Znikające społeczeństwo

Rolą literatury jest działalność wywrotowa, ale literatura nie sabotuje konsensusu, by go zniszczyć, lecz po to, by go osłabić i poszerzyć, a więc wzmocnić więzi.
Z profesorem PRZEMYSŁAWEM CZAPLIŃSKIM rozmawia MIKE URBANIAK | foto MICHAŁ SITA

Przemysław Czapliński
Rozbieżne emancypacje. Przewodnik po prozie 1976-2020
Wydawnictwo Literackie
Kup książkę!

Czy historia opowiadana przez literaturę może być reprezentatywna?
Kiedy czytasz powieść, masz wgląd w czyjeś działania, zatrzymania, nadzieje, lęki, czyli galimatias postępków, myśli i emocji. Istotne jest jednak to, że bohaterowie ten bałagan wypowiadają, a inni na to odpowiadają. Literatura jest reprezentatywna, ponieważ pokazuje, jak ludzie się ze sobą porozumiewają. Socjolog bada reguły i nieregularności społeczne, ekonomista analizuje małe i duże procesy gospodarcze, politolog zajmuje się relacjami władzy. A ja czytam literaturę jako wgląd w komunikacyjne przygody społeczeństwa – we wszystko, co sprawia, że możemy bądź nie możemy się porozumieć.

A możemy?
Jeszcze tak, ale perspektywy nie są wesołe. Literatura pokazuje, że coraz mniej słów potrzeba, żeby wywołać konflikt społeczny, a coraz więcej trudu trzeba włożyć, żeby się dogadać. Niezwykle łatwo się poróżnić, niezmiernie trudno – porozumieć. Coraz rzadszym zjawiskiem dzisiejszego życia społecznego jest zawieszenie własnych przekonań dla zrozumienia cudzych. W tym sensie literatura to nieustający eksperyment z zakresu społecznego komunikowania się.

Pytam o to, bo literatura, którą się zwykle zajmujemy, o której piszesz w swojej nowej książce Rozbieżne emancypacje. Przewodnik po prozie 1976-2020, funkcjonuje w jakimś elitarnym w gruncie rzeczy obiegu – powieści, reportaży, esejów.
Zależało mi na tym, by włączyć literaturę ostatniego półwiecza w przemiany społeczne. Płaszczyzną wspólną w mojej opowieści jest emancypacja, ponieważ wyzwalanie się spod rozmaitych form władzy, kontroli i nadzoru łączy procesy społeczne z literackimi.

Fantastyka też należy do tego procesu?
Zaczynam książkę od lat 70., które zazwyczaj kojarzymy z powstawaniem pozaparlamentarnych partii politycznych i z narodzinami podziemnego ruchu wydawniczego. To oczywiście prawda, ale tamta dekada to również czas, gdy fantastyka uniezależnia się od tzw. literatury wysokiej. Staje się osobnym polem, które w przyspieszonym tempie zyskuje autonomię. Już w latach 70. dobrze funkcjonują kluby miłośników SF. Członkowie tych klubów spotykają się, dyskutują o książkach, dzielą się rekomendacjami, wprowadzają książki obcojęzyczne, niekiedy dokonują domowych tłumaczeń i rozprowadzają je w formie kserokopii. W połowie lat 70. pojawia się pomysł założenia czasopisma poświęconego SF, co udaje się dopiero w roku 1982, w momencie założenia Fantastyki.

W roku 1985 powstaje pierwsza nagroda w dziedzinie fantastyki, wymyślona w całości przez środowisko SF. A zatem już w latach 70. istniała dobrze zorganizowana i skutecznie działająca społeczność literacka skupiona wokół fantastyki.

