Agnieszka Burton
Ozland. Przestrzeń jest wszystkim
Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Jednym z pierwszych, którzy wzięli Aborygenów w obronę, był podróżnik i odkrywca Paweł Edmund Strzelecki. Władający biegle kilkoma językami i z ogromną pasją do nauki „wędrowny pies samotnik” – jak o sobie pisał – w znoszonych butach z takimi dziurami, że wyglądały przez nie palce nóg. Odkrył złoto i srebro w Nowej Południowej Walii, mierzył „najdziksze góry o ostrych graniach”, a podczas wędrówek po nieznanym lądzie marzł, mókł, cierpiał głód i o mało co nie zginął. Przeprowadzał analizy gleby, zbierał i identyfikował minerały, jego badania obejmowały geologię, hydrologię, meteorologię, geografię, etnologię, biologię i nauki rolnicze.
Można sobie wyobrazić, w jaki sposób patrzyły na niego kobiety, gdy postawny, szarmancki, z jasnymi włosami w lekkim nieładzie snuł swoją „zabawną” angielszczyzną z mocnym, słowiańskim akcentem, pomagając sobie ożywionymi gestami, opowieści i anegdoty, którymi zabawiał członków nobliwej socjety. Nazywano go hrabią i chętnie zapraszano na salony, przyjaźnił się ze słynnymi kobietami: legendarną pielęgniarką Florence Nightingale, działaczką charytatywną lady Jane Franklin czy miliarderką Angelą Burdett-Coutts.
Pomimo swojego uprzywilejowania stał na stanowisku, że przybycie Europejczyków do Australii zburzyło ustalony od wieków rytm bytowania tubylców.
Występował jednoznacznie – a było to ponad sto osiemdziesiąt lat temu – przeciwko używaniu przez kolonizatorów w stosunku do tubylców określenia „dzicy”. Pisał również, że „Europejczycy – są większymi ludożercami od tych, którym sami nadają to miano” (jak podawał A. Kuczyński w książce Polskie opisanie świata. Studia z dziejów poznania kultur ludowych i plemiennych).
Strzelecki urodził się w Głuszynie (dziś dzielnica Poznania) w niezamożnej rodzinie szlacheckiej o patriotycznych tradycjach – jego ojciec był powstańcem kościuszkowskim. Kiedy przyszedł na świat, kolonia w Sydney istniała od dziewięciu lat, Rzeczypospolitej nie było na mapie Europy od dwóch, a w Anglii panował król Jerzy III. Paweł nie miał wyższego wykształcenia, był samoukiem. Pieniądze na dalekie podróże otrzymał w testamencie od przyjaciela, księcia Franciszka Sapiehy, którego majątkami na wschodzie dawnej Polski przez kilka lat zarządzał.
Biograf Lech Paszkowski obliczył, że Strzelecki przemierzył w Australii przeszło jedenaście tysięcy kilometrów, co kosztowało ponad pięć tysięcy funtów, które wyłożył z własnej kieszeni.
