
Edmund Krempiński, Jakub Dylewski
For Men, Scena Robocza w Poznaniu
premiera: 17.10.2025 r.
Wiosną 2023 roku w Teatrze Nowym w Łodzi miała miejsce premiera spektaklu Dobrze ułożony młodzieniec Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina. W centrum tego udanego dramatycznego dzieła stanęła postać łodzianina, Eugeniusza Steinbarta, który sto lat temu, jeszcze przed drugą wojną światową, prowadził życie transpłciowego mężczyzny. Posługując się sfałszowanymi dokumentami, żył Eugeniusz w związku z kobietą (z kościelnym ślubem włącznie!), wychowując w dodatku dziecko. Kiedy sprawa wyszła na jaw, Eugeniusz trafił za kratki, a lokalna prasa miała używanie, donosząc, oczywiście w sensacyjnym tonie, o perypetiach „kobiety wyglądającej zupełnie jak mężczyzna”. Pożywką tekstową dla Jolanty Janiczak były zachowane akta sądowe, gdzie mamy prawdziwą plątaninę zaimków, bo jedni mówią o Eugeniuszu on, inni zaś ona.
Ale było w tym spektaklu jeszcze coś, a raczej ktoś, kluczowy dla tego przedsięwzięcia – Edmund Krempiński, który wcielił się w rolę Eugeniusza. Słowo wcielił ma tu znaczenie niebagatelne, rzec by można: wielowarstwowe. I symboliczne zarazem, bowiem Edmund sam jest transpłciowym mężczyzną, rozumiał więc Eugeniusza, jak nikt inny. To ponadpokoleniowe porozumienie doświadczeń było dla Dobrze ułożonego młodzieńca kluczowe i wynosiło ów spektakl na zupełnie inny poziom.
Również za sprawą sceny, w której Eugeniusz/Edmund staje przed widownią zupełnie nago, pokazując swe ciało tylko po częściowej operacyjnej korekcie, co dla niejednej osoby musiało być wręcz szokujące.
Tym odważnym gestem zapisał się Edmund i w queerowej historii Polski, i w historii polskiego teatru. Także dlatego, że zaraz po rzeczonej premierze otrzymał – jako pierwsza otwarcie transpłciowa osoba w naszym kraju – propozycję dołączenia do zespołu aktorskiego łódzkiego Teatru Nowego, co się zresztą prawie nie zdarza w przypadku osób, które nie skończyły ani szkoły teatralnej, ani żadnego studium aktorskiego. Choć z przyczyn kronikarskich trzeba dodać, że Edmund, o ile mnie pamięć nie myli, rozważał studia aktorskie w Szkole Filmowej w Łodzi, ale z racji rozpoczęcia tranzycji, uznał, że to będzie szalenie trudne i dla niego, i dla szkoły, więc zdecydował się finalnie na krakowską Akademię Sztuk Pięknych, którą skończył.

„FOR MEN”, Scena Robocza | foto Maciej Zakrzewski
Krempiński, który mieszkał jakiś czas w Poznaniu, a dzisiaj, zdaje się, bytuje w Warszawie, jest performerem, nie pierwszym i nie ostatnim, który w centrum stawia własne ciało, co ważne i zrozumiałe w kontekście jego transpłciowości, ale rozumianej szeroko, dżenderowo, a więc w rozmaitych kontekstach społeczno-kulturowo-historycznych.
Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego dzieła For Men granego w Scenie Roboczej, a właściwie nie jego, tylko ich, bo For Men firmuje artystyczne duo Pollera.