A potem?
Kolejne dekady pokazały, że literatura fantastyczna jest jednym z najważniejszych obszarów polskiego życia literackiego. Dziś to potężna infrastruktura: kilkanaście wydawnictw publikujących wyłącznie fantastykę, kilkanaście nagród, liczne zjazdy miłośników potrafiące zgromadzić – jak na przykład ten w Poznaniu – nawet trzydzieści tysięcy fanów. Większość takich zjazdów ma o wiele skromniejszy charakter, ale ich liczba i tak jest imponująca. Dość powiedzieć, że w roku 2025 odbędzie się ponad pięćdziesiąt konwentów! Od książek z tej dziedziny wielu młodych ludzi zaczyna swoje doświadczenie lekturowe, w tym środowisku toczą się ostre polemiki literackie. Najkrócej rolę fantastyki w polskiej kulturze można chyba podsumować prosto: gdyby nie fantastyka, polskie czytelnictwo byłoby pewnie niższe o jakieś dziesięć procent.

Pisanie takiej książki, jak Rozbieżne emancypacje, to natychmiastowe narażanie się tym, o których nie piszesz?
Takie ryzyko musi być wpisane w całe przedsięwzięcie. Ale przyjąłem wyraźne kryteria. Zgodnie z nimi włączyłem do swojej opowieści książki skomplikowane, inspirujące literacko i ważne społecznie. Nieco szczegółowiej: uwzględniłem książki o wysokim stopniu interpretacyjnej trudności, książki uruchamiające nowe sposoby pisania i wreszcie dzieła będące przedmiotem ważnych polemik.

Kryteria traktowałem rozłącznie, ale zdarzało się, że skomplikowana książka uruchamiała odmianę gatunkową i równocześnie miała obfitą recepcję.

Czyli zarzutów się nie boisz?
Gdyby okazało się, że pominąłem coś, co spełnia wymienione kryteria, musiałbym posypać głowę popiołem. Ale dzieła uwzględnione przeze mnie w Rozbieżnych emancypacjach otrzymały różne miejscówki: niektóre książki interpretuję w osobnych rozdziałkach, inne omawiam w kilku akapitach, jeszcze inne opatruję jednozdaniowym komentarzem albo wzmiankuję. To jest sposób odzwierciedlenia roli, jaką odegrały w kulturze polskiej.

Miałeś problem z nadmiarem?
Literatura to zawsze nadmiar – książek, nagród, polemik, wydarzeń, dlatego metoda badania literatury musi być równocześnie sposobem radzenia sobie z nim. Zauważył to trafnie włoski badacz Franco Moretti, który stwierdził, że przez większość XX wieku dominowała metoda close reading, czyli „czytania z bliska” – skupionego na niewielu dziełach, najczęściej arcyważnych. Moretti pyta jednak, jak to pogodzić z historią literatury jakiejś epoki, powiedzmy okresu międzywojennego i wyłącznie powieści. Przecież w dowolnej kulturze narodowej w ciągu tamtych dwudziestu lat powstało kilka tysięcy powieści. Co z tym zrobić? A gdyby jeszcze ktoś chciał przeprowadzić studia porównawcze i zestawić literaturę polską z francuską? Wówczas liczba dzieł ulegnie podwojeniu. Moretti zaproponował więc metodę distant reading – czytania opartego na istniejących już opracowaniach. Moja książka jest więc, na pewno dość ryzykowną, próbą połączenia obu metod. Piszę o długich procesach, takich na przykład jak przedstawianie Holokaustu w polskiej literaturze, ale w wielu miejscach zatrzymuję opowieść o historii i przeprowadzam interpretację pojedynczych dzieł: Sąsiadów Grossa, Wojny polsko-ruskiej Masłowskiej, powieści Dukaja, reportażu Szczerka czy Ksiąg Jakubowych Tokarczuk. Kryteria pomagały mi zatem wybierać pojedyncze książki, ale też służyły selekcji ważnych gatunków i poetyk – fantastyki, reportażu, wywiadu-rzeki, prozy kobiecej, literatury queerowej czy prozy spod znaku zwrotu ludowego.

Wychodzi na to, że jedną z najważniejszych umiejętności jest dzisiaj selekcja.
Pewnie tak, choć obawiam się, że całościowy system selekcyjny już nie istnieje. Oczywiście wybieramy nieustannie – potrawy, ubiory, filmy, książki, posłów, prezydenta. Zarazem żyjemy w świecie, w którym poszczególne sektory kultury oddzieliły się od siebie i każdy dysponuje swoim systemem selekcyjnym.