Dysponował nie tylko pieniędzmi ze spadku po Sapiesze, zarabiał też na swoich kolekcjach mineralogicznych. „Mineralogia nie wzbogaca (…) – pisał w liście do ukochanej. – Udało mi się jednak, jak dotąd, dzięki tym kolekcjom zebranym w różnych krajach i dzięki sprzedaży do różnych gabinetów nie tylko zapewnić sobie niezależność i pokryć wszystkie koszty podróży, ale również coś odłożyć. (…) Z uwagi na te kolekcje jestem zmuszony do przemierzania pieszo wielkich przestrzeni, do zdobywania i przechodzenia przez nieznane dotąd łańcuchy górskie, ażeby je poznać i odkryć. Gromadzę obserwacje i informacje wszelkiego rodzaju, które powiększają mój »Memorandas«. (…) Twój bystry umysł od razu pojmie, ile pracy i bezsennych nocy musiałem poświęcić, zanim byłem zdolny uczynić to, co uczyniłem ostatnio – zbadać nieznany kraj, wykonać jego mapę – częściowo dzięki obserwacjom astronomicznym szerokości i długości geograficznej, częściowo przez działania trygonometryczne; narysować ją, dołączyć do tego rysunku wysokości ponad poziom morza wszystkich wzniesień, zaznaczyć charakter geognostyczny i mineralogiczny tego kraju, zboczenie igły magnetycznej itp. Kraj ten nieznany, którego żaden biały do tego dnia nie zwiedził, kraj uważany za niedostępny, który na mapach jest zaznaczony białą plamą, rozciąga się pomiędzy 36 a 39 stopniem, wzdłuż całego wschodniego brzegu morskiego Nowej Walii. Kraj ten jest cudowny. Kolonizacja już się tu szerzy. Nazwałem go na cześć gubernatora sir Georga Gippsa – Ziemią Gippsa; jeziora, osiem rzek, które posiada, nazwałem imionami ludzi najbardziej wybitnych w Nowej Walii. Jednak najwyższy szczyt z łańcucha gór zwanego Alpami Australijskimi, szczyt, który króluje nad tym kontynentem, którego nikt przede mną nie zdobył, szczyt z wiecznymi śniegami, otoczony ciszą i ostojeństwem naokół – zachowałem i poświęciłem (…) dla każdego Polaka, dla każdego człowieka miłującego wolność i honor. Dzisiaj szczyt ten (…) nazywa się Górą Kościuszki, i wydaje mi się zbyteczne, aby Ci mówić, że po wydaniu mapy Ziemi Gippsa wszyscy przyklasnęli temu mianu”.
Przed przybyciem Strzeleckiego przez tysiące lat szczyt nazywał się Kunama Namadgi i był miejscem spotkań kilku australijskich narodów. Ludy Ngarigo, Yuin i Gunaikurnai tygodniami wędrowały do tego najświętszego dla nich wzniesienia. Na górze nie można było polować ani przelewać krwi, więc przybysze żywili się zebranymi jagodami i wielkimi ćmami bogong. Podczas tych spotkań, czyli corroboree, łączono w pary małżeńskie ludzi z różnych krain. Australijczycy niepotrafiący wymówić polskich spółgłosek mówią na Strzeleckiego – Strezleki, a na Górę Kościuszki – Kozjosko albo w skrócie Kozzie. Mapa białej Australii pełna jest Strezleki: rezerwat przyrody Strzelecki Regional Reserve, Strzelecki Desert, Strzelecki River, Strzelecki Peaks.
Jadę Autostradą Strzeleckiego przez Strzelecki Ranges do miasteczka Strzelecki. Gippsland – czyli Ziemia Gippsa – to wysunięty najdalej na południe rejon Australii. Wszędzie pastwiska i farmy, stada czarnych krów, żyzna jest to ziemia, bogaci są tu ludzie. W miasteczku Mirboo North nazwisko Strzeleckiego pojawia się na każdym rogu, ma on pomnik w parku, jego podobizna spogląda z szyldów sklepów i zakładów.
W Strzelecki Bakery pytam młodą ekspedientkę, czy wie, kim był Strezleki. Nazwisko oczywiście zna, ale nie jest pewna, ani czego dokonał, ani z jakiego kraju pochodził.
W Mirboo North spotykam się z lokalną historyczką Lindą, która jest chodzącą encyklopedią regionu. Zabiera mnie terenówką do buszu i elegancką angielszczyzną z lekkim australijskim akcentem zapowiada, że tam zobaczę, jak wyglądała przestrzeń, przez którą półtora wieku temu wędrował polski hrabia. Szedł z ciężkim plecakiem, obładowany narzędziami. Jak wynika z jego listów, używał barometru górskiego Gay-Lussaca, aparatu „doktora Wollastona” do pomiarów temperatury wrzenia i barometru „wiedeńskiego wyrobu zbiorniczkowej konstrukcji zaopatrzonego w busolę”.
