Wodą po Wielkopolsce

Wielka Pętla Wielkopolski to licząca 688 km droga wodna, którą można opłynąć cały region, zachwycając się jego przyrodą, widokami, architekturą i historią.
PIOTR LIBICKI
"Nasza pasja" | foto Piotr Libicki

Weekendowa Wielkopolska
autorski cykl Piotra Libickiego

Była to jedna z największych przygód w moim życiu. Skompletowaliśmy skromną, trzyosobową załogę. Był Borys, kapitan i sternik, Fabian, pierwszy oficer i główny mechanik oraz ja, cook i nawigator. W takim składzie wypłynęliśmy Naszą Pasją z portu w Czarnkowie na wody Noteci. I tylko od naszej wyobraźni zależało, czy dopłyniemy do Antwerpii i Morza Północnego czy wybierzemy Kłajpedę i Bałtyk. Rozsądek przemówił jednak do wyobraźni i postanowiliśmy ostatecznie opłynąć część Wielkopolski.

Czarnków kojarzył mi się zawsze z czołgiem, radziecki T-34 z napisem cyrylicą Nasze dieło prawoje stał na rynku do 2006 roku. Definiował miasto, przynajmniej dla takich jak ja okazjonalnych tranzytowców, jako miejsce odległe, gdzieś na dawnych północnych kresach Wielkopolski, odzyskanie przez Armię Czerwoną w 1945 roku z rąk niemieckiego okupanta krwią radzieckich żołnierzy.

To miasto powinno jednak świadomemu podróżnikowi kojarzyć się z Notecią i oknem na świat. W klasyfikacji rzek w Polsce Noteć zajmuje dopiero szóstą pod względem długości i siódmą pod względem wielkości dorzecza pozycję wśród rzek w Polsce.

Należy jednak do elitarnego grona tych, które współtworzą na fragmentach śródlądową, międzynarodową drogę wodną E70 od Antwerpii po Kłajpedę, a więc od Morza Północnego po Bałtyk. Wypływając więc z Czarnkowa w kierunku zachodnim dopłynęlibyśmy do Warty, potem do Odry, następnie do kanału Odra-Hawela, nim do Berlina, a potem już… wiadomo, jak to na Zachodzie. Wypływając natomiast z Czarnkowa na wschód, w górę rzeki, w Nakle nad Notecią wpłynęlibyśmy na Kanał Bydgoski i Brdę, potem na szerokie wody Wisły, następnie Nogatem dopłynęlibyśmy do Zalewu Wiślanego, z niego Pregołą do Królewca, a następnie Dejmą do Zalewu Kurońskiego i Kłajpedy.

Nasz plan był skromniejszy. W Czarnkowie znaleźliśmy się dzięki życzliwości wspólnego kolegi, Macieja, który z całym ekwipunkiem i kilkudniowym zaopatrzeniem podrzucił nas z Poznania, obiecując jednocześnie, że odbierze nas z miejsca, do którego dopłyniemy. Odważna deklaracja. Przy nabrzeżu niewielkiej czarnkowskiej mariny, urządzonej wygodnie przez europejskiego podatnika, czekał na nas armator. I Nasza Pasja – stara, pięćdziesięcioletnia łódź, ale w wielkim stylu, z silnikiem Diesla i drewnianymi okładzinami. Wrzuciliśmy wszystko na pokład, odcumowaliśmy i wypłynęliśmy na Noteć z poczuciem bezkresnej wolności.

Kanał Górnonotecki | foto Piotr Libicki

Noteć, a dokładniej Dolna Noteć, pomiędzy ujściem do Warty i Kanałem Bydgoskim, jest rzeką w pełni uregulowaną i spławną. To odcinek Noteci, który już w czasach historycznych posiadał sprzyjające żegludze warunki. I mimo że żeglować można było po niemal całej, liczącej 393 kilometry rzece (przywilej rzeki spławnej polski Sejm nadał Noteci już w 1494 roku!), to ten odcinek od końca XVIII wieku, wraz z powstaniem kanału Bydgoskiego, zaczął pełnić strategiczną rolę w systemie transportowym tej części Europy. Tędy ze wschodu na zachód, głównie z zaboru rosyjskiego (tzw. Królestwa Kongresowego) do centralnych Niemiec zaczęto spławiać zboże, a potem w drugiej połowie XIX wieku w przeważającej części drewno. Średnia wielkość ekspediowanych w początkach XX wieku towarów wynosiła prawie 500 tysięcy ton! To duża część tego, co w tym czasie płynęło Wisłą do Gdańska. Każdego dnia można było spotkać na rzece dziesiątki tratw, barek, a nawet parowce.