O tym mówi twoja książka, o rozbieżnościach.
Bo w latach 70., od których startuję, zaczął się rozpadać system aksjologiczny stworzony po drugiej wojnie, a w jego miejsce zaczął wchodzić system nowy. Pojawiło się wówczas skromne miejsce dla społecznego zróżnicowania – dla reprezentacji kobiet i osób niehetero, dla narodowości żydowskiej, ukraińskiej czy litewskiej, a także miejsce dla kultury popularnej. Narastająca świadomość zróżnicowania była ważna, ale kluczowe były powstające wówczas pomysły na współżycie owych różnic. Trwało to, jak sądzę, jakieś dziesięć lat: od połowy lat 70. do połowy lat 80. Potem stopniowo ta większość wyobrażona, poskładana z różnic, zaczyna ulegać zwężeniu i skonfliktowaniu.

Zatrzymajmy się w tych latach 70., bo wydają się niezwykle ważne.
To wtedy następują cząstkowe emancypacje. Zaczyna się na przykład emancypacja kultury popularnej, w czym wielką rolę odgrywają radio i telewizja, szczególnie stworzony wtedy rozrywkowy Program 2, za sprawą którego następuje zachwianie hierarchii wysokie-niskie. Również wtedy następuje emancypacja seksualna: największym hitem wydawniczym początku lat 70. była Sztuka kochania Michaliny Wisłockiej. Książkę wydano w niewielkim nakładzie, ale znalazła się ona w masowym obiegu dzięki emancypacji technologicznej, bo pojawiły się wówczas w dużych miastach kserokopiarki. Dalej, mamy w latach 70. emancypację spod władzy państwowej, w tym cenzury.

To także czas kolejnej fali emancypacji kobiet, a w drugiej połowie dekady wracają tematy polsko-żydowskie, które okazują się jednym z kluczowych elementów polskiej tożsamości zbiorowej.

Co to robi społeczeństwu?
Stawia je przed koniecznością wypracowania metod współżycia. A trzeba je wypracować, bo nagle się okazuje, że ktoś jest z pochodzenia Żydem, ktoś inny domaga się równouprawnienia kobiet, a trzeci mówi o niesprawiedliwej dyskryminacji osób homoseksualnych. Zaczyna się więc na przełomie lat 70. i 80. wychodzenie z rozmaitych szaf, w których oczywiście ukrywane są również trupy.

Co się z tym wszystkim dzieje w latach 80.?
Wątki te eksplodują w połowie tej dekady i zaczynają nabierać wyrazistości w trakcie rozpadania się socjalizmu. Symptomatyczna jest tu na przykład powieść Jacka Bocheńskiego Stan po zapaści, nawiązująca do Małej apokalipsy Tadeusza Konwickiego. Główny bohater Bocheńskiego trafia do szpitala: leży w sali, w której każdy jest z innej „parafii” – jeden pacjent pochodzi z Ukrainy, inny ma przodków litewskich, trzeci uparcie milczy. Rozmowy między nimi grzęzną w niedomówieniach. Krytyka uznała tytuł powieści za prostą diagnozę stanu państwa po wprowadzeniu stanu wojennego, ale „zapaść” dotyczyła w większym stopniu komunikacji, niezdolności do nawiązania dialogu. Chore były nie tylko realia polityczne, lecz także środki komunikacyjne.