Wyprawa Strzeleckiego przedzierała się przez busz dwadzieścia sześć dni, pokonując dziennie maksymalnie pięć kilometrów. „Wszyscy jechali konno z wyjątkiem hrabiego, bo ten, mając przy sobie znaczną ilość instrumentów naukowych o delikatnej konstrukcji, musiał iść pieszo z cennym bagażem na plecach” („The Port Phillip Herald”, 2 czerwca 1840). Pod koniec ekspedycji brakowało już prowiantu, więc jej członkowie żywili się mięsem upolowanych zwierząt, głównie pałanek i koali, aż 19 maja 1840 roku, wycieńczeni, podobni do szkieletów w łachmanach, dotarli do Melbourne, które było wtedy małą osadą. Strzelecki spędził tam czterdzieści jeden dni, przygotowując szczegółowy raport z wyprawy i mapę Gippslandu.
Kilka tygodni przed Pawłem Edmundem Strzeleckim okolice te badał na zlecenie wielkich posiadaczy ziemskich Angus McMillan. Spóźnił się z opublikowaniem raportu, który zresztą nie miał tak dokładnego i naukowego charakteru jak praca Polaka.
W prasie wybuchł jednak głośny spór, kto był prawdziwym odkrywcą Gippslandu – Strzelecki czy McMillan. Linda tłumaczy, że mieszkańcy o poglądach lewicowych sprzyjają Polakowi, natomiast prawicowcy za odkrywcę regionu uważają Szkota. Poza tym, jak to w Australii, spod białej historii wyłania się czarna: dowiaduję się, że McMillan był odpowiedzialny za wiele masakr na narodzie Gunaikurnai, który żyje na Ziemi Gippsa. Konserwatywni farmerzy nazywają McMillana odkrywcą i twórcą pierwszej trasy dla bydła (która, co prawda, używana była do wędrówek górskich przez lud Gunaikurnai tysiące lat przed Szkotem). Tymczasem Gunaikurnai nazywają go rzeźnikiem Gippslandu i opowiadają historie o McMillanie jeżdżącym na koniu z przypiętym do siodła workiem pełnym ludzkich czaszek.
Angus McMillan wyemigrował do Australii, ponieważ we własnym kraju doświadczał prześladowań. Urodził się w Glen Brittle na wyspie Skye w ciężkich czasach dla tradycyjnych mieszkańców szkockich wyżyn i wysp. Po powstaniu w Szkocji, zwanym jakobickim, tubylcy byli ścigani i zabijani, a rząd brytyjski stworzył prawa zakazujące używania języka gaelickiego, grania na dudach czy noszenia strojów z tartanu. Później, w operacji zwanej Highland Clearances (1750–1860), przymusowo eksmitowano górali z ich ziem, co powodowało dalszą degradację kultury i starożytnego systemu klanowego. Na nowym lądzie Szkoci, wychowani w skrajnej nędzy, wywłaszczeni i pielęgnujący nienawiść do imperium brytyjskiego, przenosili swoje krzywdy na Aborygenów: wywłaszczali, zabijali i niszczyli ich kulturę. McMillan był liderem grupy około dwudziestu Szkotów. W Gippslandzie mówiono na nich Highland Brigade. Historycy uważają, że byli odpowiedzialni między innymi za masakry w Warrigal Creek, Freshwater Creek, Gammon Creek i na Red Hill. Dokładna liczba zbrodni, których się dopuścili, jest nieznana, ponieważ Szkoci dobrze zacierali ślady. Ich celem było wymazanie Aborygenów z mapy.