foto Wielkopolska.travel

Nie byłoby takiego ożywienia, gdyby nie pruskie inwestycje w XIX i na początku XX wieku. Kilkadziesiąt przekopów likwidujących meandrujące zakola skróciło bieg Noteci o prawie 40 kilometrów, a spiętrzenie rzeki – 14 jazów i śluz – ustabilizowało ilość wody i jej stałą głębokość tranzytową wynoszącą prawie 2 metry. W efekcie, tak przygotowanym szlakiem wodnym mogły poruszać się jednostki do 600 ton. Warto spojrzeć na Noteć z lotu ptaka, na elektronicznej mapie i odnaleźć te wszystkie odcięte fragmenty starej rzeki w krajobrazie doliny i jej wyprostowany bieg.

Ostatnia wielka modernizacja miała miejsce w latach 1910–1915, kiedy to wszystkim śluzom na drodze wodnej Wisła–Odra ujednolicono wymiary do tych z kanału Odra–Szprewa.

Płynęliśmy samotnie szerokim na 25 metrów korytem rzeki wśród wyciszających łąk i pokratkowanych pól. Cieszyliśmy się perspektywą wody, bo daje ona zupełnie inny rytm życia i czasu. Pierwszego dnia mieliśmy dotrzeć do oddalonego o 26 km żeglugi Ujścia. A że z Czarnkowa wyruszyliśmy wczesnym popołudniem i do tego mieliśmy do pokonania cztery śluzy, to nie było czasu na beztroską refleksję nad pięknem świata (śluzy na Noteci w sezonie obsługiwane są w godzinach 9–18.00).

Przejście przez śluzę Lipica | foto Piotr Libicki

Śluza nr 15 Lipica (numeracja śluz liczona jest od Wisły) przywitała nas szeroko otwartymi wrotami i znakiem żeglugowym pozwalającym na wejście do komory.

Weszliśmy więc i zaknagowaliśmy cumę na podwójnym polerze, ale tak, by ją luzować w miarę wzbierającej wody. I już po chwili śluzowy zaczął kręcić kołowrotem. Wrota zamknęły się. Zostaliśmy uwięzieni w ceglanym basenie o długości prawie 60 metrów i szerokości 10 – tyle, by niegdyś zmieściła się załadowana towarem standardowa barka. Teraz śluzowy otworzył kanał dopływowy i woda zaczęła wypełniać komorę. Nasza Pasja poszła w górę. Kiedy lustro wody w komorze śluzowej zrównało się z górnym poziomem rzeki (na dolnym byliśmy przed wpłynięciem do śluzy), śluzowy uruchomił drugi kołowrotek, przy wrotach górnych, które otworzyły się i wypuściły nas znów na rzekę. Byliśmy dwa metry wyżej.

4 Psy śluzowego Romanowo
Psy śluzowego Romanowo | foto Piotr Libicki
5 Domek śluzowego Romanowo
Domek śluzowego Romanowo | foto Piotr Libicki

Śluzowanie, bo tak nazywa się czynność przechodzenia przez śluzę, powtarzaliśmy jeszcze trzykrotnie w Romanowie na 122 kilometrze rzeki (kilometraż liczony podobnie jak śluzy – od Wisły), w Walkowicach na 117 kilometrze i w Nowem na 112 kilometrze, po czym dotarliśmy do Ujścia. Zamarliśmy tylko na moment przed samym miasteczkiem, kiedy zza zakrętu wyłonił się duży houseboat pchany przez holownik. Zeszliśmy mu z kursu, przytulając się do brzegu. Pewnie jakiś niemiecki armator zamówił gdzieś w Polsce północnej ten dom, który płynął sobie starym szlakiem do swej nowej ojczyzny. Była to jedyna jednostka, jaką minęliśmy w ciągu pierwszych dni żeglugi.

