Paweł Althamer i Artur Żmijewski
Polska szkoła kolażu
kuratorka Marta Smolińska
Galeria SZOKART
plac Cyryla Ratajskiego 1
wystawa czynna do 24.11.2024 r.
Myślałem, że artyści są strasznie egotyczni, a tu proszę, taki duet.
Paradoksalnie, w duecie ich egotyzm widać nawet bardziej i kiedy się z nimi rozmawia o tej pracy, obaj podkreślają, że to konfrontacja, ścieranie się, że dialog nie jest tu w zasadzie możliwy. Widać to trochę na wideo, co prawda inscenizowanym, ale pokazującym Pawła Althamera i Artura Żmijewskiego malujących naprzeciw siebie. Obserwujemy na nim wspólne malowanie, tworzenie kolaży, które jest atakowaniem przestrzeni drugiego. Sami mówią, że taka współpraca pokazuje, że zgodne współtworzenie dwóch artystów, ich idealna symbioza to w zasadzie rzecz niemożliwa, bo ego artysty na to po prostu nie pozwala. Każdy ma swoją wizję i o nią walczy. Althamer i Żmijewski mają siebie po jakimś czasie dosyć, ale potem znów tęsknią za sobą.
Znają się, co chyba ma znaczenie, jak łyse konie. To samo pokolenie, ten sam wydział na tej samej uczelni, obaj należą również do nurtu polskiej sztuki krytycznej. Co to robi temu projektowi?
Przede wszystkim go w ogóle umożliwia, bo gdyby się tak dobrze nie znali, nie daliby rady tworzyć wspólnie. Ale też obaj się przecież zmieniają, nadal zaskakują. Co więcej, czekają na te wzajemne zaskoczenia, czemu sprzyja to, że działają z tym, co znajdą, co jest przecież nieprzewidywalne. Wszystko to powoduje, że powstaje nieustannie nowa energia, że mimo tak długiej znajomości, dostajemy ciągle coś świeżego, że nie brakuje wzajemnych prowokacji i wychodzenia poza schematy. To oczywiście nie wyklucza tego, że obaj się przy tym dobrze bawią, co widać na wspomnianym już, parodystycznym moim zdaniem filmie, gdzie poważni, ubrudzeni farbą artyści oddają się sztuce. Takiego przecież modelu tworzenia sztuki, takiego wizerunku artysty oczekuje chyba większość społeczeństwa i go dostaje. Im więcej postromantycznej powagi w filmie, tym bardziej mnie on bawi.
Mnie, przyznaję, zaskoczyło, że te prace są naprawdę robione wspólnie.
To się zaczyna wraz z początkiem XX wieku w dadaizmie czy surrealizmie. Na przykład Jean Arp tworzył wspólnie z żoną, Sophie Taeuber-Arp. Wspólnie tworzyła też przecież Gruppa. Z kolei w marcu przyszłego roku będzie w Galerii SZOKART wystawa prac stworzonych przez Tomasza Ciecierskiego i Przemysława Mateckiego, jest więc tego coraz więcej.
Tytuł wystawy, Polska szkoła kolażu, nawiązuje oczywiście do Polskiej Szkoły Plakatu, zjawiska w naszej XX-wiecznej sztuce znaczącego. Co to za dialog?
To jest strategia wpisania pracy nad kolażami w duecie w polską historię sztuki. A jeśli już to robić, to z przytupem i nadgryźć pewnego rodzaju fenomen, jakim była Polska Szkoła Plakatu i jednocześnie zaproponować coś nowego. Tytuł wystawy jest, jak słusznie zauważyłeś, swego rodzaju grą z ważnym punktem odniesienia. Polska Szkoła Plakatu charakteryzowała się wyraźnym znakiem i jednocześnie, bo były to czasy cenzury PRL, ukrytym, głębokim przekazem. Myślę, że Althamerowi i Żmijewskiemu zależy na tym, by ich kolaże nie były postrzegane tylko jako prace, które są zabawą, ale żeby widziano ich subwersywność i potencjał krytyczny.
Bardzo te prace są cielesne i dojmujące, prawdziwa artystyczna wiwisekcja.
Obaj artyści, dzisiaj już klasycy sztuki krytycznej, zawsze byli zafiksowani w swojej twórczości na cielesności, na nagości, na krytycznym wymiarze ciała, na pokazywaniu ciał wypartych ze sfery widzialności – ciał osób z niepełnosprawnościami czy starych. Obaj bez wątpienia kontynuują Polską szkołą kolażu swoje zainteresowania ciałem politycznym, używając w pracach między innymi zdjęć z atlasów anatomicznych. Dużo jest też na wystawie patrzących na nas, zwielokrotnionych i zniekształconych par oczu, jakby duet Althamer/Żmijewski miał w pamięci Psa andaluzyjskiego duetu Buñuel/Dalí, gdzie oko jest przecinane. Daje to bardzo ciekawe efekty, szczególnie na kolażach powstałych na banerach wyborczych, gdzie twarze polityków są nadpalane, nacinane, rozrywane, malowane. To jest mocne votum nieufności wobec polskiej klasy politycznej.
