5 września 2024
jedzenie

Amici Miei spełniają marzenia

Nie ma w Poznaniu miejsca bardziej włoskiego i to nie tylko za sprawą wspaniałej kuchni.
tekst MACIEJ NOWAK | foto ŁUKASZ GDAK

Amici Miei
ul. Rybaki 24/25
poniedziałek-czwartek 13:00-22:00
piątek-sobota 13:00-23:00
niedziela 13:00-20:00
niedostępne dla osób na wózkach
można płacić kartą
sezonowy ogródek

Od dziewięciu lat, ku rozpaczy części prawdziwych poznańczyków, szarogęszę się w Teatrze Polskim. Nadszedł czas, używając frazeologii Michela Houellebecqa, poszerzenia pola walki. Po wprowadzeniu znacznych dawek miazmatów nihilizmu, negacjonizmu i homoseksualizmu do wielkopolskiego systemu kultury wysokiej, biorę się zatem za tutejsze gastro. A wszystko za sprawą redaktora Mike’a Urbaniaka, który poprosił o dzielenie się z czytelniczkami i czytelnikami „Dynksa” moimi opiniami na temat nadwarciańskich restauracji.

Naturalnym żerowiskiem są dla mnie knajpy warszawskie, o których na łamach „Gazety Wyborczej” piszę co tydzień od trzech dekad. O lokalach zachodniej stolicy wypowiadałem się dotąd powściągliwie, nie chcąc wchodzić w paradę miejscowym biesom.

Jako element napływowy siłą rzeczy nie rozpoznaję wszystkich lokalnych układów i niuansów, prawdopodobnie mogę naruszać zaklęte rewiry i spokój świętych krów. Ale co mi tam. Lubię przygodę!

Odkąd przycumowałem w Poznaniu, z zainteresowaniem odkrywam regionalne odmienności. Oficjalnie Polska od ponad stu lat troszczy się o wygojenie blizn po niegdysiejszych podziałach zaborowych, często dzieje się to z sukcesem, jednak szwy ciągle wychodzą na wierzch. I nie chodzi o ewidentne różnice regionalne i historyczne z cudownymi odmiennościami poznańskiej gadki czy podkreślaną przez Lecha Raczaka satysfakcję, gdy w drodze baną z Warszawy mijał Słupcę. Przekroczenie dawnej granicy między Kongresówką a Wielkim Księstwem Poznańskim traktował jak otwarcie drzwi do domu. To są kwestie oczywiste. Mnie kręcą zaś błahostki i często nierozpoznawalne bzdety, które tworzą codzienną odmienność. To na nie poluję z największą satysfakcją. Jedną z nich jest dojmujące dla warszawisty niedodawanie śmietany do zup. Niezabielana ogórkowa? Przecież to się nie godzi! A jednak w najbardziej poznańskiej z poznańskich restauracji, czyli Massimiliano Ferre, dawnym Domu Golonki, prowadzę na ten temat nieustające dysputy z Panem Fredem, legendarnym kelnerem tego lokalu. Gdy jestem szczególnie nieustępliwy dostaję śmietankę do kawy. To jest najdalej posunięty kompromis w kwestii zabielania.

Niechęć do śmietany w daniach obiadowych to most łączący Wielkopolskę z Toskanią. Poznańczycy makaroniarzami Rzeczypospolitej! Brzmi dobrze, prawda?

Restauracja Amici Miei 04
Restauracja Amici Miei 06
Restauracja Amici Miei 05

Na początek wpadnijmy zatem do Amici Miei na ulicy Rybaki. Nazwa lokalu precyzyjnie wyraża jego istotę. Riccardo i Mauro – dwójka Włochów – przed dwudziestoma laty przyjechała do Polski w poszukiwaniu kapryśnej, acz orzeźwiającej aury i pięknych kobiet. Jedno i drugie znaleźli w dużej obfitości i najlepszym wydaniu. I założyli restaurację. Najpierw w Swarzędzu, a osiem lat temu zainstalowali się na parterze starej kamienicy na Rybakach właśnie. Lokal pokochała włoska kolonia Wielkopolski i wybierając się tam można być pewnym, że poczujemy się, jak na planie zwariowanej włoskiej komedii z 1975 roku „Amici miei”, czyli moi przyjaciele, opowiadającej o paczce przyjaciół, oddających się dobrej zabawie i zacnej konsumpcji. Fotosy z tego filmu wiszą na ścianach, obok ogromna fototapeta z nocnym pejzażem Florencji, a w łykendy przy ustawionym na środku sali keyboardzie kolejny Włoch rzewnie łka za Toto Cotugno:

