Jednak doświadczenia nowych filmowych festiwali w wielkopolskiej stolicy, choćby zakończonego właśnie British Film Festivalu pokazują, że w przyszłość można patrzeć optymistycznie i ze smakiem.