Dzisiejszy Gippsland usiany jest szlakami i punktami widokowymi nazwanymi ku czci Angusa McMillana, a także osiemnastoma kopcami jego imienia, które jak kocie siki znaczą terytorium Szkota. „Niektóre są z cegły, inne ze żwiru czy betonu; każdy z tych kopców ma swój przekaz: »pionier«, »odkrywca Gippslandu« albo »tędy przeszedł Angus McMillan «. Żaden z tych pomników nie mówi o masakrach – napisał czternastoletni uczeń szkoły średniej z Gippslandu, Miles Verschuur, który pracą o McMillanie wygrał w 2020 roku narodowy konkurs historyczny. – (…) W 2020 roku w związku z działalnością ruchu Black Lives Matter wiele osób, zwłaszcza w hrabstwie Wellington, gdzie znajduje się osiem kopców McMillana, zaproponowało usunięcie pomników z powodu morderczej przeszłości Szkota. Przegrali jednak głosowanie w tej sprawie. Po czym przedstawiono różne pomysły na to, co zrobić z pomnikami: profesorka Sarah Maddison z Uniwersytetu w Melbourne twierdzi, że »z szacunku dla prawdziwej historii posągi muszą zostać zniszczone«. Paul Daley, historyk i eseista z »The Guardian Australia«, zauważa, że »żaden posąg nie może trwać wiecznie«, i sugeruje postawienie dwóch pomników: jednego z napisem »odkrywca Gippslandu«, drugiego z napisem »rzeźnik«. Inni twierdzą, że te pomniki należą do muzeów. Są też tacy, którzy mówią: »zapomnijmy o tym, nikogo to nie obchodzi«, ale takie poglądy obrażają lud Gunaikurnai, który wciąż cierpi przez międzypokoleniową traumę”.
– Główna różnica między McMillanem a Strzeleckim była taka – wyjaśnia Carolyn Crossley, od trzech lat burmistrzyni hrabstwa Wellington – że Szkot był najemnikiem bogatych wysłanym poza granice kolonii Nowa Południowa Walia, aby zdobywał ziemie dla pasterzy. Miał aborygeńskich przewodników, którzy wskazali mu drogę, i dostał przydział ziemski za odkryty ląd. Natomiast Polak był naukowcem, opracowywał mapy, odkrył w Australii minerały, w pismach z szacunkiem przedstawiał Pierwsze Narody i swojego rdzennego pomocnika Tarra. Nie osiadł w Australii, po skończonych wyprawach wrócił do Europy. A że swoimi odkryciami też przyczynił się do kolonizacji? No cóż, biali podbijali Afrykę, Azję, Australię, cały świat, uzasadniając to niesieniem kaganka zachodniej cywilizacji. Moi przodkowie też przybyli tu z Anglii, Szkocji, Irlandii, Francji, Danii. Byli jednymi z tych wczesnych osadników, skłotersami zasiedlającymi ziemie znajdujące się poza ustalonymi granicami kolonii Nowa Południowa Walia. Na pewno w jakiś sposób angażowali się w wypychanie Pierwszych Narodów z ich krain, a kto wie, może i w masakry? Bo wiesz, w rodzinie panował mit, że ta ziemia była pusta, że zdarzały się jedynie jakieś „zakłócenia” w podziale gruntów, jakieś „konfrontacje”. W naszym domu były pochowane w szafach i szufladach aborygeńskie tarcze, na kominku stały piękne drewniane misy, clapsticks, dzidy do polowania i łowienia ryb, bumerangi. W szkole o wojnach i masakrach nic nam nie mówiono, ale w jednej z książek znalazłam ilustracje nawiązujące do wojen granicznych. Wypytywałam o nie prababcię, która dożyła prawie stu lat, a swoje dzieciństwo spędziła na terenach rolniczych w centralnej części Nowej Południowej Walii… To było jak Dziki Zachód, mówiła prababcia. Miała w domu czarne służące, praktycznie niewolnice. Czarni doglądali owiec i krów, za co dostawali tabakę, cukier, trochę mąki i stare buty. Szeptano