ERNEST BOROWSKI
Tak wiele różnych istot gnieżdżących się na pograniczach
finał rezydencji w ramach Art&Science Lab
25-29 września w Pawilonie
Ernest Borowski skręca sobie papierosy, choć pewnie ajkosy bardziej by pasowały do wizerunku artysty zajmującego się sztuką opartą o nowe technologie, animację 3D i VR. Mokniemy na balkonie poznańskiej kamienicy w PSNC Future Labs [Poznańskie Centrum Superkomputerowo-Sieciowe], które wraz z Pawilonem, oddziałem Galerii Miejskiej Arsenał i Fundacją Instytutu Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk odpowiada za rezydencję technologiczno-twórczą Art&Science Lab, do której zaproszony został ten dwudziestosześcioletni artysta.
Wiek był jednym z elementów kwalifikacji na rezydencję. – Zależało nam na współpracy z młodą osobą, która jest dopiero na początku kariery artystycznej i potrzebuje większego wsparcia, również w kontekście wykorzystania narzędzi technologicznych – mówi Jan Skorupa, koordynator przestrzeni programu Art&Science PSNC Future Labs. To on wraz z Andrzejem Pakułą, zastępcą kierowniczki ds. programowych Pawilonu, zadecydował o zaproszeniu Ernesta. Prócz artystycznego nowicjatu, liczył się pomysł na projekt i oczywiście talent, a o wielkim talencie Ernesta zapewniały mnie wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem. Zgłoszony projekt? Interdyscyplinarny, łączący animację 3D, instalację dźwiękową i performans. – Pracuję z energią i zasobami miejsca – opowiada Ernest, kiedy meandrujemy po korytarzach Labu. – Wymyślam, reagując na ekosystemy, w których pracuję. Zdaję się na intuicję, na to, gdzie akurat zawiedzie mnie ciekawość – dodaje artysta.
Tym razem ciekawość zawiodła go, jak głosi tytuł przygotowywanej wystawy, do istot gnieżdżących się na pograniczach jego wyobraźni. Bazą pozostają teoretyczne rozważania na temat fikcji spekulatywnej i badania skomplikowanych relacji między naturokulturą i technologią.
Gdy wreszcie znajdujemy salę, w której pracuje Ernest, jedyne źródło światła pochodzi z ustawionych pośrodku trzech laptopów i dwóch telewizorów. Czuję, jakbym trafił na plan produkcji filmu science fiction. Na ekranach w zapętleniu lata ważkopodobny owad o jadowicie zielonych skrzydłach, obok chmary błonkoskrzydłych fruwają wokół biomorficznych siedlisk zwisających ze sklepień jaskiń. Na kolejnym ekranie bujne rośliny w bajecznych kolorach: ni to kwitnące strelicje, ni to leżące na grzbiecie pająki. Jest też istota mająca w sobie coś z czerwonego chińskiego smoka, tylko zamiast tułowia Ernest stworzył jej włosie, którym oplata szkielet obłego kształtu. – Dziwna relacyjność, prawda? Czy ta istotna głaszcze tę strukturę? Czy z niej wypływa? Otwieram widownię na różne sposoby odczytania – komentuje Borowski. – Sam czytam to też jako zabawę, której oddaje się ten świat, zyskując w ten sposób autonomię i podmiotowość poza kategorią produktywności. Wytwory artysty raz zobaczone na dobre zapisują się w pamięci. – Gdy widzę naturę, która wygląda jak z filmu Anihilacja, od razu myślę o Erneście – komentuje performerka Ana Szopa, która współpracowała z Ernestem przy performansie Łys i dodaje. – To może być korzeń w parku, Las Fanal na Maderze. Przyroda tajemnicza, dziwna, magiczna jak misterium.
W świecie Borowskiego istotny jest jeszcze dźwięk, który na zbliżającej się wystawie będzie płynął z dziesięciu głośników otaczających widownię. W czasie naszej rozmowy słychać go z komputera, coś jakby szum wiatru w koronach drzew, ptasie trele, plusk wody.