Proces wychodzenia z tej zapaści nie zawsze był łagodny, niekiedy wręcz był pełen wstrząsów.
Pierwszy z takich wstrząsów nastąpił w 1985 roku, kiedy telewizja wyemitowała dwugodzinną wersję Shoah Claude’a Lanzmanna. Rozwarliśmy oczy. Film składał się z dziesiątków rozmów, które reżyser przeprowadził na początku lat 80. z Polakami mieszkającymi w sąsiedztwie obozów koncentracyjnych. Usłyszeliśmy, jak oni mówią o zachowaniach względem Żydów w czasie Holokaustu, a dominowała obojętność, oparta na przeświadczeniu, że Żydzi faktycznie musieli zawinić, skoro Niemcy ich mordują. Nieobca była też tym ludziom mściwa satysfakcja, że wreszcie następuje usunięcie Żydów z krajobrazu polskiego, a więc, że spełnia się antysemickie pragnienie wyrażane przez propagandę prawicową. Do roku emisji filmu Lanzmanna mogliśmy wierzyć w dominującą opowieść o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. W świetle filmu stawało się to kompletnie niewiarygodne: z takiej odrazy do Żydów, z takiej nienawiści nie mogła zrodzić się masowa pomoc. Obraz był prosty, a zarazem przerażający. Dlatego film zgodnie krytykowała prasa oficjalna i podziemna. W tym samym czasie, choć niezależnie od filmu Shoah, rusza lawina publikacji: Sublokatorka Hanny Krall, Weiser Dawidek Pawła Huellego, Zagłada Piotra Szewca, Bohiń Konwickiego, Umschlagplatz Rymkiewicza, Nawrócenie Kuśniewicza, Ocaleni Benskiego czy esej Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto… A to tylko najważniejsze teksty.

Z mojego przybliżonego rachunku wynika, że w okresie 1985-1989 ukazało się mniej więcej tyle samo książek dotyczących relacji polsko-żydowskich, ile w ciągu wcześniejszego czterdziestolecia!

W słynnym eseju Błońskiego w ogóle nie występuje, co ciekawe, komunizm.
Na tym polega geniusz tego tekstu, który ma też swoje słabsze miejsca. Błoński w pewnym sensie zawiesza PRL, abstrahuje od jego istnienia czy nieistnienia. Rozważa natomiast znaczenie postawy Polaków wobec Holokaustu i stwierdza, że musimy wyznać grzech obojętności, który ułatwił Niemcom wymordowanie narodu żydowskiego. Tylko takie wyznanie pozwoli uwolnić się od kłamstwa, w którym żyjemy i odnowić moralność. W tym sensie jest to tekst dotyczący fundamentów życia zbiorowego.

Nie jest to jedyne sondowanie podstaw życia zbiorowego w tamtym czasie.
W roku 1984 ukazuje się książka Nie każdy rodzi się kobietą – ważna dla polskiego ruchu feministycznego, bo pokazująca, jak społeczeństwo konstruuje tożsamość kobiety.

Nieheteronormatywnie też się wtedy dzieje.
W tym samym roku ni stąd ni zowąd pojawia się Rudolf Mariana Pankowskiego – niezwykła powieść, która wywołała skandal obyczajowy na emigracji, bo przedstawiała historię namiętnego romansu niemieckiego żołnierza, który w czasie II wojny zdezerterował z wojska, bo zakochał się w Polaku. Jego życie jawiło się jako pełniejsze i bogatsze od poprawnych życiorysów żołnierskich czy cywilnych. Paradoksalnie bohater okazywał się człowiekiem wolnym, bo wyzwolonym spod kontroli rozmaitych norm obyczajowych. W tym samym okresie pojawiają się pierwsze teksty prasowe zwracające uwagę na dyskryminację osób homoseksualnych. Lata 80. to zatem czas, kiedy grupy marginalizowane, prześladowane, niewyemancypowane pokazują swoja tożsamość, domagając się praw i uznania.

Przełom ’89 roku dość powszechnie kojarzy się z nadejściem wolności, ale, o czym piszesz, wolność w wielu aspektach jest nam do połowy lat 90. właściwie odbierana.
Nowy porządek kształtują cztery siły: Kościół, prawo własności, norma heteroseksualna i stosunek do środowiska naturalnego. Kościołowi od początku nowego okresu przyznawano coraz więcej przywilejów, aż stał się on kolonizatorem Polski. W 1993 roku bez zgody społecznej podpisano konkordat, który usytuował Kościół częściowo poza jurysdykcją państwa; ustanowiono Komisję do spraw zwrotu majątku kościelnego, której decyzje nie podlegają zaskarżeniu, co łamie jedną z podstaw państwa prawa; bez konsultacji społecznych wprowadzono naukę religii do szkół, ustalając, że państwo będzie za tę naukę płacić, ale nie będzie mogło kontrolować ani katechetów, ani treści nauczania. Wreszcie, pod wyraźnym naciskiem Kościoła, uchwalono zaostrzoną ustawę antyaborcyjną, która sprawiła, że polski ustrój stał się demokracją rodzaju męskiego.