Patrząc na te prace, myślałem o mediach społecznościowych, gdzie niemal każdy za pomocą filtrów robi z własnych twarzy „kolaże”.
Rzeczywiście wyraźnie pobrzmiewa na pokazywanych na wystawie pracach kwestia tożsamości inscenizowanych, bardzo dzisiaj płynnych. Mnie się one kojarzą z medycyną estetyczną i zdjęciami pokazującymi kolejne etapy przemiany od przed do po, których zwykle nie chcemy oglądać, chcemy widzieć tylko te po.
Prace są ostemplowane, w dodatku w różnych językach. Dlaczego?
Althamer i Żmijewski byli w 2012 roku w Japonii na rezydencji artystycznej i się zafascynowali pieczątką, formą podpisu stosowaną na drzeworytach japońskich od dawna. To stemplowanie stało się dla nich gestem potwierdzania własnej obecności i to bardzo ciekawym, bo z jednej strony to gest indywidualny, ich rąk, a z drugiej mechaniczny, powtarzalny. Myślę, że kręci ich ta podwójna natura stemplowania. Pamiętajmy, że Żmijewski jest wielbicielem Jacquesa Rancière’a, który mówi o tym, że sprawczość obrazu jest tym większa, im bardziej łączymy obraz z tekstem. A poza tym, wiesz, to jest czysta zabawa. Dzieciaki lubią robić stempelki z ziemniaków i bawić się potem szybkością tworzenia znaków. Tu nam dodatkowo dochodzą stemple w różnych językach i alfabetach – hebrajskim, japońskim czy cyrylicą, co też ma walor estetyczny, zaciekawia. Stempel jest również symbolicznym zakończeniem procesu tworzenia, co jest rodzajem władzy, bo kto i kiedy decyduje, że dzieło jest skończone?
Obok kolaży mamy rzeźby, o których piszesz w tekście kuratorskim, że są brikolażami.
Twórca tego terminu Claude Lévi-Strauss pisał, że tym się różnią brikolażyści od inżynierów, że pracują z tym, co znalezione, ignorując funkcje, tego, co znalezione. Mówiąc krótko, nie używają narzędzi i przedmiotów zgodnie z nich funkcją. Tak właśnie robią Althamer i Żmijewski, którzy w jednym ze swoich brikolaży używają ortezy do nóg w zupełniej innej funkcji niż wskazywałoby jej przeznaczenie. Generalnie obaj czują się swobodnie w operowaniu przedmiotami z bardzo różnych sfer – od ortezy, przez kości, do rytualnej maski afrykańskiej.
Jak ci się z nimi pracowało kuratorsko?
Choć bardzo dobrze znam ich twórczość, nigdy wcześniej z nimi nie pracowałam. Obaj są bez wątpienia artystami radykalnymi, którzy musieli zacząć w pewnym momencie flirtować z rynkiem, a jak wiadomo sztuka radykalna nie zawsze sprzedaje się najlepiej, szczególnie do prywatnych kolekcji. Dlatego ciekawym wyzwaniem była praca z nimi, z ich twórczością w kontekście galerii komercyjnej. I od razu dodam, że nie patrzyłam na to krytycznie, raczej z zaciekawieniem, myśląc jednocześnie, jak stworzyć wystawę z prac już wcześniej wybranych. Myślę, że się nam udało, jestem zadowolona z finalnego rezultatu, na który wpływ miała oczywiście znakomita atmosfera i pełen profesjonalizm Galerii SZOKART, prowadzonej przez Ryszarda Łazorczyka. W rezultacie nie powstała ekspozycja sprzedaży, tylko wystawa, a to jest dla mnie zawsze bardzo ważne, bo zainteresowana jestem robieniem wystaw.
Rzeczywiście sztuka obu nie pogryzła się na niej z komercyjnym miejscem.
I tak powinno być. Czas już naprawdę odejść od tego, z czym mierzył się jeszcze Maksymilian Gierymski, który kiedy za dobrze się sprzedawał, był krytykowany, że nie jest dość zaangażowany i patriotyczny. Paweł Althamer z Arturem Żmijewskim znaleźli sposób na to, by grać w obu ligach, by tworzyć sztukę, która znajdzie prywatnych nabywców, robiąc jednocześnie prace mocno krytyczne wobec rzeczywistości, bo dlaczego nie?