– Nie chodziło o zwykłe pozamiatanie – o otwarciu pierwszej szkoły w powojennym Poznaniu opowiada Olga Tarczyńska-Polus – jedna z trzech kuratorek wystawy Trudna codzienność. Życie w powojennym Poznaniu otwartej w Galerii Śluza na Ostrowie Tumskim. Mowa o Szkole Podstawowej nr. 33 na poznańskim Łazarzu, którą uruchomiono w lutym 1945, kiedy w mieście nadal trwały walki wyzwoleńcze.
„Przy oczyszczaniu dziedzińca pomogli nam żołnierze radzieccy z obsługi szpitala. Szorowałyśmy podłogi, wynosiłyśmy gruz z korytarzy. W miejsce brakujących szyb w oknach wbijałyśmy kawałki dykty. Na dalszy plan zeszły sprawy osobiste – troska o zdobycie mieszkania, o ewentualne umeblowanie posiadanego pokoju itp.
Ważniejsza była w tej chwili szkoła, którą trzeba było urządzić i jak najprędzej uruchomić. Nie zapomnę ryzykownych wypraw na poszukiwanie sprzętu szkolnego.
Dowiedzieliśmy się, że hitlerowska administracja, zamieniając dawne szkoły przy ulicy Jarochowskiego na szpital, wywiozła cały sprzęt do magazynów przy ulicy Grunwaldzkiej. Przy akompaniamencie armat dotarłyśmy do magazynów w pobliżu Zoo, skąd przenosiłyśmy do naszej szkoły ławki, tablice, stoły i krzesła” – to fragment wspomnień Izabeli Cynkówny z książki Trud pierwszych dni. Poznań 1945 w wyborze i opracowaniu Tadeusza Świtały.

Wystawa „Trudna codzienność. Życie w powojennym Poznaniu” w Galerii Śluza | foto Marcin Sokalski
Otwarcie szkoły pokazywało determinację mieszkańców, by jak najszybciej wrócić do normalności. Ale czym miała być ta nowa normalność? O tym właśnie opowiada wystawa Trudna codzienność. Pretekstem do jej stworzenia była osiemdziesiąta rocznica zakończenia drugiej wojny światowej. Wystawa pomyślana jest jako opowieść o fikcyjnej rodzinie, na losy której składają się prawdziwe historie wielu rodzin. Fikcyjne biogramy pomagają zwiedzającym zrozumieć i utożsamić się z procesami historycznymi, które mogą być abstrakcyjne. Pomagają też uporządkować różne wątki w jedną historię, zapewniając spójną nić narracyjną całej wystawy. Poza tym, jak podkreślają kuratorki, fikcyjna rodzina nie ma nazwiska, co dodatkowo podkreśla uniwersalność jej doświadczeń.
Galeria Śluza działa w ramach Poznańskiego Centrum Dziedzictwa, które posługuje się metodą interpretacyjną. W skrócie chodzi o to, żeby język był maksymalnie zrozumiały i angażujący dla odbiorcy.
– Opowiedzenie materiału, w którym mamy bardzo mało wizualnych form jest trudne aranżacyjnie. Bazujemy więc na wspomnieniach i wycinkach z gazet. Nie jesteśmy muzeum, więc nie mamy typowych eksponatów z tamtych czasów. Dodatkowo, kontekst wojny, która toczy się obok nas, dociąża narrację – wyjaśnia Tarczyńska-Polus.
Sposób narracji dostosowany jest do odbiorcy, który w przypadku Galerii Śluza bywa często turystą zwiedzającym Ostrów Tumski i Bramę Poznania: – Nie jesteśmy Muzeum II Wojny Światowej, które może sobie pozwolić na głębsze wejście w bardzo trudne, martyrologiczne tematy – kontynuuje Olga Tarczyńska-Polus. – Chcieliśmy poruszać emocjonalnie, zadać pytania, sprowokować do refleksji, ale w odpowiedzialny sposób – dodaje druga kuratorka i autorka scenariusza wystawy, Magdalena Popławska.
Śladami wspomnianej poznańskiej rodziny podążamy od lutego do października 1945. Najpierw jej członkowie uciekają na przedmieścia w obawie przed walkami w centrum, a po powrocie odkrywają, że ich kamienica spłonęła. Zajmują mieszkanie po ewakuujących się z Łazarza Niemcach. Po kilku miesiącach dokwaterowują im kolejną rodzinę, co w tamtych czasach było normą. Poznaniacy przemierzają miasto w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, choć każde wyjście wiąże się z ryzykiem napaści przez stacjonujących w mieście żołnierzy radzieckich.
Sceny z życia familii prezentowane są w formie plakatów przypominających kartki z kalendarza, a na drewnianych tablicach znajdziemy wybrane źródła: fragmenty cytatów z ówczesnych gazet, rysunki dzieci, wyimki z pamiętników czy pierwsze numery Głosu Wielkopolskiego i Świerszczyka.
Na uwagę zasługuje film prezentowany na końcu wystawy, który przedstawia Poznań w ruinach. Został nakręcony na prośbę UNRRA (Administracji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Odbudowy), która dostarczała m.in. pożywienie i ubrania do zniszczonego miasta. A skala zniszczeń była naprawdę porażająca – bardziej od Poznania ucierpiała tylko Warszawa (nie licząc miast niemieckich). Co dziesiąty poznaniak został wysiedlony ze swojego mieszkania.
– Ponad dwadzieścia procent mieszkań nie nadawało się do użytku, więc trzeba było je oczyszczać i remontować. W wielu budynkach były powybijane szyby, brakowało drzwi, a do tego panował mróz, który niszczył instalacje wodne i grzewcze, dlatego pierwsze działania były skoncentrowane na przywracaniu sprawności instalacji – mówi Magdalena Popławska. Po wyzwoleniu funkcjonował barter – wymiany sąsiedzkie i rodzinne. Pracownicy, jak tata naszej wystawowej rodziny, wynagrodzenie otrzymywał w postaci żywności. Dopiero później, w bardziej usystematyzowany sposób, uruchamiano piekarnie, organizowano stołówki oraz wprowadzono system kartkowy.