W tym nieświeckim państwie, ograniczającym kobiece prawa reprodukcyjne, niemożliwe okazuje się też równouprawnienie nieheteroseksualnych tożsamości, a więc prawne ustanowienie partnerskich związków jednopłciowych i przyznanie praw do wspólnego opodatkowania czy dziedziczenia.

Kolejne czynniki kształtujące polski ustrój to prawo własności i dominacja nad środowiskiem naturalnym. Własność prywatna stała się w latach 90. wartością nadrzędną, która zadecydowała o restrukturyzacji wielkich zakładów przemysłowych, o deregulacji praw pracowniczych i prywatyzacji kamienic. Natomiast brak prawnych zabezpieczeń natury prowadzi do dewastacji środowiska – do eksploatacji ziemi, przekształcaniu zwierząt w mięso, zatruwania wód i powietrza. Ustrój, który panuje w Polsce, jest hybrydą, którą niełatwo nazwać. Z punktu widzenia natury mamy ustrój niewolniczy, z puntu widzenia kobiet i mniejszości seksualnych żyjemy w państwie nieliberalnym pozbawiającym część społeczeństwa praw obywatelskich, a z punktu widzenia majętności żyjemy w kapitalizmie niedemokratycznym, w którym im mniejszy majątek, tym słabszy dostęp do równości. Jeszcze inaczej: nasz ustrój stał się niesprawiedliwy, ponieważ jest demokracją dla bogatych i normatywnych.

To wtedy emancypacje stają się coraz bardziej rozbieżne?
Nie od razu to widać, ale rzeczywiście na początku lat 90. kończy się nadzieja na stworzenie porządku ustrojowego, w którym obie płcie, różne tożsamości seksualne, a także ludzie nierówni majątkowo będą dysponowali równymi prawami. Rozpad tej nadziei powoduje, że poszczególne ruchy emancypacyjne działają osobno: ruch na rzecz praw pracowniczych, na rzecz świeckości państwa, ruch feministyczny, niehetero, ekologiczny nie maszerują już razem. Mało tego, żaden z tych ruchów nie może liczyć na poparcie trwałej większości społecznej.

Czy to jest klęska?
Może nie klęska, bo jakoś sobie radzimy, ale wydaje mi się, że mogło być inaczej. Kluczowe znaczenie miało porzucenie dwóch grup społecznych – kobiet oraz klasy robotniczej i chłopskiej. Przegłosowanie ustawy antyaborcyjnej przez Sejm wbrew stanowisku społecznemu podważyło zaufanie do zasady reprezentacji parlamentarnej będącej podstawą demokracji. A zlekceważenie ludzi bezrobotnych – przypomnijmy: od roku 1993 do 2004 ich liczba utrzymywała się na poziomie przekraczającym trzy miliony! – podważyło zaufanie do państwa jako instytucji niepozostawiającej słabszych bez opieki. To były dwie wielkie lekcje egoizmu. Odtąd wszelkie większości w Polsce są doraźne, a różnice w ich obrębie bardzo łatwo przekształcają się w konflikty.