Jego drugą połową jest performujący z Edmundem Jakub Dylewski, operator po łódzkiej Filmówce, wciągnięty do teatru przez Krempińskiego właśnie. A co nam Pollera wraz z grupą realizatorów serwuje? Na pierwszy rzut oka nic oryginalnego, bo dżenderowy konstrukt męskości eksplorowały już stada artystów, także w Polsce, także w teatrze i także na Scenie Roboczej, żeby choćby przypomnieć fantastyczny Bromance Michała Przybyły i Dominika Więcka. Mało tego, i dramaturgicznie For Men trzeba ocenić surowo. Dramaturgia tego przedsięwzięcia mocno bowiem niedomaga, a powinna skoro dostajemy – proszę mi wybaczyć to wulgarne słowo – produkt teatralny. Teatr jest pod tym kątem bezwzględny w odróżnieniu od, dajmy na to, przestrzeni galeryjnej. Twórcy zdecydowali się jednak nie na galerię, tylko na scenę, a scena domaga się brutalnie dramaturgii.

„FOR MEN”, Scena Robocza | foto Maciej Zakrzewski
Napisawszy o oczywistych dość mankamentach, widzę jednakowoż w For Men dużą wartość i chyba nie tylko ja, bo po spektaklu brawa kameralnej widowni przy Wronieckiej trwały dość długo, a siedzący obok mnie ze swą partnerką mężczyzna, klaszcząc, kilkakrotnie powtarzał patrząc na nią: wow! Był, mówiąc krótko, pod wrażeniem i ja to rozumiem, bo siłą For Men jest z pewnością osobista historia, absolutna szczerość i ciągłe mierzenie się ze sobą i światem, który wydaje się – cóż to za paradoks obyczajowego postępu Zachodu – coraz okrutniejszy wobec osób trans. To one dzisiaj, w ramach – nomen omen – transatlantyckiego porozumienia skrajnej prawicy, stały się celem nienawistnych ataków.
Wydaje się, że Eugeniusz Steinbart miał, przynajmniej przez czas jakiś, spokojniejsze życie w Łodzi sto lat temu, niż niejedna osoba transpłciowa dzisiaj. Pewnie przesadzam, ale czy tak bardzo?
Wróćmy jednak do Edmunda. Jego zmaganie się z męskością, które oglądamy na Scenie Roboczej w warunkach sterylnie niemal laboratoryjnych, jest przede wszystkim potyczką ze społeczno-kulturowym konstruktem faceta (siedzieć po męsku, jeść po męsku, witać się po męsku etc.), ale mnie najbardziej zaciekawiło w tej opowieści nieustanne siłowanie się Edmunda z samym sobą, tym bardziej, że uchodzi on chyba dość powszechnie, za „tranzycyjny sukces”. Jest przecież na pierwszy rzut oka typem manly man, wygląda wręcz jak z plakatu początkujących kulturystów z lat 80. (ten wąs!). Jednak mimo tej spektakularnej metamorfozy, z jego życia nie chce zniknąć coś, co historycy sztuki nazywają widzeniem widzącym. W tym przypadku to precyzyjne i głębokie widzenie własnych „niedostatków” (przyglądanie się z bliska małym dłoniom) oraz ciągłe oglądanie twarzy pod szkłem powiększającym, co wydaje się zupełnie wykańczające i każde zadać pytanie, czy to się kiedyś skończy?
Czy w tranzycji jest jakiś punkt dojścia? Czy to raczej niekończąca się wędrówka? I właściwie, gdzie ta droga prowadzi? Przecież nie ma czegoś takiego jak stuprocentowa męskość.
Każdy ją definiuje inaczej, także rozmaite kultury. A dzisiaj, co również oglądamy w spektaklu, technologia. Bo być po tranzycji „zdemaskowanym” przez koleżankę z podstawówki to jedno, a przez zaawansowane coraz bardziej programy face recognition to drugie. Okazuje się, że lata brania hormonów i godziny na siłce nic nie dają w zderzeniu z technologią – to jest bardzo ciekawy wątek For Men.
Spektakl Pollery, który jest dla mnie raczej performansem ze świata sztuk wizualnych albo wykładem performatywnym, pozwala nie tylko poznać perspektywę osoby transpłciowej, ale też zadać sobie (bez względu na płeć i tożsamość psychoseksualną) kilka ważnych pytań. A jeśli jakieś dzieło generuje ważne pytania, to warto je zobaczyć.