Ujście, którego nazwa pochodzi od ujścia malowniczej Gwdy, nie oferuje wielkich atrakcji, a przystań pozostawia wiele do życzenia. Płynęliśmy więc dalej.

Śluza ziemna Krostkowo | foto Piotr Libicki

Między Ujściem a Nakłem nad Notecią ukazuje się cały urok doliny rzeki – pradoliny Toruńsko–Eberswaldzkiej z jej oddalonymi morenowymi wyniesieniami. Ukształtowana została podczas ostatniego, północnopolskiego zlodowacenia sprzed kilkunastu tysięcy lat przez podlodowcowe wody spływające z północy oraz rzeki płynące z południa. Te, nie mogąc przebić się przez czoło lądolodu kierowały się ku zachodowi i żłobiły dolinę. Tak było między innymi z Wisłą. Dopiero z czasem królowa polskich rzek zaczęła płynąć na północ do Bałtyku.

By pokonać 66 kilometrów Noteci między Ujściem a Nakłem musieliśmy znów przejść przez trzy śluzy. Najciekawszą z nich była śluza Krostkowo zbudowana w 1914 roku.

Wykonana została z nasypów ziemnych i tylko wrota górne i dolne zamocowane zostały do murowanych ścianek. Po przejściu ostatniej ze śluz, wpłynęliśmy do nowoczesnej i rozległej przystani w Nakle. Tu, zagadując szyprów, marynarzy, majtków okrętowych i kapitanów, poczuliśmy się jak prawdziwi członkowie wodniackiej społeczności. Zostawiliśmy łódkę, zameldowaliśmy się w kapitanacie, wzięliśmy prysznic i ruszyliśmy w miasto.

41 kajuta na Naszej Pasji
Kajuta na „Naszej Pasji” | foto Piotr Libicki
42 Cook i nawigator
Autor tekstu jako cook i nawigator | foto Piotr Libicki

Nakło nad Notecią jest najważniejszym i największym miastem położonym nad tą rzeką. Już w czasach piastowskich na wyniesieniu doliny znajdował się tu gród chroniony wodami rzeki. Był on przedmiotem rywalizacji Piastów i książąt pomorskich, jako że leżał na ówczesnej granicy Pomorza i Wielkopolski. Ważnym momentem w historii miejscowości było nadanie jej praw miejskich przez późniejszego króla Władysława Łokietka w 1299 roku. Ale jeszcze ważniejszym momentem było powstanie z końcem XVIII wieku Kanału Bydgoskiego i rozwój żeglugi między Wisłą i Odrą. Na starych zdjęciach z początku XX wieku widzimy dziesiątki barek i tratw przycumowanych do nakielskiego nabrzeża.

Możemy sobie wyobrazić, że flisacy i szyprzy schodzili ze swoich jednostek i w miejscowych karczmach i gospodach jedli, pili, bawili się, nim ruszyli w dalszą drogę.

I my staraliśmy się być jak tamta, historyczna żeglarska brać. W restauracji Stary Spichlerz (a jakże!) zjedliśmy po wspaniałym, wyzłoconym kotlecie schabowym, wypiliśmy po kuflu piwa po czym zaopatrując się w prowiant na kolejne kilka dni wróciliśmy na pokład Naszej Pasji i posnęliśmy szybko w kojach.

Przystań w Nakle nad Notecią | foto Piotr Libicki

Następnego dnia wypłynęliśmy z portu wczesnym rankiem. Po chwili zostawiliśmy odbijającą na południe Noteć i przez śluzę Nakło Wschód wpłynęliśmy na wody kanału Bydgoskiego. Kanał Bydgoski, liczący ponad 25 km i łączący Noteć z Brdą i dalej Wisłą, na odcinku ponad 20 km jest prosty jak strzała. Do tego stopnia, że poza znużeniem podobnym do tego na autostradzie, jego koniec niknie poza linią horyzontu, co czyni podróż mistycznie nieskończoną. W swoim czasie, w końcu XVIII wieku, w dziedzinie budownictwa wodnego, kanał uznany został za najnowocześniejszą inwestycję w Europie i nazwany „cudownym dzieckiem czasu”.

