Słodkie życie Kociaka

Niewielka kawiarnia przy Świętym Marcinie stała się czymś więcej niż tylko miejscem ze słodkościami. Poznaniacy pokochali ją za chęć budowania mostów.
tekst MAGDALENA GENOW | foto ŁUKASZ GDAK

Kawiarnia Kociak
ul. Święty Marcin 6
niedziela-czwartek 9.00-20.00
piątek-sobota 9.00-21.00

Słowniczek poznański
blałka – wagary
bimba – tramwaj

– Poproszę coś mało słodkiego.
– To nie u nas.

Zapytałam z przyzwyczajenia, ale jak wyjaśnił mi Adrian Mieszała, współwłaściciel i menedżer Kociaka: – Kociak zawsze był słodki i zawsze słodki będzie. Żadnych sałatek, alternatyw. Same słodkości. Ambrozja, krem sułtański, delicja, cassate, palermo, melba truskawkowa – jest z czego wybierać. Wybieram rurkę z kremem, bo jak głosi szyld: „w Kociaku kalorie się nie liczą”. Adrian prowadzi mnie na zaplecze, gdzie przechowywane są legendarne, kociakowe receptury. Nazwy deserów pokazują aspiracje i marzenia dawnych właścicieli: Piękna Helena, San Marino, Cherry. Na kolejnych stronach skoroszytu widzę PRL-owską wersję excela, przepisy rozpisane w tabelce według gramatury składników. Matematyczną precyzję widać było nie tylko w recepturach, ale też w cenach: – Kiedyś ceny w Kociaku podane były naukowo, jak w barach mlecznych. Każdy półprodukt miał swoją cenę jednostkową, a końcowy produkt był ich sumą. Jedynie stałe pozycje, jak desery lodowe, miały w miarę ustabilizowane ceny, choć nie zawsze podawano je w pełnych złotych – wspomina Michał Koliński pracujący jako przewodnik po Poznaniu.

 

Liczby są też istotne jeżeli chodzi o „tempo wydawki”. – Wydajemy najwięcej deserów, przynajmniej w Wielkopolsce, w skali godziny. Weekendowa rotacja stolika wynosi około dwadzieścia dwie minuty, goście zmieniają się przy nim trzy razy na godzinę. Przez pierwszy okres wydawaliśmy tysiąc dwieście deserów dziennie – opowiada Adrian Mieszała.

Wiąże się z tym mit założycielski nowego Kociaka. – Kiedy tato miał sześć lat, stał tutaj, w Kociaku, w długiej kolejce. Wtedy postanowił, że chciałby mieć taki lokal, w którym na deser nie trzeba czekać pół godziny – śmieje się menedżer kawiarni. Paweł Mieszała, tata Adriana, mistrz Polski i świata w cukiernictwie, zaczynał pracę u Kandulskiego.

Jak opowiada Adrian, cukiernie Wojciecha Kandulskiego czy Edwarda Gruszeckiego sprawiły, że Poznań w latach 90. był cukierniczą potęgą. Obecne to Paweł Mieszała koordynuje pracą cukierników w Kociaku.

Założony w 1962 roku koktajlbar działał nieprzerwanie do 2020 roku. Właścicielem lokalu była spółdzielnia „Smak-Coop”, która rozważała jego zamknięcie ze względu na problemy finansowe. – Kiedy przejmowaliśmy Kociaka w roku 2020, sala była pusta. Było więcej osób do obsługi niż klientów przy stolikach. Kociak chylił się ku upadkowi, bo dodatkowo to był rok pandemiczny, więc ludzie nie mogli wychodzić z domu – opowiada Adrian i dodaje: – Zadałem tacie tylko jedno pytanie, czy on o właśnie takim miejscu marzył. Bo jeśli tak, to wchodzimy w to. Nowe otwarcie nastąpiło w lutym 2023 roku.

Marzenie pana Pawła okazało się sukcesem. Do tego stopnia, że chciał go powtórzyć biznesmen z Gdańska, ale właściciele nie zgodzili się na Kociaka w innym mieście. – Finansowo było to naprawdę bardzo kuszące, ale Kociak jest tylko jeden – słyszę i dopytuję, czy nie będzie Kociaków w innych miastach. – Nie ma takiej możliwości – kwituje Adrian. W menu, zapisanym oldskulowymi literami na perforowanej tablicy, nie znajdziemy wielu rzeczy, które są oczywistością w podobnych lokalach. Nie ma w Kociaku cappuccino, americano czy latte. Nie ma też Coca-Coli. – Czy to jest tylko retro-stylizacja? – pytam.

Adrian: – Nie wyobrażam sobie, żeby była u nas Coca-Cola, co wiąże się od razu z pytaniem: powrotu jakiego Kociaka chcemy? Z którego okresu? Czym jest dzisiaj „smak jak za dawnych lat”?

