Adolfo Bimer Life Between
wystawa czynna od 12 września do 11 października 2025 r.
Galeria Rodríguez Foundation | Wodna 13/4
wstęp wolny
SZTUKMISTRZ
autorski podcast Mike’a Urbaniaka
o sztuce i życiu artystycznym Poznania
Posłuchaj!
Szpital to miejsce produkujące niezliczone obrazy nas samych. Tworzy zdjęcia rentgenowskie, wykresy analizujące występowanie określonych substancji w naszej krwi, rysuje linie elektrokardiogramu, pracuje na mikroskopowych obrazach płynów ustrojowych. Naszych portretów powstałych w szpitalu często nie jesteśmy w stanie rozpoznać, a sens tego, czym jest nasze ciało zaczyna zależeć od zewnętrznej, narzuconej nam logiki. Szpital sprowadza nas do kodu kreskowego naklejonego na próbkę, wyniku w dokumentacji, numerka w poczekalni albo elementu statystyki – również na tym poziomie wymazując naszą indywidualność i pozbawiając kontroli. Adolfo Bimer mierzy się z tym wrogim środowiskiem, towarzysząc chorej mamie. W swoich instalacjach i obiektach obnaża mechanizmy działania szpitalnych instytucji. Jednocześnie tworzy warunki, w których godność, obecność i jednostkowość, tak skutecznie wymazywane w tym sterylnym świecie, ponownie stają się widoczne.
Jakie są twoje doświadczenia z administracją szpitalną?
Pracowałem z różnymi szpitalami na całym świecie przy projektach, ale moje najgłębsze doświadczenie wiąże się z placówką w Santiago de Chile, do której moja mama musi się zgłaszać od dwudziestu lat. Zabieram ją tam raz w miesiącu, więc znam to miejsce bardzo dobrze. To ważny punkt w mojej biografii, ale też bardzo smutny. Panujące tam warunki są naprawdę straszne, ludzie umierają w poczekalni. W takim szpitalu, gdzie nic nie funkcjonuje prawidłowo, nie można liczyć na żadne wsparcie ze strony administracji. Oni nie dbają o ciebie, a już tym bardziej nie obchodzi ich, że realizujesz projekt artystyczny. Musiałem zejść do podziemia i tam budować relacje, by zdobyć to, czego potrzebowałem. Poznałem ludzi z laboratoriów, badających próbki pobierane od mamy i setek innych pacjentów. To oni zaczęli nieoficjalnie, subwersywnie wspierać moją pracę. Nasze układy stały się bliskie nielegalnej transakcji, prawie jak przy kupowaniu narkotyków, z tą różnicą, że w obiegu nie było żadnych pieniędzy.
Dzięki tym ludziom zdobyłem szklane płytki z próbkami krwi pacjentów. To jedyny sposób, w jaki moje relacje z tą instytucją mogły funkcjonować. Musiałem zhakować system, aby zdobyć potrzebne materiały.

Adolfo Bimer „Life Between” | foto Michał Sita
Masz do czynienia z ludźmi w tej instytucji, możesz poprosić ich o przysługę. Wygląda na to, że osobiste relacje nie są winne ogólnej sytuacji osób w szpitalu. Co więc jest?
To uczucie bardzo przypomina Zamek Kafki – biurokratyczny labirynt. Ogromny byt, jakim jest szpital, wchłania wszystko. Działa w kapitalistycznej logice administrowania ciałami: chorujesz, kupujesz leki, firmy farmaceutyczne czerpią zyski, a to generuje pracę. Sadystyczne jest to, że szpital ustawia się w roli strażnika dostępu do najbardziej podstawowej potrzeby, jaką jest bycie zdrowym. Nie jesteś w stanie poradzić sobie z tym problemem sam. Czuję się w tym kompletnie wyobcowany. To absurdalny, nieskończony protokół, z którego niezwykle trudno jest uciec, zwłaszcza z chorobą przewlekłą, jak ta mojej mamy. Musiałem sobie uświadomić, że będę musiał ciągle wracać do tego szpitala, jestem w nim zapętlony.
