22 listopada 2025
kultura fizyczna

Urbaś nie usiedzi

Jego rekord Polski od ponad ćwierć wieku nie został pobity. Dziś sam szkoli w Poznaniu przyszłych lekkoatletów w nadziei, że ktoś to w końcu zrobi.
MATEUSZ KUŹNIEWSKI
Marcin Urbaś | foto Akademia Lekkoatletyczna Marcina Urbasia

Marcin Urbaś, choć urodził się i wychował w Krakowie, mieszka pod Poznaniem. – Żona jest z Poznania i jest upartą osobą. Przed laty powiedziała, że za żadne skarby nie przeprowadzi się do Krakowa, a ja uznałem, że nic mnie tam nie trzyma i tak już mi leci dziewiętnasty rok w Wielkopolsce – uśmiecha się popijając kawę. Spotykamy się w jego domu, gdzie wykroił mi wspaniałomyślnie godzinę z napiętego grafiku. Rok szkolny to dla niego mnóstwo obowiązków związanych z prowadzeniem akademii lekkoatletycznej. Czasami jednak dobrze jest zatrzymać się, usiąść, odprężyć się i powspominać: – Zaczęło się od tego, że bardzo denerwowało mnie, iż mój kolega z podstawówki biegał szybciej ode mnie. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Przecież byłem od niego wyższy. Dopiero potem dowiedziałem się, że wzrost w biegach sprinterskich nie ma wielkiego znaczenia.

Wtedy właśnie Marcin podjął kluczową decyzję. Zmienił dotychczasową szkołę podstawową na taką, w której była klasa o profilu sportowym.

Do nowej podstawówki miał dużo dalej. – Niby też w Nowej Hucie, ale musiałem jechać autobusem i tramwajem. A byłem wtedy dopiero w piątej klasie – opowiada. Początkowo trenował różne konkurencje: bieg przez płotki, rzut oszczepem i skok wzwyż. Dopiero po czasie wyspecjalizował się w sprintach, do których, jak się okazało, miał największe predyspozycje.

Marcin Urbaś podczas Igrzysk Olimpijskich w Atenach w 2004 roku, start w sztafecie 4×100 m | foto arch. Marcina Urbasia

Kariera Marcina to pochwała cierpliwości. Jako junior młodszy osiągał finały mistrzostw Polski, ale nie zdobywał medali – był piąty na 100 metrów i siódmy na 200. Pierwszy większy sukces odniósł w wieku dziewiętnastu lat, już jako junior starszy, sięgając po srebro krajowego czempionatu na 200 metrów. Jednak wciąż nie było to złoto. Mówiąc krótko, nie osiągał wyników, które wskazywałyby na to, że w przyszłości będzie biegał tak szybko. – Byłem zawodnikiem, który ciągle zostawał trochę z tyłu, ale jednocześnie nie tracił wiary w to, że uda się to zmienić. Później, kiedy już wygrywałem, pomyślałem, że chciałbym pojechać na mistrzostwa Europy, zrobić minimum i powoli realizowałem cele. W końcu pojawiło się marzenie o igrzyskach olimpijskich. I się udało.

Marcin Urbaś dwa razy wystąpił na igrzyskach. Za każdym razem był członkiem sztafety 4×100 metrów. W 2000 roku w Sydney biało-czerwoni zajęli ósme miejsce, cztery lata później w Atenach poszło im lepiej – osiągnęli piątą lokatę.

Ale największe sukcesy Marcin odnosił na mistrzostwach Europy. W 2002 roku w Monachium wywalczył razem z kolegami ze sztafety srebrne medale, a indywidualnie po złoto sięgał w halowej odmianie mistrzostw kontynentu. W 2002 roku w Wiedniu wywalczył tytuł mistrzowski na 200 metrów, a trzy lata później w Madrycie był trzeci w tej samej konkurencji.

Marcin Urbaś i Michael Johnson podczas biegu sztafetowego w Baulmes, 2001 | foto arch. Marcina Urbasia

To była nietypowa kariera. Już sam fakt bycia białym sprinterem rodzi pewne ograniczenia. Wszystko dlatego, że czarnoskórzy biegacze mają inną budowę włókien mięśniowych i z tego powodu większe predyspozycje do tej konkurencji: – Niefortunne było to wybranie konkurencji, ale kto o tym wtedy myślał? Chciało się biegać i tyle, w dodatku biegi krótkie. Kiedy się zacząłem w tym specjalizować, nie myślałem, że kiedykolwiek będę w ogóle w zasięgu rywalizacji z najlepszymi na świecie – wspomina Marcin Urbaś.