również w rodzinie, że nasze chłopaki kręciły się wokół tubylczych kobiet, żeby wyhodować sobie mieszanych rasowo pastuchów – opowiada Carolyn. – My wszyscy, czy biali, tacy jak ja, potomkowie pionierów, czy nowi imigranci przybywający ze świata, tacy jak ty, nadal korzystamy z efektów kolonizacji. Ale chodzi o odpowiedzialność, która na nas spoczywa, odpowiedzialność każdego Australijczyka. Dlatego wiele lat temu przeprowadziłam poważną rozmowę w rodzinie i przekazaliśmy uniwersyteckiemu Wydziałowi Studiów Aborygeńskich te wszystkie dzidy, tarcze, misy, bumerangi i włócznie. Od paru lat, szczególnie wśród młodych Australijczyków, światopogląd się zmienia. Ale gdy zaczynałam pracę w urzędzie, radzono mi, jak deklamować uznanie dla kraju rdzennych: „Zrób to szybko i będziesz miała z głowy”. Potem starałam się, żeby w naszym hrabstwie stanęły na drogach tablice z napisem „Witamy w kraju Gunaikurnai”. Pracuję też nad wprowadzeniem w naszym rejonie tradycyjnych nazw miejscowych w nazewnictwie ulic i parków. W 2020 roku przedstawiłam formalny wniosek radzie hrabstwa, aby zlikwidować kopce upamiętniające Angusa McMillana. Te kopce to nie tylko kupa brzydkich, byle jak skleconych kamieni, ale też znaki i symbole zagrabienia ziemi, wysiedlenia, deklaracja polityczna, że to biały kraj. Głosowanie miało być początkiem mówienia prawdy. Reakcja społeczności była nadzwyczaj pozytywna. Jednak gdy już byliśmy przekonani, że zebraliśmy większość, nagle okazało się, że niektórzy członkowie rady zmienili zdanie. Po głosowaniu dostawałam telefony, głównie od starszych panów w złym humorze, którzy wierzą, że historia Australii zaczęła się wraz z przybyciem białego człowieka. Mówili: „Nie można wymazywać historii”, a potem następowały ich tyrady, kazania, monologi, że ten wielki człowiek zrobił tak wiele, aby otworzyć kraj, tyle wspaniałych rzeczy, tak, tak… Jedna historyczka twierdziła, że pomniki powinny pozostać ku przestrodze, jak obozy koncentracyjne w Europie. Ale my przecież od wielu lat prowadzimy konsultacje ze Starszyzną Gunaikurnai i wiemy, że oni nie chcą pomników McMillana, bo ciągle przypominają im o cierpieniu i krzywdzie.
Australijskie wyprawy Strzeleckiego zrujnowały mu zdrowie. W 1843 roku odpłynął z Sydney do Anglii.
Kilka lat później wyjechał do Irlandii, aby nieść pomoc ofiarom klęski wielkiego głodu. W Londynie wydał dzieło swego życia Physical Description of New South Wales and Van Diemen’s Land, pierwszą monografię Australii i Tasmanii wraz z mapami geologicznymi. Za swoje osiągnięcia został odznaczony przez królową Wiktorię tytułem rycerskim, Uniwersytet Oksfordzki nadał mu tytuł honorowego doktora prawa cywilnego, dostał medal Royal Geographical Society, Order Świętego Michała i Świętego Jerzego oraz Order Łaźni, jedno z najwyższych odznaczeń brytyjskich. Przyjęto go również do prestiżowego towarzystwa Royal Society. Zmarł bezpotomnie w Londynie na raka wątroby. W ostatniej woli prosił, aby spalić wszystkie jego listy, zapiski i nie stawiać mu nagrobka. Po latach grób Strzeleckiego na Kensal Green został otwarty, a jego zwłoki ekshumowane. W 1997 roku trumnę z prochami polskiego odkrywcy złożono w kaplicy poznańskiego kościoła Świętego Wojciecha, w krypcie Zasłużonych Wielkopolan.
_____
Fragment książki Agnieszki Burton Ozland. Przestrzeń jest wszystkim (Wydawnictwo Dowody na Istnienie)