A jednak nie reagujesz na to ani gniewem, ani aktywistyczną chęcią zmiany systemu. Nie jesteś też całkiem bezradny. Zamiast tego, zdajesz się stosować inną strategię radzenia sobie ze szpitalem. Na czym ona polega?
Szpitale – nawet te pomalowane w miłe, pastelowe kolory – są środowiskiem bardzo wrogim. Przez pierwsze lata czułem to niezwykle intensywnie. Ale nic nie jest wrogie wiecznie, powoli szpital oswajałem, uczyłem się kontrolować tę sytuację.
Nie chodzi o to, że faktycznie mogłem decydować, co spotka mnie albo mamę, ale o to, że godząc się z brakiem kontroli zyskałem pewną świadomość własnego miejsca w tym środowisku. To pozwoliło mi patrzeć na rzeczy inaczej, dostrzegać w nich więcej barw.
Zacząłem zauważać na przykład to, jak pacjenci odnoszą się do siebie, szczególnie ci z chorobami psychicznymi. Są nieprawdopodobnie szczerzy i często pełni radości. Spotykają się w jakimś zaciszu, by wspólnie zapalić papierosa – wszystkie te drobne rytuały dają nadzieję. Mimo że ogromny byt szpitalny wszystkim zarządza, wciąż możemy nawiązywać bezpośrednio głęboko ludzkie relacje, sprowadzić doświadczenie do poziomu, jaki jest nam bliski. Na tym właśnie polega moja strategia – staram się ją stosować również w pracy.
Jedną z kwestii nieustannie powracających w twoich obserwacjach jest szpitalny mechanizm przejmowania kontroli nad ciałami. Opowiesz coś więcej?
Szpital wciąga cię w proces, w którym odbiera ci tożsamość. Mówią: „Niech pan spojrzy na ten obraz. To jest pan. Tu widać, że wszystko jest w porządku, a tu pojawiają się kłopoty”. Ale tak naprawdę nie widzisz, o co im chodzi, ani tego nie rozumiesz. Potrzebujesz eksperta, by za ciebie zinterpretował obrazy. Twoje ciało nie należy już do ciebie, nie jesteś jego właścicielem. Oni są. To jest dla mnie niezwykle znaczące.

Adolfo Bimer | foto Michał Sita
Przywodzi na myśl manipulacje, jakich sam dokonujesz na obrazach i obiektach przechwyconych z medycznego obiegu.
Fascynują mnie technologie, sposoby, jakimi obrazowanie medyczne nas przedstawia. Te obrazy niosą ze sobą polityczny ciężar, ale posiadają też wartość estetyczną. Są piękne, bogate w formę – czy to zdjęcia rentgenowskie, czy rezonans magnetyczny, czy widoki mikroskopowe. Każdy oferuje inny sposób widzenia. Jako artysta skupiam się na tworzeniu obrazów i myśleniu za ich pomocą.
Zawodowo badam więc siłę wizualności związanej z opieką zdrowotną. Rzecz w tym, że reprezentacje powstałe w szpitalach widzę inaczej niż pracownicy służby zdrowia – dostrzegam jednocześnie mniej i więcej niż oni.
Moje obrazy mogą wyglądać jak plamy farby, ale to są komórki w widoku mikroskopowym. Dla mnie są abstrakcyjne, bo patrzę na nie posiadając medycznej wiedzy. Ty też, patrząc na te obrazy, jesteś zmuszony konfrontować się tylko z ich wizualną warstwą. Świat mikroskopowy jest dla mnie najbardziej osobisty, ponieważ wiąże się z pobieraniem krwi mamy. Nauczyłem się jednak nawigować po całym spektrum obrazów medycznych i traktuję każdy ich typ inaczej.
