Weronika Gęsicka
Pokrzywka
kuratorka Katarzyna Sagatowska
Galeria Fotografii pf w CK Zamek
29 marca – 1 czerwca 2025 r.
W 2016 roku, podczas krakowskiego Miesiąca Fotografii, Weronika Gęsicka po raz pierwszy zaprezentowała prace stworzone na podstawie archiwalnych zdjęć. Ten moment zapoczątkował międzynarodową karierę tej jednej z najbardziej rozpoznawalnych dziś polskich artystek posługujących się fotografią. Gęsicka ma na koncie wystawy w prestiżowych galeriach, a jej prace znajdują się w kolekcjach ważnych instytucji sztuki współczesnej. Jest także laureatką wielu nagród, w tym Paszportu Polityki.
Na wystawie w Galerii pf, zamiast jednego z licznych projektów powstałych na przestrzeni ostatniej dekady, zaprezentowano retrospektywne podsumowanie. I choć w kolejnych realizacjach Gęsickiej najistotniejszy wydaje się temat mechanizmów pamięci — zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej — na wystawie Pokrzywka na pierwszy plan wysuwa się coś innego. Wizualna opowieść o rodzinie i relacjach bliskości przesycona jest tu szczególnym niepokojem. Głównym bohaterem staje się jedno, trudne do zdefiniowania, dojmujące odczucie. To właśnie ono — równie charakterystyczne dla twórczości Gęsickiej, jak refleksja nad pamięcią — staje się kluczem do tej prezentacji.
Zanim jednak przejdziemy do samej poznańskiej ekspozycji, skupionej na tym właśnie doznaniu, warto przyjrzeć się kilku wcześniejszym projektom, które ilustrują sposób pracy Weroniki Gęsickiej.

Weronika Gęsicka „Untitled #23” z cyklu TRACES, 2015–2017 | foto arch. Weroniki Gęsickiej i Galerii Jednostka
Na jednej z fotografii z cyklu Ślady z 2016 roku dwie dziewczynki ubrane w identyczne różowe sukienki z dużymi, białymi kołnierzami, pozują do klasycznego portretu. Miękkie światło, typowe dla studyjnych zdjęć z początku drugiej połowy XX wieku, charakterystyczne barwy, ornamenty i starannie dobrane stroje wskazują na fotograficzną konwencję tamtych czasów. Perfekcyjnie zdyscyplinowane dziewczynki pozują zgodnie z oczekiwaniami. A jednak artystyczna ingerencja w ten obraz wywołuje głęboki niepokój. Choć bohaterki siedzą blisko siebie, niemal stykając się policzkami, zamiast dwóch osobnych twarzy widzimy jedną nienaturalnie połączoną głowę, której twarz zasłania gęsta fryzura. Amerykański sen i obraz szczęśliwego, podmiejskiego życia lat pięćdziesiątych, z powojennym boomem gospodarczym i zwrotem ku konserwatywnym wartościom, wykształciły charakterystyczną oprawę wizualną. To właśnie ona staje się punktem odniesienia dla prac Weroniki Gęsickiej. Obrazy znane z reklam i telewizyjnych seriali tego okresu, wyidealizowane do granic realności, kryją w sobie szereg stereotypowych ról: mama dbająca o dom, pracujący tato, dzieci — najlepiej chłopiec i dziewczynka — uczące się lub bawiące przy jednym z dziesiątek niemal takich samych domów.
Projekt Ślady wchodzi z tymi reprezentacjami w dialog, demaskując je bez litości. W tle pozornie spokojnych, sielankowych scen, pojawia się za sprawą artystki detal, który raz na zawsze burzy bajkową iluzję.