Był jeden, pełen paradoksów moment w jego karierze, w którym mocno przybliżył się do światowej czołówki. Mimo kilku krążków wywalczonych na międzynarodowych imprezach, Marcin jest dziś wspominany głównie przez pryzmat zawodów, z których wrócił bez medalu.

Chodzi o mistrzostwa świata w Sewilli w 1999 roku, a bieg, który zdefiniował jego przygodę ze sportem nie był nawet finałem. „Niewiarygodnie szybki bieg i fenomenalna postawa Polaka” – rozpływał się komentujący zawody w TVP Włodzimierz Szaranowicz. Marcin Urbaś rzeczywoście zszokował wszystkich łamiąc w biegu na 200 metrów magiczną barierę 20 sekund. To był nowy rekord Polski: 19 sekund i 98 setnych. Polak na mecie zameldował się jako drugi, wyprzedził go tylko Nigeryjczyk Francis Obikwelu, a w tyle za Urbasiem pozostała śmietanka sprinterów na czele z Franckiem Fredericksem, Marlonem Devonishem czy Kevinem Little.

Polska sztafeta 4×100 m z brązowym medalem Mistrzostw Europy w Monachium 2002 – z prawej Marcin Urbaś | foto arch. Marcina Urbasia

Od samego początku czułem, że coś się kroi – wspomina Marcin. W ćwierćfinale pobiegł luźno, a mimo to bardzo szybko. 20 sekund i 32 setne – to był jego rekord życiowy, ale rekord Polski i złamanie bariery 20 sekund to już zupełnie inna skala osiągnięcia. – Mogłem się wyspać, bo półfinał był dopiero po południu. Tuż przed biegiem wypiłem napój nawadniający i następnie zgniotłem puszkę, taki miałem rytuał przed startami. Miażdżyłem ją tak, jak planowałem zmiażdżyć przeciwników na bieżni. To było, jak się okazało, dobre podejście do tego biegu. Mieliśmy też z trenerem odpowiednią taktykę. Nastawiłem się na gonienie Kevina Little. Byłem na siódmym, a on na ósmym torze, więc miało to sens. Wystartowałem świetnie, pierwsze 100 metrów przebiegłem naprawdę szybko i potem jakoś już poszło – mówi Marcin o najważniejszym biegu w swoim życiu.

Zwyczajowo sprinterzy walczący o jak najlepszy rezultat wykonują coś w rodzaju rzutu na metę, by urwać cenne setne sekundy. Marcin tego nie zrobił.

Widziałem, że jestem drugi, a przecież aż czterech zawodników wchodziło do finału, stąd brak rzutu. Pewnie gdybym go zrobił, czas byłby jeszcze lepszy. Gdy wynik 19:98 pojawił się na tablicy, nie mogłem w to uwierzyć. Nawet w strefie wywiadów, gdy dziennikarze pytali mnie o nowy rekord, byłem oszołomiony. Potrzebowałem trochę czasu, by zrozumieć czego właśnie dokonałem.

A dokonał rzeczy wielkiej. Poprzedni rekord Leszka Duneckiego (20:24) pozostawał niepobity przez dwie dekady, aż tu nagle 24-letni Urbaś wyraźnie go poprawił. Jednak największe wrażenie robił fakt, że Marcin był dopiero drugim białym sprinterem po Pietro Mennei z Włoch, który przebiegł 200 metrów w czasie krótszym niż 20 sekund. Kibicom lekkoatletyki z Polski nie mieściło się to w głowie. I słusznie. Nikt nie nazwał osiągnięcia Marcina Urbasia lepiej od dziennikarza krakowskiego Tempa Ireneusza Pawlika, który napisał, że Marcin „przeszedł na drugą stronę lustra”.

Marcin Urbaś | foto Akademia Lekkoatletyczna Marcina Urbasia

W finale Urbaś nie pobiegł już tak dobrze, zajął piąte miejsce, a czas, który jeszcze niedawno uznałby za całkiem niezły (20:30), na nikim już nie zrobił większego wrażenia. O tym, jak szybki był bieg półfinałowy, świadczy fakt, że tamten rekord do dziś nie został pobity przez żadnego biegacza, mimo że współcześni sprinterzy korzystają z dużo lepszego sprzętu od ich starszych kolegów w końcówce XX wieku.