Mój kolega, białoruski artysta, który wgryza się w polską literaturę dotyczącą historii, kultury, spraw społecznych, mówi, że za jaką lekturę by się nie wziął, wszędzie od razu pojawiają się sprawy żydowskie. „Wy tylko o Żydach?” – pyta. Co byś mu odpowiedział?
Że trafił. Ogromny rezonans eseju Błońskiego, powieści Weiser Dawidek Huellego, książki Grossa Sąsiedzi, filmu Pasikowskiego Pokłosie czy dramatu Słobodzianka Nasza klasa bierze się stąd, że relacje polsko-żydowskie są składową polskiej tożsamości zbiorowej. Nie możemy dookreślić swojej polskości bez ustalenia stosunku do Zagłady, do przedwojennego antysemityzmu, do powojennych pogromów w Kielcach i Krakowie, do wypędzenia Żydów z Polski w roku 1968. Każde kłamstwo w tej układance wywołuje konsekwencje całościowe. Jeśli będziemy utrzymywać, że w czasie Holokaustu nasi przodkowie masowo pomagali Żydom, nie będziemy w stanie wyjaśnić obsesyjnego antysemityzmu przedwojennego i pogromów powojennych. Kłamstwo w sprawie przeszłości blokuje teraźniejszą komunikację.

Można było wcześniej coś z tym zrobić?
Należało w latach 90. i później wprowadzić do nauczania szkolnego wiedzę o powszechności donosicielstwa, o kolaboracji polskiej granatowej policji z Niemcami w zabijaniu Żydów, o pogromach dokonywanych na Żydach za przyzwoleniem Niemców we wschodnim pasie Polski, a także o relacjach polsko-żydowskich przed Zagładą, bo przecież stosunek Polaków do Żydów w czasie wojny nie wziął się znikąd. Ta sama wiedza powinna pojawić się w katolickich kazaniach i szkolnej katechezie. Ponieważ to nie nastąpiło, nadal podstawową reakcją na prawdę jest wyparcie, zaprzeczenie, agresja. Tak wyglądały odpowiedzi na kolejne książki Grossa – Sąsiadów z roku 2000, Strachu z roku 2006, Złotych żniw z roku 2011.

Za każdym razem następuje wstrząs, który dowodzi trwałości myślenia o polskiej historii jako dziejach niewinnej zbiorowości. Chcemy być zwycięzcami, a tam, gdzie brakuje nam wiktorii, chcemy uchodzić za ofiary.

Dzisiaj w wyborczej kampanii prezydenckiej wraca inny temat, o którym piszesz w książce – Kresy.
Istnieje wiele opowieści o Kresach, ale dominuje wśród nich narracja o pięknie natury i zgodnym współżyciu różnych narodów: polskiego, ukraińskiego, białoruskiego, żydowskiego i innych. Opowieści tak pięknej, wzniosłej i barwnej łatwo się nie oddaje.

Stąd opór przed dekolonizacją myślenia o Kresach?
Podtrzymywanie tej opowieści wynika z lęku, że odkryjemy treści mniej idealne. Kłopot polega bowiem na tym, że w ramach wersji idealizacyjnej nie sposób powiedzieć, że polska obecność na Kresach miała charakter kolonizacyjny, że w okresie międzywojennym zredukowaliśmy Ukraińców i Poleszuków do folwarcznych parobków, że nie pozwalaliśmy Ukraińcom pielęgnować własnej kultury, że urzędy i posady państwowe były zasadniczo dostępne dla obywateli polskiego pochodzenia, że tłumiliśmy wszelkie ruchy narodowościowe. Jedną z najlepszych monografii poświęconych polskiej obecności w Ukrainie napisał Bogdan Huk i nadał jej znamienny tytuł: Ukraina. Polskie jądro ciemności. Podobnie jak w przypadku wątku żydowskiego, idealizacja przeszłości kresowej odkształca teraźniejszość. Widać to nawet w tak rzekomo apolitycznej aktywności, jak turystyka kresowa. Jaką trasę przemierzamy, gdy jedziemy do naszych wschodnich sąsiadów?

Wiadomo: Mickiewicz i Ostra Brama, Lwów i Cmentarz Orląt.
Plus Kamieniec Podolski i Stanisławów. To rodzaj turystycznego miękkiego kolonializmu. Dowodzi on, że na Litwie i w Ukrainie interesują nas nie Litwa czy Ukraina, lecz ślady polskości. Dowody wyższości cywilizacyjnej, od której nie jest wolna polska polityka zagraniczna, opierająca się przecież na oczekiwaniu, że Ukraińcy wyznają swoje winy – na przykład za rzeź wołyńską, a potem oni, Białorusini i Litwini przyznają, że Polska przyniosła cywilizację ich barbarzyńskim społeczeństwom.