W pracach z tej serii ciała bohaterów zlewają się z otoczeniem, postaci stapiają się z rekwizytami, granica między osobą a wykonywaną przez nią czynnością przestaje być wyraźna. Twórczość Gęsickiej zasiedlają dziwne, zdeformowane byty. Dzięki tym zabiegom — momentami zabawnym, momentami koszmarnym — idealne panie domu, mężowie wracający z pracy czy grzeczne dzieci ujawniają swoje niedopasowanie do ról, które mają odgrywać zarówno w fotografii, jak i w realnym świecie. Jak w innej ze scen z tego cyklu, przypominającej świąteczną reklamę Coca-Coli sprzed pół wieku. Dwoje młodych ludzi siedzi przy kominku. Dziewczyna nie ma jednak twarzy, jej miejsce zajmuje czarna pustka, którą chłopak zasłania papierową maską z serdecznym uśmiechem.

Wystawa „Pokrzywka” Weroniki Gęsickiej w Galerii Fotografii pf | foto Michał Sita
W twórczości Gęsickiej sam obraz ma ogromne znaczenie. Tworząc fotomontaże sięga po istniejące archiwa, internetowe źródła i komercyjne banki zdjęć, zawierające miliony fotografii przeznaczonych do użytku reklamowego. Podczas sesji statyści udają, że gotują obiad, opalają się przy basenie lub bawią z dziećmi. Powstają w ten sposób ilustracje plastikowego świata, w całości wykreowanego w studiu – portrety sztucznych rodzin przydatne w promocji tabletek na ból głowy czy pasty do zębów. Ale obok tych inscenizacji pojawiają się też zdjęcia pochodzące z innego źródła, wykonane spontanicznie w prawdziwym życiu. Scena pieczenia ciasta czy dokumentacja ogrodowego grilla trafiają do tego samego wizualnego zasobu i wspólnie podtrzymują mit szczęśliwej, powojennej Ameryki. W zderzeniu z takim archiwum trudno rozróżnić, co jest udawaną scenką, a co autentyczną codziennością. Czy osoby, które posłużyły jako materiał do kolaży z cyklu Ślady, naprawdę układały puzzle? Czy to tylko element aktorskiej gry na potrzeby reklamy sofy albo kredytu hipotecznego?
Czy mamy do czynienia z modelem prawdziwego życia, czy z portretem kogoś, kto tak bardzo wpisał się w oczekiwany wizerunek amerykańskości, że zlał się z nim na dobre?
Podążając za pytaniami stawianymi przez Weronikę Gęsicką, pojawiają się kolejne, jeszcze bardziej fundamentalne. Czy możliwe jest w ogóle dopasowanie do norm zapisanych w zbiorowej pamięci? Czy przedstawienia, które mają stanowić punkt odniesienia, rzeczywiście dają się wcielić w życie? W wersji Gęsickiej sceny portretujące amerykański sen okazują się pełne zgrzytów, których nie sposób wyeliminować. To koszmary śnione w pastelowych kolorach, w scenerii równo przyciętych żywopłotów. Ostatecznie nikt nie jest w stanie funkcjonować w tym sztywnym gorsecie. Podskórne napięcie staje się integralną częścią tego świata.
Podobne mechanizmy obecne są w najnowszym projekcie Weroniki Gęsickiej, choć ujawniają się w zupełnie inny sposób. Mimo że cykl Encyclopaedia zostanie dopiero opublikowany w formie książkowej, a prace z tego zestawu nie zostały włączone do poznańskiej wystawy, warto o nim wspomnieć, bo ta znakomita realizacja w zaskakujący sposób przesuwa na nowe tory rozważania nad pamięcią, które Gęsicka konsekwentnie prowadzi od lat.