Wystawa „Trudna codzienność. Życie w powojennym Poznaniu” w Galerii Śluza | foto Marcin Sokalski
Odpowiedzią na trudną sytuację zdrowotną i niedożywienie wśród dzieci była organizacja wyjazdów kolonijnych. Prasa pełniła rolę głównego źródła informacji, podając szczegółowe wytyczne dotyczące zapisów.
– Dzieciństwo było trudne, czasy wojenne sprawiły, że wiele dzieci było osamotnionych, straciło swoich bliskich. Dzieci żyły wtedy w świecie do pewnego stopnia oddzielnym od świata rodziców, mniejsza była kontrola nad dziećmi w ich czasie wolnym – opowiada Magdalena Popławska. – W naszej opowieści wystawowej pojawia się wątek mamy, która rozważa wzięcie udziału w kursie przygotowującym do pracy nauczycielskiej. Po wojnie mieliśmy olbrzymi problem braków kadrowych w oświacie, związany z prawie sześcioletnią przerwą w funkcjonowaniu polskiego szkolnictwa – dodaje Olga Tarczyńska–Polus.
W szkołach łączono roczniki: niektóre dzieci w trakcie wojny kontynuowały naukę na tajnych kompletach i w szkołach niemieckich, inne (zwłaszcza z terenów wiejskich) miały przestój, a jeszcze inne – nigdy szkoły nie ukończyły. Moja babcia, mieszkanka podpoznańskich Plewisk, edukację zakończyła przed wojną na piątej klasie. Po wojnie do szkoły nie wróciła, bo trzeba było pracować. Wystawa Trudna codzienność uruchamia pracę pamięci i zachęca do rozmowy o przodkach, niekoniecznie tylko poznańskich.