– Wyobrażam sobie, że słucham każdą komórką mojego ciała – mówi artysta. Słucha i medytuje, stając się wtedy częścią otaczającej go audiosfery. – Mimo że Ernest opiera prace na teorii, dzięki jego wrażliwości, delikatności dają one mnóstwo wizualnej satysfakcji. Te kształty, obiekty, wizerunki są po prostu piękne, a dzięki elementowi bardzo cielesnemu – sexy. Odbieram je jako manifestację jego tożsamości. W sztuce Ernesta jest coś gejowskiego, queerowego, fajnie męskiego – opowiada Kat Zavada. W 2022 roku była kuratorką indywidualnej wystawy Borowskiego Embodied Fantasiesw krakowskiej Galerii Nerdka. Pokazał na niej między innymi render 3D humanoidalnego organizmu (pierwsze skojarzenie: Predator z filmu ze Schwarzeneggerem) poruszającego się w niezmordowanym tańcu.
Ten (s)twór, seksowny a nieludzki, powstał po niemal miesięcznym pobycie artysty na rezydencji LIOS Labs na Pustyni Błędowskiej, podczas której Ernest wraz z grupą śmiałków i śmiałkiń mieszkał w namiotach, uczył się słuchać natury i być z nią w wymianie. – Stworzyliśmy queerowo-ekologiczną rodzinę, która afektywnie, bez żadnego skrępowania przebywała ze sobą w ograniczonej przestrzeni. Spaliśmy na pustyni, tańczyliśmy z drzewami, poznawaliśmy istotny tam mieszkające. Zanurzaliśmy się w ten świat – wspomina Ernest. Naturę połączył z eksplorowaniem seksualności, niczym geekowy Prometeusz, wykuwał swoją wirtualną postać z erotycznego żaru i seksualnej queerowości.
Orientacja seksualna i tożsamość artysty nie były bez znaczenia dla organizatorów rezydencji. Andrzej Pakuła z Pawilonu mówi, że queer „rozwala konstrukt myślenia” i „dodaje dodatkową perspektywę poznawczą”.
– Pole sztuk wizualnych wchodzących w relacje z technologią i wymagające specjalistycznych kompetencji, było mocno zmaskulinizowane i heteronormatywne. Idąc tropem inkluzyjności, wybór Ernesta jest wartością dodaną, przełamującą ten stereotyp – zaznacza Pakuła. Orientacja i tożsamość mają znaczenie również dla Borowskiego. To, że jest gejem zrozumiał szybko. Od najmłodszych lat komputer był jego codziennością, więc bycie niehetero testował w Simsach, gdzie kreował romanse między chłopakami. – Trochę to ukrywałem, a trochę chciałem, aby każdy się dowiedział – opowiada. Bycie gejem wydawało mu się dziwne i straszne, ale też fascynujące.
Mimo że Ernest Borowski z samoakceptacją nie miał większego problemu, długo nie wiedział, że swoją nieheteronormatywność może rozpracowywać w sztuce. Początkowo nawet nie był pewny, czy sztuką chce się zajmować. Zachęcany w gimnazjum przez nauczycielkę plastyki, wysłał autoportret na konkurs, w którym nagrodą był kurs przygotowujący do egzaminów wstępnych do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera w podlaskim Supraślu. Wygrał, choć wtedy bardziej od rozwoju artystycznego, kusząca była możliwość mieszkania na stancji.
Pamięta niechęć do malarstwa figuratywnego i martwej natury, bo te światy były, no właśnie, nieżywe i odległe. Interesowała go grafika komputerowa, fotografia, nowe media.
Zapamiętał słowa jednej z nauczycielek, która powiedziała, że nigdy nie będzie artystą. Pisał więc wiersze, do czego zachęcała go polonistka i tworzył w domowym zaciszu świetlne instalacje i wideoarty. – Sztuka dawała mi narzędzia do dalszego odkrywania tożsamości, bezpieczne pole eksploracji tego, co pozostawało poza znanym dla mnie wtedy słownikiem tożsamościowym, sanktuarium dla introwertycznego, wrażliwego dzieciaka– opowiada Ernest.