Z kolei na początku XXI wieku, w 2016 roku, powstała Akademia Lekkoatletyczna Marcina Urbasia, która szkoli dzieci i młodzież z Poznania i okolicznych miejscowości. Najmłodsi adepci mają zaledwie sześć lat! Wykwalifikowani trenerzy, wśród nich sam Urbaś, pracują z zawodnikami nad przeróżnymi konkurencjami: biegami, skokami, pojawiają się również elementy związane z rzutami. Nikt w mieście nie szkoli lekkoatletów na taką skalę jak Marcin, który pod swoimi skrzydłami ma aż sześciuset młodych sportowców. – Najważniejsze było opracowanie autorskiego planu szkolenia, który opiera się na tym, że każdego miesiąca skupiamy się na jednej konkurencji lekkoatletycznej. W ten sposób regularnie wprowadzamy coś nowego, jednocześnie wciąż ćwicząc elementy biegowe i koordynacyjne – tłumaczy Urbaś.

W formie trwających cały rok testów akademia gromadzi rezultaty wszystkich zawodników, dzięki temu trenerzy mają wgląd w postępy każdego. Jeżeli uzbiera się odpowiednia liczba chętnych, raz na pół roku organizowane są zawody.

Wszystko po to, by wyszkolić przyszłych mistrzów. Niewykluczone, że jest wśród nich ktoś, kto wreszcie pobije rekord Marcina. – Oczywiście to wielka radość, że jestem od tylu lat rekordzistą kraju, ale chciałbym doczekać momentu, w którym ten rekord zostanie pobity.

Kiedy przyjrzymy się biegowi Urbasia z 1999 roku uwagę zwraca jego fryzura. Wszyscy sprinterzy są bowiem ostrzyżeni na krótko, tymczasem Marcin na bieżni w Sewilli miał długie włosy upięte w kitkę, a to za sprawą sprecyzowanych sympatii muzycznych. – Zaczęło się od Faith No More, więc raczej delikatnie. Potem było A-ha, Depeche Mode i Metallica. W końcu okazało się, że najbardziej odpowiadają mi naprawdę ciężkie brzmienia, takie jakie tworzą choćby Megadeth czy Sepultura. Opowiadając o muzyce Marcin wyraźnie się ożywia. Widać, że to pasja, która może nie przewyższa sportu, ale jest dla niego równie ważna. – Jestem przeciwnikiem skupiania się w życiu na jednej rzeczy. Po co wprowadzać takie ograniczenia? Znajomi mówią, że jestem człowiekiem renesansu, że podejmuje się wielu rzeczy, które staram się realizować jak najlepiej. Nie da się ukryć.

Marcin Urbaś, jako wokalista zespołu Sceptic | foto Grablewski

Już po zakończeniu kariery sportowej, Marcin wziął udział w wielu programach telewizyjnych, choćby w Tańcu z Gwiazdami. Pracował również jako dziennikarz sportowy w poznańskiej WTK. Ale nie ma co się oszukiwać, poza bieganiem zawsze najważniejsza była dla niego muzyka. Karierę autora tekstów i wokalisty rozwijał równolegle ze sportową. Trafił do deathmetalowej kapeli Sceptic, można go usłyszeć na pierwszej, trzeciej i czwartej płycie tej formacji.

To naprawdę imponujące, biorąc pod uwagę, że powstały one w latach 1999-2005, czyli w czasie, kiedy Urbaś prowadził intensywne życie sportowca, od zgrupowania do zgrupowania. – Rozstawaliśmy się z zespołem parokrotnie, bo problemem było to, że po prostu bardzo dużo czasu spędzałem na obozach, wyjazdach i zawodach, nie było więc przestrzeni na próby i koncerty. Ale jak dzisiaj na to patrzę, myślę, że wszystko dałoby się pogodzić, tylko wtedy miałem inne priorytety – mówi Marcin. Jednak, jak wiadomo, co się odwlecze, to nie uciecze. Trzy lata temu zadzwonili do niego koledzy z zespołu Sceptic i zaproponowali powrót. Kilka miesięcy później nagrali razem już nową płytę. Lata lecą, a Marcin Urbaś wciąż nie potrafi usiedzieć w miejscu.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!