Malarstwo, o którym teraz mówisz, wymaga wrażliwości, która wydaje się całkowicie różna od odczłowieczającej mechaniki szpitala. To także jeden z powodów, dla których tak bardzo pociągają mnie twoje prace ze skanerem. Używasz obiektów takich, jak zdjęcia rentgenowskie albo raporty medyczne. Co z nimi robisz?
Skaner to narzędzie do mechanicznego, wiernego odczytywania wyglądu takich rzeczy, jak tekst czy fotografia. Na początku używałem go tylko do przechwytywania obrazów. Ale szybko zdałem sobie sprawę, że to narzędzie jest o wiele potężniejsze w konceptualnym wymiarze. Normalnie głowica skanującą przesuwa się nad płaskim obiektem w linii prostej, aby uchwycić jego powierzchnię. Ale jeśli poruszysz tym, co skanujesz, zakłócisz proces. Zaczniesz generować więcej informacji wizualnych. To jak rzeźbienie w czasie. Pracowałem na przykład z rentgenem głowy z raną postrzałową. Skanując wielokrotnie to samo miejsce, zmultiplikowałem pociski. Skaner stał się więc narzędziem przekształcania rzeczywistości, pozwala mi opowiadać poprzez obrazy pochodzące z systemu szpitalnego.
Co czujesz wobec takich materiałów, związanych przecież z ciałami ludzi, z ich cierpieniem?
Nie mogę ignorować swojej odpowiedzialności. Obrazy, z którymi pracuję, to dokumentacja choroby konkretnych ludzi, ale system medyczny, który je wytwarza, zamienia osoby w numery i kody. Zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie replikuję ten proces, nie próbuję go zmieniać ani przeciwstawić się podobnym mechanizmom. Raczej staram się je zrozumieć, doświadczając ich u boku matki. Jej stan – schizofrenia, jedna z najbardziej tajemniczych chorób – napędza moją potrzebę zrozumienia. Dlatego praca, którą prowadzę z próbkami i zdjęciami rentgenowskimi jest osobista. To sposób na powiedzenie czegoś więcej o mnie samym i relacji z matką.
Kiedy używam tych materiałów, myślę o niej, myślę o sobie i myślę również o innych, którzy towarzyszą bliskim, uwięzieni w tych samych systemach, stawiający czoła tej samej machinie.

Adolfo Bimer „Life Between” | foto Michał Sita
Czas odgrywa ważną rolę w twojej pracy. Przyglądasz się temu, jak funkcjonuje w szpitalu i tworzysz sytuacje, w których przepływ czasu staje się widoczny. Powstają obiekty, które zniekształcają czas podobnie, jak robi to szpital.
Jedna z prac, którą pokazuję w Poznaniu pochodzi z serii Kalendarze. Każda z prac opiera się na innym miesiącu roku. Ta, na którą patrzymy, dotyczy kwietnia. Początkowo myślałem o Kalendarzach w odniesieniu do ludzi umawiających się na wizyty. Chodziło mi o odtworzenie mechanizmu, który zmusza do stania się numerem. Szpital wypełnia kalendarz ludźmi i badaniami, nikt nie jest już indywidualnością, a jednocześnie każdy zachowuje pewną wyjątkowość. Dlatego Kalendarze wypełnione są wariacjami obrazów inspirowanych mikroskopowymi zdjęciami próbek pobranych od pacjentów. Nie kopiuję ich wyglądu, raczej wchłaniam to, co widzę i dopiero potem maluję. Na początku mieściło się w nich dziesięć czy dwadzieścia obrazów, z których każdy reprezentował innego pacjenta. Jednak szybko wydało mi się to niewystarczające. Gdy liczba obrazów wzrasta, zaczynają przepełniać kalendarz. Nagle okazuje się, że jest ich więcej, niż czasu, wykraczają poza jego ramy.
W innej pracy szpitalne meble zaczynają przypominać ciało. Jednocześnie gdy pomyślisz o poczekalni i stojących tam krzesłach okaże się, że to właśnie ludzkie ciała zużywają i niszczą te meble.