Na kilku poznańskich grupach fejsbukowych wrzucam informację, że poszukuję rozmówców, którzy pamiętają dawnego Kociaka. Pod postami wywiązuje się dyskusja, czy desery smakują jak za dawnych lat. Pisze pani Renata: „Obecny Kociak to tylko nazwa. Nie pozostało nic z wystroju, atmosfery i słodkości z czasów PRL-u. Byłam raz i na tym kończę. Chodziłam tam z koleżankami i kolegami od 1965 roku. Mieszkałam na placu Wolności, więc miałam najbliżej jak tylko można. Teraz jestem zawiedziona. O mało nie spadłam ze starego, zdezelowanego fotela. Stary Kociak był skromny. Często jadło się słodkości na stojąco, ale była atmosfera. Dawnego Kociaka nie załatwią stare meble z czasów PRL-u. Nie ma w nim duszy”. „Kiedyś może było biednie, ale śmietana była pyszna” – dodaje pani Aneta. Czy to tylko kwestia romantyzowania czasów młodości? A może nasze kubki smakowe były mniej rozpieszczone? Po upadku komunizmu wachlarz smaków się poszerzył. W czasach, kiedy pomarańcze jadło się tylko na święta, desery w Kociaku musiały być czymś wyrafinowanym.

„Kiedyś nic nie było, więc smaki z Kociaka okazywały się nam nie z tej ziemi dla nas. A teraz? Miliony słodkich smaków z całego świata, więc Kociak wydaje się nam przeciętny” – odpowiada pani Monika. Michał Koliński, przewodnik po Poznaniu, widzi to trochę inaczej: – Czy smak jest ten sam? Wówczas wszystko smakowało młodością, a to zawsze lepsze. Myślę, że weryfikacja tamtych smaków byłaby bezlitosna na korzyść współczesnych.

Sierpniowy, gorący poranek. Na wejściu wita neon, oczywiście z kociakiem. Odnowiony, ale wykonany metodą gazową pięćdziesiąt lat później przez syna autora oryginału. Figurki kotów znajdują się też na półce przy barze, bo zaczęli je spontanicznie przynosić goście i uzbierała się już spora kolekcja.

Piję poznańską Astrę ze szklanki w metalowym koszyczku. Stoliki od rana zajęte. Na ścianie widzę fragmenty wspomnień poznaniaków z wizyt w tym kultowym miejscu.

Wnętrze pełne jest symboli: siedziska przy oknach przypominają te z autobusów PKS, na środku filar wykończony szklanym kloszem, który przywodzi na myśl kielich lodowy, na innej ścianie Społem-owska porcelana znaleziona w piwnicy. Obserwuję ogródek, którym w dawnych czasach Kociak nie dysponował, dopiero po przebudowie ulicy Święty Marcin pojawiła się możliwość wystawienia krzeseł.

Z głośników dobiega głos Urszuli, śpiewa „Latawce dmuchawce wiatr”. Na plejliście polska klasyka na zmianę z zagraniczną. Ilość hitów trochę mnie przytłacza, zwłaszcza, że zegary pokazują dopiero dziesiątą rano. Z jednej strony czuję się trochę jak w żywym muzeum, ale z drugiej cieszę się, że mogę wypić kawę w miejscu, do którego chodziła moja mama z babcią. – Najpierw jechało się po towar do Okrąglaka, a po zakupach chodziłyśmy na deser z bitą śmietaną. Wtedy w sklepach nie było bitej, tylko w kawiarniach – opowiada mama. Michał Kotliński: – Deser z brzoskwinią z puszki był synonimem luksusu. Ciasta jadało się w domu, a na miasto szło się na coś ekstra.

Pani Aldona chodziła do Kociaka z koleżankami z liceum pod koniec lat 70.: – Zamawiałam najtańszy deser, czyli Anulę. Marzyłam o tym, że kiedyś przyjdę tu z chłopakiem. Marzenie się spełniło. Co prawda to nie była nasza pierwsza randka, ale spotykaliśmy się z przyszłym mężem w Kociaku. Nadal zamawiałam Anulę, ale już z kawą. Randki w Kociaku nie były jednak zbyt romantyczne. – Stało się długo w kolejce, żeby coś zamówić i trudno było o wolny stolik – wspomina pani Aldona, dziś mieszkanka Murowanej Gośliny. – Powszechne było dosiadanie się. Jedna para uprawia romantyzm tête-à-tête, a tu zaraz dosiada się inna para – dopowiada Michał Kotliński. Obok mnie siedzi małżeństwo z wnuczką. Zamawiają ambrozję – kilkuwarstwowy deser z lodami, owocami, galaretką i bitą śmietaną. Galaretka pokrojona w kostkę ma przypominać o czasach niedoboru, kiedy nie można było dostać świeżych owoców. Wielopokoleniowe stoliki to częsty widok w Kociaku. Adrian Mieszała: – Nieraz przychodzą babcia, córka i wnuczka, trzy pokolenia Kociaka. Popijając Astrę, ulubioną kawę mojej mamy, myślę o tym, że brakuje w Poznaniu miejsc, które istnieją od lat. Takie, do których chodziły nasze matki na randki i do których my będziemy zabierać nasze dzieci.