Weronika Gęsicka „Untitled #1” z cyklu FUN AND GAMES / CLIFFHANGER, 2021–2023 | foto arch. Weroniki Gęsickiej i Galerii Jednostka
Wbrew intuicyjnemu przekonaniu, że encyklopedie zawierają wyłącznie fakty, artystka pokazuje, że nie brakuje w nich treści całkowicie oderwanych od rzeczywistości. Zmyślone nazwiska biologów wraz z ich życiorysami i osiągnięciami, notki o nieistniejących maszynach i urządzeniach, fikcyjni wynalazcy, tytuły filmów, dzieł sztuki czy książek, a także szczegółowe opisy egzotycznych zwierząt rzekomo żyjących w odległych zakątkach świata – wszystko to stanowi dzieło czystej fantazji. Artystka wykorzystała fakt, że podobnie jak w przypadku map, na których kartografowie umieszczali fikcyjne miasta czy wzgórza, także wydawcy encyklopedii – by chronić swoje prawa autorskie – stosowali podobne praktyki. Jeśli ktoś skopiował publikację bez zgody, wystarczyło wskazać powielony, nieistniejący obiekt, by udowodnić plagiat. Fikcyjne byty zasiedlają więc karty różnych encyklopedii, niekiedy w jednym tomie może być ich nawet kilkadziesiąt. To hasła czasem absurdalne, w innych wypadkach pełne uroku, za każdym razem pozostają czystą fantazją, jak choćby umieszczony w cyklu Encyclopaedia: jungftak (rzeczownik) – perski gatunek ptaka, którego samce posiadają tylko jedno skrzydło umieszczone po prawej stronie ciała, natomiast samice jedno po lewej stronie; męskie osobniki wyposażone są w kostny haczyk, żeńskie w odpowiadające mu oczko, taka budowa pozwala jungftakom latać jedynie w parze z drugim osobnikiem.
Gęsicka poświęciła kilka lat na identyfikowanie podobnych wpisów. Prowadziła własne badania, opierała się też na dokonaniach całych społeczności poszukiwaczy encyklopedycznych fałszywek.
Weryfikowanie tysięcy wpisów to mrówcza praca, jak poszukiwanie złota. Trafienia zdarzają się rzadko, a gdy już się pojawią, zyskują sławę w wąskim gronie fascynatów. Jak wspominała artystka, zdarzało się nawet, że po usunięciu fikcyjnego hasła z kolejnego wydania, pojawiały się petycje o jego przywrócenie. Encyklopedie, które od epoki oświecenia traktowano jako katalogi sprawdzonej wiedzy, w projekcie Gęsickiej tracą swoją niewinność. Prawda okazuje się zakładniczką rynku. Konkurencja między wydawcami doprowadziła do powstania zmyślonych postaci, zjawisk i stworzeń. Niezależnie od tego, czy jungftak istnieje czy nie, znalazł się w encyklopedii, a więc został włączony do zasobu wiedzy. Stał się opowieścią lub informacją, która współtworzy nasz zbiorowy dorobek. Choć encyklopedie miały służyć oddzielaniu faktów od mitów, oświeceniowy ideał, na którym się opierały, szybko okazał się tylko kolejną ułudą.

Wernisaż wystawy w Galerii Fotografii pf. Od lewej: Wojciech Luchowski, Katarzyna Sagatowska i Weronika Gęsicka | foto Michał Sita
Podobnie jak w serii Traces, również w Encyclopaedii kluczową rolę odgrywają pamięć i obrazy. Tym razem jednak logika konstrukcji jest odmienna. Do zilustrowania fikcyjnych treści Gęsicka wykorzystała narzędzia sztucznej inteligencji. To właśnie AI ujawnia coś interesującego w kontekście mechanizmów, które rządzą kolektywną pamięcią. Sztuczna inteligencja nie tworzy bowiem niczego całkowicie nowego, tylko kompiluje istniejące elementy: słowa, fotografie, idee i łączy je w sposób statystycznie prawdopodobny, bazując na tekstach i obrazach, którymi została „nakarmiona” podczas procesu trenowania. Czy mamy tu zatem do czynienia jedynie z fikcją, wyobraźnią czy halucynacją programu komputerowego? A może obrazy, które proponuje nam Gęsicka za pośrednictwem AI, są faktycznie wynikiem działania machiny wprost czerpiącej z zasobu społecznej pamięci?
Fakt, że dochodzimy w ten sposób do całkowicie bajkowych, odrealnionych treści, może być zarówno zabawnym, jak i niepokojącym komentarzem na temat podstaw i procedur, jakie służą nam do tworzenia wizji świata.