Każda osoba spędzająca tu czas, pozostawia po sobie pewne ślady, drobinki, mikroby. Ludzie wbudowują się w instytucję – niemal stapiają się z infrastrukturą, której używają. Wydaje mi się, że takie upodmiotowienie krzesła może działać jak odwrócenie procesu, w którym ludzie zostają zredukowani do numeru w poczekalni. Jednocześnie ci sami pacjenci zabierają ze sobą drobne części krzesła. Możesz wyobrazić sobie, jak tysiące ludzi przewijających się przez poczekalnię w ciągu miesiąca sprawia, że krzesło stopniowo znika. Przez odkrywanie, usuwanie materiału, staram się tu coś odsłonić. Szlifując, tnąc czy zużywając krzesło nie niszczę go, ujawniam jego historię i ślady użycia. Zawsze chodzi mi o to, by poprzez same materiały, które redukują ludzi do numerów, sprawić, żeby ich obecność stała się wyczuwalna.
Ty też wtopiłeś się w szpitalną rzeczywistość?
Nawet jeśli szpital wydaje mi się już znajomy, bo znam procedury, przestrzenie i rytmy zachowań, nie jest moim środowiskiem. Nie jestem częścią tej struktury i wcale tego nie chcę, ale rozumiem, że to element świata, który sami zbudowaliśmy i wciąż na nowo tworzymy.
Nad czym teraz pracujesz?
Centralnym pytaniem w mojej pracy pozostaje to, jak zmierzyć się z tym, czego naprawdę nie możemy zobaczyć ani uchwycić. Nawet czas wydaje się nam bardziej namacalny niż działanie ludzkiego mózgu – ta złożona, niewidzialna aktywność, która definiuje chorobę psychiczną. I to właśnie chcę dalej badać: łączyć praktykę artystyczną z głębszym rozumieniem relacji z matką, jej doświadczenia choroby psychicznej i nieznanych terytoriów naszych umysłów.
Przenosisz analizę szpitala w jeszcze bardziej osobistą przestrzeń, wkraczając w rzeczywistość umysłu bardzo konkretnej osoby.
Również na poznańskiej wystawie wszystko jest widziane przez jej pryzmat. To nie ja wybrałem szpital jako temat. Nigdy nie zamierzałem tworzyć prac o systemie zdrowia albo schorzeniach medycznych. Nie taki miałem plan. Towarzyszyłem mamie, doświadczając tej rzeczywistości i z czasem dostrzegając w niej pewne właściwości, zacząłem widzieć rzeczy inaczej. To szpitalne środowisko pozostawiło głęboki ślad w moim umyśle – nie mogłem przestać o nim myśleć. Nie wiedziałem, jak to przetrawić, więc zacząłem je przepracowywać w jedyny sposób, jaki potrafiłem. Szpital zwykle analizuje ciebie, a ja zacząłem analizować szpital.
Adolfo Bimer (ur. 1985) jest chilijskim artystą wizualnym. Ukończył studia z historii sztuki na Universiteit Utrecht oraz Universidad de Chile. Mieszka i pracuje w Santiago. W swojej twórczości bada relacje między ciałem, zdrowiem, chorobą i systemami służby zdrowia. Często punktem wyjścia dla jego prac są metody obrazowania medycznego. Indywidualne wystawy prezentował w wielu ważnych instytucjach, a jego nazwisko znalazło się w prestiżowym przewodniku Younger than Jesus: Artist Directory wydawnictwa Phaidon. Od 2014 roku jest współkuratorem Sagrada Mercancía – niezależnej, prowadzonej przez artystów przestrzeni w centrum Santiago, promującej sztukę współczesną, realizującej program rezydencji artystycznych i projekty wystawiennicze. Wystawa w Rodríguez Foundation jest pierwszą prezentacją prac artysty w Polsce.