Kanał Bydgoski | foto Piotr Libicki

Pierwsze plany jego budowy przedłożył w 1766 roku na Komisji Skarbu Koronnego kapitan artylerii i geograf królewski Franciszek Florian Czacki. Budowę rozpoczęto jednak po pierwszym rozbiorze, kiedy tereny te znalazły się w granicach Prus. Była to już inicjatywa króla pruskiego Fryderyka II, który w kanale łączącym Wisłę z Notecią i dalej Wartą i Odrą widział element integrujący nowe tereny z rdzennymi ziemiami królestwa i dodatkową, prócz istniejącej morskiej, śródlądową drogę wodną.

Zmieniony projekt przygotował doradca i powiernik króla Franz Balthasar Schoenberg von Brenckenhoff i drogomistrz pomorski Herman Jawein. Po roku od rozpoczęcia budowy w 1773 roku kanał był gotowy.

Gotowy nie oznaczało jednak w pełni sprawny. Zamulające się dno i nie do końca sprawne śluzy trzeba było przebudować jeszcze w końcu XVIII wieku i dopiero po kolejnej przebudowie z lat 1812–1815 w czasach Księstwa Warszawskiego nastąpiła radykalna poprawa warunków żeglugi. Kolejne wielkie prace przeprowadzono już z początkiem XX wieku, kiedy skrócono kanał na bydgoskim odcinku, zmodernizowano śluzy i pobudowano nowe. I w tym kształcie służy żegludze do dziś, choć z dziesiątków przepływających niegdyś jednostek pozostaliśmy tylko my.

18 Kanał Górnonotecki
Kanał Górnonotecki | foto Piotr Libicki
19 Przejście przez śluzę Lisiogon
Przejście przez śluzę Lisi Ogon | foto Piotr Libicki

Na 23 kilometrze, zaledwie kilkanaście kilometrów przed Bydgoszczą, dopłynęliśmy do skrzyżowania dróg wodnych – Kanału Bydgoskiego i Kanału Górnonoteckiego. I jako że naszym celem nie było pięknie położone nad Brdą miasto, ale dotarcie do oddalonej stąd o 145 kilometrów Warty, skierowaliśmy się Kanałem Górnonoteckim na południe. Co od razu zwróciło naszą uwagę, to mniejsza, wynosząca 15–20 metrów szerokość kanału w stosunku do Kanału Bydgoskiego i dwukrotnie mniejsza szerokość śluz – około 5 metrów. W efekcie po wpłynięciu do nich i zamknięciu wrót znaleźliśmy się w długim, wąskim i głębokim, nieco klaustrofobicznym ceglanym rowie. Dopiero napełniająca woda wyniosła nas o 3 metry.

Po przepłynięciu 25 km, bo taką długość ma kanał i pokonaniu aż 6 śluz czasem oddalonych zaledwie o kilkaset metrów, znaleźliśmy się 14 metrów wyżej niż byliśmy na Kanale Bydgoskim!

Zaczątkiem Kanału Górnonoteckiego był przekop wykonany już w 1774 roku, który miał zasilać niedobór wody w Kanale Bydgoskim. Jego budowa w docelowym, istniejącym do dziś kształcie, nastąpiła jednak dopiero w latach 1878–1882 i miała jeszcze dwa dodatkowe powody. Pierwszy był melioracyjny – osuszyć przylegające łąki i ograniczyć zalewanie pól. Drugi – połączyć Kanał Bydgoski z Jeziorem Gopło przez uregulowany również dalszy odcinek Górnej Noteci i tym samym zapewnić drogę żeglugową z tego rejonu Kujaw.

Kanał Górnonotecki, potem Górna Noteć, następnie połączone kanałami jeziora aż do Gopła to najpiękniejszy, najbardziej urozmaicony i jednocześnie krajobrazowo zróżnicowany odcinek tzw. Wielkiej Pętli Wielkopolski, czyli drogi wodnej wokół Wielkopolski. Mamy tu schodzący do samej wody las, przez który płynie się jak przez amazońską dżunglę. Mamy rozległe łąki położone poniżej (!) płynącej wody, a więc w depresji. Są przytulone do samej rzeki miasteczka: Łabiszyn, Barcin, Pakość, wszystkie malownicze i godne odwiedzenia.

W końcu polodowcowe, rynnowe jeziora: Wolickie, Mielno i Gopło, które pozwalają odetchnąć szerszą perspektywą i szerszą wodą. I perła na szlaku wodnym Wielkopolski – pałac w Lubostroniu.