Wystawa „Trudna codzienność. Życie w powojennym Poznaniu” w Galerii Śluza | foto Marcin Sokalski

Wystawa „Trudna codzienność. Życie w powojennym Poznaniu” w Galerii Śluza | foto Marcin Sokalski
Takich opowieści możemy wysłuchać w podziemiach galerii. Nagrania pochodzą z Archiwum Historii Mówionej Fundacji Ośrodka KARTA. W klimat roku 1945 pomagają wczuć się głosy poznanianek, które snują wspomnienia pełne trwogi, ale i entuzjazmu, bo te dwie emocje występowały wtedy zamiennie, a czasem równocześnie. W podziemiach znajduje się również biblioteczka wystawy ze słynną książką Wielka trwoga: Polska 1944–1947: ludowa reakcja na kryzys Marcina Zaremby i wspomnienia mieszkańców naszego miasta. Kuratorki ostrożnie dobierały źródła, bo część publikacji wydanych w czasach PRL–u jest mocno zideologizowana. Symbolem takiego fałszowania historii była pojawiająca się w części relacji figura żołnierza rosyjskiego rozdającego polskim dzieciom cukierki.
Poznaniacy po wojnie byli spragnieni kultury. Już w marcu 1945 otwarto Kino Rialto (wtedy Jedność), które jako jedyne nie zostało zniszczone w nalotach.
Przed inauguracyjnym seansem – wyświetlono radziecki film Świniarka i pastuch – odegrano hymn. Na wystawie możemy zobaczyć plakaty do takich filmów, jak Zakazane piosenki czy Skarb. Wspólnoty rodzinne czy sąsiedzkie tworzyły się przy radioodbiornikach. Czekało się aż w radiu poleci Piosenka o Poznaniu w wykonaniu Jana Ciżyńskiego, w którego pełen ciepła i elegancji głos wkrada się nuta przedwojennego sentymentu. Wsłuchuję się w dawny szlagier siedząc w podziemiach poznańskiej Śluzy.

Autorką badań, które były podstawą scenariusza wystawy jest dr Marta Skowrońska z Wydziału Socjologii UAM, organizatorka seminarium Powojenny Poznań. Życie codzienne 1945–1950. Temat powojnia jest jej szczególnie bliski, bo dotyczy młodości ukochanej babci Basi.
– Dopóki nie poszłam do zerówki mieszkała z nami i zajmowała się mną, gdy rodzice byli w pracy. Opowiadała o międzywojniu, okupacji, ale też tych pierwszych, trudnych powojennych latach. Żałowałam, że zbierając materiały nie mogłam już z nią porozmawiać o tym, co odszukałam w archiwach – wspomina badaczka, dodając: – Historia o zegarkach, za które kupowano świniaki od radzieckich żołnierzy, była znana wielu poznaniakom. Babcia opowiadała też o przeprowadzce do kamienicznego mieszkania, bo z pięknego przedwojennego lokum zostały tylko gruzy. W nowym mieszkaniu toaletę dzieliły dwie rodziny, a łazienki nie było wcale. Pamiętam opowieści o chlebie, który głodnej dziewczynie smakował bardziej od ciastek. Nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak trudne były te powojenne początki, jaka była skala chorób, niedożywienia, zniszczeń miejskiej tkanki i jak ogromnej siły i umiejętności adaptacji wymagało życie w tamtym czasie. Zarazem uderzyło mnie, że ludzie byli bliżej: ulice były bardziej tłoczne, mieszkania współdzielone. Oddzielić się od innych było bardzo trudno – kwituje Skowrońska.
Wystawa Trudna codzienność. Życie w powojennym Poznaniu ciekawie dialoguje z otwartą rok temu w Zamku Cesarskim wystawą Iluzje wszechwładzy. Architektura i codzienność pod okupacją niemiecką, pokazując coraz większe zainteresowanie życiem zwykłych ludzi w czasach wojny i powojnia. Zwykłych ludzi tworzących niezwykłe historie.