Po liceum zastanawiał się nad wyborem Akademii Sztuki w Szczecinie lub Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Wygrało serce. Partner Ernesta studiował taniec w Bytomiu, a na Śląsk bliżej z Krakowa. – Przeprowadzałem się z myślą, że będę robił nową sztukę. Czymkolwiek by ona była – mówi. Na ASP wybrał intermedia, używając technologii jako narzędzia, którym obrabiał zgłębianą w trakcie studiów teorię queer i feminizm. Oba tematy towarzyszą mu do dziś. Dokształcał się też w założonej w Warszawie przez queerowo-feministyczny kolektyw Kem Szkole, której program nauczania sprzyja „perfomatywnemu procesowi uczenia się i oduczania, refleksji nad kolektywnymi formami oporu i choreografii uczestnictwa”. Jednak nie tylko o taniec chodzi, ale również o świadome traktowanie ruchu jako wyrazu systemów rasy, klasy, płci, seksualności i norm sprawności.
– Może kawy? – pyta mnie Ernest, wracając w kuchni do tematu ADHD, które zaakceptował jako część swojej tożsamości. – Pracuję z chaosem, który mam w sobie. Lubię go – dodaje. Swoją neuroróżnorodność komentował na wystawie Attention Scores w poznańskiej Galerii Na Wysokim Poziomie, na którą stworzył między innymi biomorficzne rzeźby-skamieliny. Inspirował się fidget spinnerem, pseudoterapuetyczną zabawką mającą redukować lęki i niepokoje u dzieci z ADHD i autyzmem.
Do kooperacji w Tak wiele różnych istot gnieżdżących się na pograniczach, finału rezydencji w Pawilonie, zaprosił Jagnę Nawrocką, performerkę i choreografkę, którą poznał w Kem Szkole.
– Byłyśmy [Jagna i Ernest w liczbie mnogiej używają formy żeńskiej] prymuskami, zawsze pierwsze spotykałyśmy się na zajęciach. Dużo rozmawiałyśmy o naszej pilności, bo z jednej strony trochę nie chciałybyśmy takie być, a z drugiej, taka jest nasza natura – śmieje się Jagna. Razem tworzą performans. We współpracy, jak mówi artystka, koncentrują się na ucieleśnianiu fantazji i wymarzonych światów oraz zanurzają się w otaczające ich ekosystemy. – Odbieramy świat sensorycznie i sensualnie, bez nawigacji opartej na unormowanych kodach – dodaje Jagna. Dla Ernesta współpraca jest szukaniem połączeń między artystycznymi praktykami i dawaniem przestrzeni, aby coś rosło z tej relacji. To coś nie ma nazwy, rodzi się z improwizacji. – Ale improwizacji w konceptualności, bo przychodzę z konkretną opowieścią – zauważa Borowski. Są nią dźwięki natury, instalacja z głośników i wymyślne światy w 3D. – Ernest bada temat pozaludzkich organizmów, które zamieszkują nasze ciała. Zastanawia się, jak możemy wymieniać się doświadczeniem? Jak możemy budować relacje wewnątrz tych ekosystemów? – tłumaczy Jagna.
Światy tworzone przez Ernesta Borowskiego kuszą, ale są trudne w interpretacji, chociaż Jagna Nawrocka czuje się w nich „jak w domu”, Ana Szopa określa je jako „zapraszające”, a Andrzejowi Pakule „chodzi o szukanie bezpiecznych krain w świecie wszechogarniającej nas technologii, gdzie panuje osamotnienie, zagubienie”. Czy zatem Borowski tworzy wizje lepszego świata? – Mogę nie odpowiadać na to pytanie? – słyszę, kiedy znów siadamy w sali z ekranami. Na jego wystawach widownia zanurza się w tworzony świat, może przytulić telewizor, przerwać performans lub do niego dołączyć, może zdecydować, gdzie siada, a może leży. – Chciałbym, żeby moje prace były zaproszeniem do stwarzania innych światów: miękkich, czułych i troskliwych. Twórzmy je wspólnie, w zgodzie z potrzebami naszymi i ekosystemów, w których funkcjonujemy.