Lasciatemi cantare
Con la chitarra in mano
Lasciatemi cantare
Sono un italiano

Tymczasem ja do śpiewu się nie wyrywam, bo trudno śpiewać z pełną gębą. A żarcie jest tu wspaniałe. Spośród dużego wyboru antipasti stawiam przede wszystkim na epickie carpaccio di pesce (52 zł). To coś z gatunku assorti, bo na półmisku pełnym zieloności tłoczą się zmrożone płaty aż trzech surowych wodnych elegantów – łososia, tuńczyka, miecznika oraz Jej Wysokości Signory Ośmiornicy. Co za wspaniała morska bryza ciągnie od tego talerza, co za kojące wytchnienie w czasie upałów. Gdy zaś zdarzy się dzień chłodniejszy, a na kaprysy poznańskiej pogody zawsze trzeba być przygotowanym, dobrze zrobi wam zupa rybna zapieczona pod płatem foccacii, szczelnie zasklepiającej ceramiczne naczynie (42 zł). By dostać się do lekko pikantnego bulionu z dużą ilością morskich żyjątek, trzeba przebić się łyżką przez chlebową skórkę. I jeść, jeść i jeść. Nie będziecie również narzekać, gdy do pyska wpadnie któraś pizza przygotowywana w stylu rzymskim, czyli na cieście cienkim. Ja zamówiłem ślicznotkę z ndują i mascarpone (51 zł). Pikantna kiełbasa w stylu metki rozpala żądze, a koi je delikatność nabiału. Lubimy takie przeciwieństwa, one stawiają włoski na przedramieniu i są sygnałem, że się żyje z apetytem.

Obiadek kontynuowałem z ndują, bo tego smakołyku nigdy mi dość. Tym razem wraz z gorgonzolą pieścił malutkie gnocchi (46 zł). To były karesy z tych najbardziej pożądanych, bo delikatność kluseczek łączyły z bolesnym żarem chilli. Potem skleiły ze mną piątkę rigatoni all’amatriciana (46 zł). Tłusty sos pochodzący z miejscowości Amatrice składa się z chrupiącego, drobno pokrojonego guanciale, czyli podgardla wieprzowego oraz pomidorów i startego pecorino romano. Wydelegowany po chwili z kuchni mały oddział ravioli pod sztandarem mare e monti niósł w swoich brzuszkach ricottę z truflami, zaś na grzbietach połówki smażonych prawdziwków i vongole (66 zł). Grzyby i owoce morza – to zawsze zapowiada tryumf! Te wszystkie cuda ostatecznie uległy prostocie spaghetti aglio olio e peperoncino (32 zł). Promienie gorącego południowego słońca rzucone na talerz obronią się zawsze. Szczególnie, gdy kąsają nasze wargi ostrymi kłami czerwonej papryczki. Wrrrr!

Amici Miei z mięs oferują tylko polędwicę wołową, a ja za tą panną akurat nie przepadam. Zbyt wyniosła, jałowa i za bardzo się ceni. Dlatego od razu poprosiłem o dolci, czyli tłumacząc na poznański – słodkie. Czy ta językowa kalka nie jest kolejnym potwierdzeniem śmiałej tezy, że Wielkopolska to Italia Lechitów? Zastanówcie się nad tym, wciągając cannelloni z pistacjami i sosem mango (24 zł) oraz tiramisu na świeżo zaparzonej kawie, podane w wąskim pucharku (30 zł). Przejmującym zwieńczeniem całego posiłku są trzy plastry semifreddo z biszkoptami, karmelem i truskawkami na talerzu łupkowym (27 zł). Jeśli zalała was ślina przy samym czytaniu, wyobraźcie sobie, jakim jestem farciarzem, skoro miałem to cudo w pysku. Musicie pójść moim śladem!

Restauracja Amici Miei 01
Restauracja Amici Miei 03

Szefem kuchni jest tu pochodzący z Neapolu Claudio Russo. W Polsce pracuje i mieszka od dziewiętnastu lat i czeka właśnie na polski dowód osobisty. Od ośmiu lat Claudio już nie do wzięcia, zarezerwowała go sobie panna szybsza od innych. Ta to sobie w życiu dobrze poje, prawdziwa fuksiara.

Claudio czaruje w kuchni, a od frontu królową balu jest współwłaścicielka Katarzyna Szurak, która podając menu spytała: Jakie ma pan marzenie?

W pierwszym momencie aż się zakrztusiłem z wrażenia. Teraz, po kilku dniach, gdy piszę ten tekst, znam już odpowiedź: wracać jak najszybciej. Bo mam poczucie, że w Amici Miei zostawiłem przyjaciół. Choćby był to tylko styl serwisu i tak robi się błogo w okolicach pompy ssąco-tłoczącej. I jest nadzwyczaj skuteczne.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!