W kolejnych pracach Weronika Gęsicka na przeróżne sposoby śledziła podobne zależności między tym, co pamiętamy i obrazami, za pomocą których wyobrażamy sobie nas samych i naszą przeszłość. W 2018 roku na dużej, indywidualnej wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim w Warszawie artystka przyglądała się fałszywym wspomnieniom, bo to, co pamiętamy z dzieciństwa, może być jedynie zlepkiem rodzinnych anegdot. Z czasem łączymy zasłyszane detale, a powtarzane wielokrotnie historie zaczynamy traktować, jakbyśmy rzeczywiście sami ich doświadczyli. Zagadką pozostanie, czy to, co wydaje się naszą historią, to rzeczywiście nasze doświadczenie czy przyswojona opowieść innych.

Weronika Gęsicka „Encyclopaedia” 2025 | foto BLOW UP PRESS
W cyklu Smash Gęsicka ponownie sięga po archiwalne zdjęcia stockowe – portrety, stworzone z myślą o komercyjnym wykorzystaniu. Miały być uniwersalne, łatwo adaptowalne w różnych kontekstach reklamowych. Nawet w tych z pozoru neutralnych obrazach pozostaje jednak przestrzeń dla niepokojących szczegółów, których nie da się w pełni oswoić. To właśnie one — z pozoru drobne, ale nasycone napięciem — poddawane są przekształceniom w pracach artystki. Ich sztuczność zostaje wyolbrzymiona, zamieniona w karykaturę.
W ten sposób artystka odsłania rodzaj opresji lub agresji, która od początku wpisana była w te pozornie niewinne obrazy. W jednym ze zdjęć z serii Fun and Games chłopiec uśmiecha się szeroko zjeżdżając po poręczy, w fotomontażu zastąpił ją jednak biały drewniany płot złożony z zakończonych ostro sztachet. Albo stereotypowa rodzina – mama i tata bawią się z córkami w ogrodzie, podnosząc je i ciągnąc w przeciwnych kierunkach. W wersji poddanej manipulacji Weroniki Gęsickiej ich nadgarstki zlały się w jedno – pomiędzy mamą i tatą lewituje syjamski organizm.
Jak zatem zaprezentować wystawę, która scala tak różnorodne praktyki artystyczne? Czy możliwe jest odnalezienie wspólnego mianownika dla tych pozornie odrębnych światów?
Kuratorka wystawy, Katarzyna Sagatowska, nie szukała jednej, wspólnej tematyki poszczególnych projektów. Zamiast tego skupiła się na emocji, nastroju, który niczym echo powraca we wszystkich cyklach Weroniki Gęsickiej. Okazuje się, że w następujących po sobie seriach powraca rodzaj niepokoju, niewygodnej świadomości, że obrazy świata, w jakie staramy się wierzyć, nie są do nas dopasowane, że nie mieścimy się w stworzonych dla nas szufladach. Wystawa, która buduje portret wyimaginowanych relacji rodzinnych, niesie w sobie ten sam rodzaj drażniącej, trudnej do zignorowania emocji, która towarzyszyła wcześniejszym projektom Gęsickiej. Właśnie to odczucie, subtelne, z początku ledwo wyczuwalne, czasem podszyte humorem, staje się głównym bohaterem poznańskiej ekspozycji.
Zwykle to drobiazg, pozornie niewinny lub nawet zabawny szczegół sprawia, że przedstawione relacje wymykają się konwencji. Rzeczywistość nie chce poddać się życzeniowemu myśleniu, stawia opór, a narracja rozpada się pod ciężarem zbyt prostych ram. Kuratorka zaproponowała, by ten niewygodny, bolesny niepokój, który wyłania się z prac Weroniki Gęsickiej, opisać metaforą dziecięcej zabawy w pokrzywkę – tytuł wystawy nawiązuje bowiem do gry, która polega na trzymaniu oburącz ręki drugiej osoby i przekręcaniu zaciśniętych dłoni w przeciwnych kierunkach, aż zapiecze.
Weronika Gęsicka (1984) – artystka wizualna; absolwentka Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie; laureatka wielu nagród, w tym Paszportu Polityki, EMOP Arendt Award czy Foam Talent; jej prace wystawiane są na całym świecie i znajdują się w wielu kolekcjach, publikują je również liczne magazyny, m.in. The Guardian, The New York Times i Le Monde.