Pałac w Lubostroniu | foto Piotr Libicki

Kiedy staje się w bramie pałacu zauroczenie jest totalne. Oto niewielka włoska willa w samym środku polskiego krajobrazu. Czterokolumnowy portyk, rotunda z kopułą wieńczące gmach i napis: SIBI AMICITIAE ET POSTERIS MDCCC, czyli SOBIE PRZYJAŹNI POTOMKOM 1800. A w innym miejscu na tablicy, kolejny łaciński napis mówiący o wolnym od trosk wypoczynku. W ten sposób materializowała się romantyczna wizja arkadyjskiego zamieszkiwania rodem z Wergiliusza i Horacego. I patrząc na ten uroczy, arkadyjski budynek nie mieliśmy co do tego wątpliwości.

Fundatorem pałacu był Fryderyk Skórzewski (1768–1832), syn słynnej sawantki Marianny z Ciecierskich Skórzewskiej, przyjaciółki króla pruskiego Fryderyka II Wielkiego, którą ten wspominał w listach do Woltera.

Urodził się w Berlinie i za ojca chrzestnego miał właśnie pruskiego króla, co – biorąc pod uwagę również imię – pozwalało na spekulacje w berlińskim towarzystwie. Projektantem był natomiast niezwykle utalentowany inżynier wojskowy Stanisław Zawadzki, autor i innych wielkopolskich pałaców – w Śmiełowie i Dobrzycy. Wzorem tym razem była szesnastowieczna willa Rotonda Andrei Palladia. Podobnie jak we włoskim pierwowzorze, centralnym pomieszczeniem stała się rotundowa, dwukondygnacyjna sala, ozdobiona czterema płaskorzeźbami. Na jednej z nich widzimy Mariannę Skórzewską prezentującą Fryderykowi Wielkiemu plany budowy Kanału Noteckiego. Bo też zarówno Marianna, jak jej syn Fryderyk, bardzo się angażowali w jego powstanie i skutecznie lobbowali za tą inwestycją.

Po zwiedzaniu pałacu (dostępnego jako muzeum) i obfitym obiedzie w przypałacowej restauracji – absolutnie warto! – wróciliśmy na naszą łódkę i płynęliśmy dalej, zachwycając się przyrodą i życiem na rzece. Gdyby tak można było wszystkie życiowe cele osiągać wodą, świat byłby przyjemniejszy. I może nawet lepszy, jak w pewnej minionej republice. Późnym popołudniem przepłynęliśmy przez Barcin i wpłynęliśmy na Jezioro Wolickie, potem na Jezioro Mielno.

Tam, w przystani Yacht Klubu Polskiego, zatrzymaliśmy się na noc, spotykając innych wodniaków. Następnego dnia, na ostatnie dwa dni rejsu, miała nastąpić rekonstrukcja załogi.

Nowy pasażer, Marcin Majtek okrętowy na Jeziorze Gopło | foto Piotr Libicki

W momencie, kiedy o poranku wypływaliśmy z zatoki na jezioro, do pociągu Bachus w Poznaniu wsiadał poznański oberżysta, bufetowy i winiarz grunwaldzki – Marcin. Umówieni byliśmy w porcie w Inowrocławiu na jedenastą. Kiedy o wyznaczonej godzinie wpływaliśmy do portu, a raczej betonowego nabrzeża przy betonowym wiadukcie, taksówka zajechała na betonowy plac i wysiadł z niej dżentelmen w lnianej niebieskiej koszuli i słomianym kapeluszu. Nie mieliśmy wątpliwości – to był on. Wysiadł żegnając serdecznie wyraźnie zaskoczonego taksówkarza, który w tej samej chwili podjął pasażera zsiadającego ze statku. Wszystko to działo się szybko i naturalnie, jakby była to dla Inowrocławia codzienność.

W tym zmienionym lekko składzie płynęliśmy Notecią dalej z tym samym celem – dotrzeć do Warty. Dzieliło nas od niej 67 kilometrów i kurczący się czas, a nowe okoliczności towarzyskie i krajobrazowe nie działały na korzyść planu.