Ale to nie jest jedyny obraz Kresów.
W Rozbieżnych emancypacjach przedstawiam alternatywną narrację o Kresach – dekolonizacyjną, a więc odkrywającą ekonomiczne, prawne i instytucjonalne warunki panowania Polski na tamtych obszarach. Tę narrację tworzą między innymi powieści Włodzimierza Odojewskiego z lat 70., serial Boża podszewka wyemitowany w 1997 roku, a wyreżyserowany przez Izabelę Cywińską na podstawie powieści Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz, studium historyczne Daniela Beauvois o feudalizmie utrzymywanym na ziemiach ukraińskich, studia socjologiczne Józefa Obrębskiego o kulturowym i ekonomicznym kolonizowaniu chłopstwa na Polesiu, Fantomowe ciało króla Janka Sowy, Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk, Przyjdzie Mordor i nas zje Ziemowita Szczerka.

Książki te stopniowo zbliżają nas do teraźniejszości i uświadamiają, że dekolonizacja polega nie tylko na odkryciu dawnych okrucieństw polskiego panowania na Kresach, lecz także na rozbiórce dzisiejszego myślenia kolonialnego utrzymującego się mimo nieistnienia Kresów.

Są takie książki, które dzielą historię na przed i po. Dla mnie z okresu, o którym piszesz w Rozbieżnych emancypacjach, są nimi Jedwabne Grossa i Lubiewo Michała Witkowskiego. Niezwykle ważnym dla mnie pisarzem jest Wiesław Myśliwski. Czy jest rolą literatury zmieniać świat?
Literatura powinna do tego dążyć, a my nie powinniśmy przestawać wierzyć w tę zdolność, choć rzadko jej się to udaje. Życie społeczne zawsze gromadzi się wokół pewnego konsensusu, który niechętnie uwzględnia rozmaite grupy mniejszościowe, ponieważ one podważają normę. Im węższe jest to pole, tym większe zadanie dla literatury. Jej rolą jest działalność wywrotowa. Literatura sabotuje konsensus nie po to, by go zniszczyć, lecz po to, by go osłabić i poszerzyć. A więc aby wzmocnić więzi. Literatura jest od zadawania pytań: a co, gdybyśmy polską niesolidarność wobec Żydów dołączyli do opowieści o okupacji? A co, gdybyśmy wyobrazili sobie społeczeństwo, w którym osoby queerowe mają takie samo miejsce, jak my? Na czym oparlibyśmy wspólne życie? Jakie pojęcia uznalibyśmy za ważne? Jak byśmy ze sobą się porozumiewali?

Co umieściłbyś na swojej liście najważniejszych książek po roku 1976?
Znalazłyby się na pewno wymienione przez ciebie JedwabneLubiewo. Dodałbym jeszcze Sublokatorkę Hanny Krall, Biednych Polaków patrzących na getto Błońskiego, Nowoczesność i Zagładę Baumana, Szczeliny istnienia Jolanty Brach-Czainy, Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną Doroty Masłowskiej, Niesamowitą Słowiańszczyznę Marii Janion, Prześnioną rewolucję Andrzeja Ledera, Weisera Dawidka Pawła Huellego, Hanemanna Stefana Chwina, Absolutną amnezję Izabeli Filipiak, Cesarza Kapuścińskiego. Wystarczy?

Skoro Kapuściński, to nie mogę cię jeszcze nie spytać o polski reportaż, bo on zajmuje w twojej książce niezwykle ważne miejsce.
W ciągu ostatnich czterdziestu lat reportaż stał się kluczowym gatunkiem naszego systemu literackiego. Stanowi dziś centrum, względem którego wyznaczamy skrzydło czystej fikcji i skrzydło czystego dokumentaryzmu. Fikcją w stosunku do reportażu jest właściwie tylko poezja. Powieść już nie, bo powieść i reportaż to często dzisiaj gatunki zupełnie nierozróżnialne.