Kapitalizm przyzwyczaił nas do nieprzyzwyczajania się. Kawiarnie znikają tak szybko, jak się pojawiają, dlatego Kociak ze swoim retrowajbem idealnie wpisuje się w tę potrzebę integracji wielopokoleniowych historii.

Kociak był idealnym miejscem na blałkę. Najpierw seans w Kinie Muza, a potem Kociak. Zanim powstał Hortex na Głogowskiej było to jedyne miejsce na licealną kieszeń – opowiada pan Michał. Rzeczywiście, otwarcie Hortexu w 1977 roku spowodowało odpływ części młodzieży, bo Kociak miał jeden minus – zakaz palenia, a wówczas paliła większość młodych. – W Hortexie na piętrze można było palić kupione w Pewexie Marlboro – wspomina Koliński. A jak jest teraz? Czy Kociak jest modnym miejscem? – To już nie jest ten trend, że zawsze musimy iść do Starbucksa. Teraz szukamy czegoś naszego, poznańskiego – opowiada Adrian. – To piękny widok, kiedy przychodzą dzieciaki w wieku szkolnym, bez rodziców, zajadają sobie deser i rozmawiają.

Choć Kociak w swojej komunikacji odwołuje się do historii sięgającej roku 1962, gospodarze kawiarni nie boją się korzystać z nowoczesnych form promocji. W ten sposób docierają do młodych. Na Instagramie można znaleźć rolki, których lepiej nie oglądać na głodniaka albo takie z instruktażem korzystania z lokalu: dlaczego nie siadać przy stolikach z brudnymi talerzami, jak nie rozsypać cukru, dlaczego należy najpierw zająć stolik, a dopiero potem złożyć zamówienie przy barze. Fejsbukowy profil Kociaka, który śledzi ponad czterdzieści tysięcy osób, to osobna historia. Adrian, który osobiście prowadzi fanpejdż, stworzył tam prawdziwą społeczność, której wspólnym mianownikiem jest nie tylko koktajlowy sentyment, ale pozytywny przekaz i oddolne akcje. Czy ten cukierniczy aktywizm wszystkim się podoba? – Staramy się robić jak najwięcej rzeczy pozytywnych i Kociak przez bardzo długi czas był takim profilem, na którym mówiliśmy tylko pozytywnie. To się zmieniło, kiedy pojawił się hejt. Na kociakowym profilu co jakiś czas publikowane są zbiórki charytatywne, inicjowane są oddolne akcje, jak „zawieszony paragon” (goście Kociaka wykupują paragony dla seniorów, średnio tysiąc kaw w miesiącu!), czy zdjęcia dokumentujące wizyty Adriana u sąsiadów. – Zastanawiałem się, co może powodować u ludzi taki gniew na to, że ktoś idzie z ciastkiem albo lodami, by dać je komuś za darmo – zwierza się młody Mieszała.

Internautów poruszyła historia trzynastoletniego Kajtka, który od pół roku zbierał na obiektyw do aparatu fotograficznego, ale szło mu ciężko. Jeździł po festynach, gdzie sprzedawał swoje zdjęcia. Adrian postanowił mu pomóc i w ciągu jednego dnia na kociakowym profilu uzbierano ponad jedenaście tysięcy złotych, niemal dziesięciokrotnie więcej niż zakładał cel zbiórki. Dodatkowo anonimowy darczyńca podarował chłopcu wymarzonego laptopa. – To znak, że chyba nie do końca trzeba się przejmować hejterskimi komentarzami, chociaż czasem bolą. Nie mam przecież żadnych finansowych korzyści z tych akcji, nie przytulam żadnej złotówki, wszystko jest transparentne – zapewnia właściciel kawiarni. Może Kociak ma zbyt pozytywny przekaz dla lubiących narzekać Polaków? Adrian: – A może właśnie dlatego Kociak jest fenomenem, że pokazuje tę pozytywną stronę w internecie, nacechowanym takim pesymistycznym i sarkastycznym podejściem do życia.

Właściciele Kociaka nie osiadają na laurach. Kupili niedawno zabytkowy tramwaj na ulicy Półwiejskiej, obok Starego Browaru, w którym działała niegdyś Caffe Bimba.

W odnowionej bimbie Adrian Mieszała planuje serwować między innymi bułę z pieczarkami (menu pomagają współtworzyć internauci) i sezonowo – lody. Jego kolejna inwestycja to pracownia rogala świętomarcińskiego na Starym Rynku, gdzie cukiernik na oczach turystów będzie wypiekać tradycyjny, poznański przysmak.

Być może faktycznie nasze współczesne kubki smakowe są bardziej rozpieszczone niż w czasach PRL-u, ale cierpimy za to na deficyt pozytywnych historii i ludzi, którzy budują mosty. Kociak jest więc bardziej opowieścią o ludziach, którzy jedli i jedzą desery, a trochę mniej o samych deserach. No dobrze, tylko trochę mniej. W końcu i ja skusiłam się na ambrozję i wiem, że będę wracać do Kociaka z moimi dziećmi. Przy okazji opowiem im, że kiedyś bitej śmietany nie było w sklepach, a pomarańcze były tylko na święta.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!