Po kilku kilometrach żeglugi, wpłynęliśmy na Gopło, którego magiczny urok zniewolił nas niczym syreni śpiew. Spędziliśmy więc na nim cały dzień. Jezioro Gopło to najpiękniejsze z polskich jezior i najbardziej magiczne. Las blisko Gopła – chata pustelnika ustrojona kwiatami i bluszczem – zaczyna Balladynę Juliusz Słowacki, a Józef Ignacy Kraszewski zabarwia wody Gopła krwią pomordowanych przez Popiela kmieciów (Stara Baśń). W końcu to w nadgoplańskiej wsi, w Warzymowie, przychodzi na świat legendarny Piast. No i pięknie brzmią słowa Jana Długosza o tym śródlądowym Mare Polonorum – Morzu Polaków. Nie należy bowiem zapominać, że zanim w XIX wieku przeprowadzono na wielką skalę prace melioracyjne, poziom jeziora był o 4 metry wyższy! Spektakularnie brzmi stary sąd, że Mysia Wieża to nie tylko miejsce, gdzie Popiela zjadły myszy, ale dawna latarnia portowa, wskazująca kurs żeglarzom.

Trudno nie puścić wodzy wyobraźni i nie zobaczyć rzymskich kupców żeglujących po Bursztynowym Szlaku przez Wielkopolskę i Kujawy.

Wielkość Gopła jest wciąż imponująca. To typowa „rynna” polodowcowa długości 25 km i szerokości dochodzącej nawet do 2,5 km. Kiedy płynie się Gopłem ma się wrażenie, że to wspaniała majestatyczna rzeka, niczym Ren czy Dunaj wyznaczające środek słowiańskiego imperium. Zarzuciliśmy kotwicę przy południowym brzegu i tam spędziliśmy noc.

Śluza w Koszewie na Kanale Ślesińskim między Jeziorem Gopło i Ślesińskim | foto Piotr Libicki

Następnego dnia wpłynęliśmy na Kanał Ślesiński. Po wielu dniach samotnej dotychczas żeglugi ze wszystkich stron zaczęły pojawiać się turystyczne barki, motorówki, żaglówki i kajaki – jak w Holandii! Spektakularny był szczególnie moment, kiedy dwukrotnie upchnęliśmy się w komorach śluz. Jedna z załóg, stojąca burta w burtę z nami, rozpoznała nawet grunwaldzkiego winiarza wśród naszej załogi, co było okazją do miłej konwersacji. I tak po kilkunastu kilometrach wspólnej żeglugi wpłynęliśmy armadą na wody Jeziora Ślesińskiego.

Kanał Ślesiński, jeziora: Ślesińskie, Mikorzyńskie, Pątnowskie i Kanał Morzysławski to 32 kilometrowa droga wodna łącząca Wartę z Gopłem.

Choć założenia jej budowy powstały w okresie międzywojennym (jako alternatywa dla drogi wodnej Warta–Noteć–Kanał Bydgoski–Brda–Wisła w części przebiegającej w tamtym czasie przez terytorium Niemiec) i nawet przed wojną rozpoczęto jej budowę, zasadnicze prace zrealizowano w latach 1946–1949. Ale, co ważne z perspektywy dzisiejszych czasów i ruchu turystycznego, droga ta domknęła tak zwaną Wielką Pętlę Wielkopolski, liczącą 688 kilometrów drogę wodną wokół regionu. Gdybyśmy więc w Morzysławiu wpłynęli na Wartę to ostatecznie dotarlibyśmy do Santoka, gdzie Noteć dopływa od strony Czarnkowa, Nakła czy Bydgoszczy.

Trzy tygodnie żeglugi to wieczność dla współczesnego człowieka, a tyle by trzeba czasu na całą Pętlę. My mieliśmy jedynie tydzień, żałowaliśmy więc, że po tygodniowej żegludze i przepłynięciu 238 kilometrów nie dotarliśmy do Warty, od której dzieliło nas zaledwie 17 kilometrów. W marinie w Ślesinie, przypominającej bałtyckie Mielno, czekał na nas armator i nieoceniony Maciej. Zdaliśmy łódź, wsiedliśmy do samochodu i te 100 kilometrów do Poznania przejechaliśmy w milczeniu. Tak dziwnie i nieswojo czuliśmy się bez wody.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!