Bardzo żarłoczny ten reportaż.
I coraz ważniejszy. Dlatego właśnie Swietłana Aleksijewicz, reporterka, została laureatką Literackiej Nagrody Nobla, a w Polsce Nagrodę Nike przyznawaną przez publiczność w ciągu ostatnich dziesięciu lat przeważnie otrzymywał reportaż.

Czy w twoich badaniach literackich zdarzają się jeszcze wyzwania?
Na szczęście tak, byłoby źle, gdyby się nie zdarzały. Takim wyzwaniem są dla mnie książki ostatnich lat, których nie da się czytać w kluczu emancypacyjnym. Zaliczam je roboczo do nurtu terapeutycznego. Wymieńmy kilka ze świadomością, że są jednymi z wielu: późne powieści Witkowskiego i Zyty Rudzkiej, Hanka Macieja Jakubowiaka, głośne powieści ostatnich dwóch trzech lat – Mateusza Górniaka Trash story, Małgorzaty Lebdy Łakome, Marty Hermanowicz Koniec, Katarzyny Groniec Kundle, Wiktorii Bieżuńskiej Przechodząc przez próg, zagwiżdżę, Łukasza Barysa Kości, które nosisz w kieszeni. Ale także eseje Tomasza Markiewki, książki Bogdana de Barbaro czy Traumaland Michała Bilewicza, studium ujmujące powojenną historię polskiego społeczeństwa z perspektywy traum, które odziedziczyliśmy po naszych przodkach.

W książkach tych problemy emancypacji powracają, ale w osłabionej wersji – jakby żądania równości i walka o uznanie traciły na znaczeniu albo jakby słabła wiara w możliwość ich realizacji, jakby emancypacja się zużyła.

Trzeba więc pilnie postawić tej literaturze pytania: czy mamy do czynienia z kryzysem wyobraźni emancypacyjnej? Co stanie się z ideami równości i sprawiedliwości? Czy weszliśmy w kolejny etap, w którym nawet więzi wewnątrz grup dyskryminowanych będą zanikać? Czy nasza zbiorowość – której już nie kleją pojęcia narodu, klasy, społeczeństwa obywatelskiego, demokracji, Europy, Zachodu – ulega właśnie dalszemu rozpadowi? Czy terapia może stać się podstawą działań wspólnotowych? Stawiając te pytania, robię to, czego uczy mnie literatura: sprawdzam sposoby komunikacji i znajduję słowa coraz mniej aktywne i nowe, wchodzące do akcji. Nie mając na razie mocnych wniosków, formułuję hipotezę, która mówi, że kultura emancypacji ustępuje miejsca kulturze terapii. Można się obawiać, że wartości społecznych będzie mniej, wartości indywidualnych – więcej.

Dojechałeś swoim monster truckiem, jak nazywasz Rozbieżne emancypacje, do roku 2020. Data końcowa wzięła się stąd, że gdzieś trzeba było w końcu zaparkować, czy stąd, że data jest znaczącą cezurą?
Data końcowa jest słabsza od początkowej, ale nie arbitralna. Dalsza opowieść o polskiej literaturze musi uwzględnić wiele nowych spraw. Przede wszystkim media społecznościowe i ich rosnącą rolę w życiu literackim. Dalej, trzy potężne kryzysy: ustrojowy, migracyjny i klimatyczny. Pewnie także pandemię, rosyjską napaść na Ukrainę i wojnę izraelsko-palestyńską. Wszystko to są symptomy upadania dotychczasowych granic między demokracją i autorytaryzmem, między Europą i resztą świata, między sferą ludzką i pozaludzką. Myślę więc, że tu powinna się zacząć opowieść wychodząca od innych pytań. Jeśli je wymyślę, opowiem. Jeśli nie, niech historię podejmie ktoś inny.

__________
Prof. Przemysław Czapliński (ur. 1962 w Poznaniu) – jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich krytyków literackich i historyków literatury, wykładowca na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, autor wielu książek i laureat wielu nagród, m.in. Nagrody im. Kościelskich i Nagrody im. Kazimierza Wyki.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!