Pomidory z Naramowic

Pod koniec lat 80. XX wieku wyjeżdżało stąd dwa i pół tysiąca ton warzyw rocznie. Dzisiaj niegdysiejszy PGR, zmienił się w osiedle mieszkaniowe.
tekst BARTOSZ PANEK
Dwór w Naramowicach, lata 20. XX w., autor nieznany

Fragment książki Bartosza Panka
„Zboże rosło jak las. Pamięć o pegeerach”
Wydawnictwo Czarne
Kup książkę!

 

POZNAŃ CZYTA
w Bibliotece Raczyńskich

Obejrzyj rozmowę z Maciejem Nowakiem,
dyrektorem artystycznym Teatru Polskiego,
o książce „Zboże rosło jak las”.

 

W Naramowicach był dwór [na zdjęciu]. Wciąż jest, choć wygląda jak czynszówka. Były pola, są markety. Były hektary upraw pod szkłem, są łany bloków. Naramowice leżą między rzeką a estakadą. Od wschodu otacza je koryto Warty, od północy kolejowa obwodnica Poznania, od zachodu i południa przelotowe arterie. Rzut kamieniem stąd jest Wilczy Młyn, gdzie żerują nocki, gniazdują zimorodki, mieszkają traszki i remizy, a bąki dudnią basem i gdzie rośnie jaskółcze ziele, które medycyna ludowa polecała na niestrawność i wiele innych dolegliwości. Dłużej były wsią niż miastem, a najdłużej puszczą.Pola założone na wykarczowanych w średniowieczu lasach były cennym dobrem. Uzyskał je rycerz Naram za sumienną służbę Bogu i królowi. Potem zjawiła się szlachta i mieszczanie.

Stare założenie dworskie obrosło siatką ulic, która na dawnych mapach układa się w trójzębne widły. Schemat tych dróg zaciera się tak samo, jak zatarła się bryła dworu, który formalnie został przebudowany, a w praktyce – zdewastowany. Z rezydencji został kadłubek, jakby za wszelką cenę miała się stać własną karykaturą. Gładki tynk zasłonił gzymsy, podniesiona kondygnacja ukryła proporcje. Klasycyzujące formy zamieniły się w betonową bryłę, owiniętą w kołderkę ze styropianu. Kołderka jest w kolorze kanarkowej żółci. Dwór miał skrzydło pałacowe i ośmioboczną wieżę w zachodnim narożu, z której zachował się kikut wystający ponad dobudowane piętro. Trzeba wiedzieć, gdzie patrzeć, by przejrzeć to mistrzostwo przeróbki i kamuflowania znaczeń. Tylko wielkość okien zgadza się ze zdjęciami archiwalnymi. I nazwa ulicy: Dworska.

Ostatni właściciele folwarku, Moraczewscy, zrezygnowali z utrzymywania pięciusethektarowego majątku zdewastowanego w czasie wielkiej wojny. Nadzór nad nim przejęła najpierw administracja rządowa, a potem miasto. Magistrat sprowadził do Naramowic pierwsze maszyny.

Specjalnością gospodarstwa stały się szparagi, a znakiem rozpoznawczym – wiklina. Jej plantacje ciągnęły się na łąkach wzdłuż Warty.

Gdy wybuchła kolejna wojna światowa, niemieccy okupanci przekazali majątek uniwersytetowi i polecili uprawiać warzywa na potrzeby armii i urzędów. Potem majątek przejęło państwo. Od 1953 roku przez czterdzieści pięć lat zarządzał nim jeden człowiek, Marian Mikołajczyk. Dzięki licencji kupionej w Bułgarii zbudował kilkaset szklarni. W pomidory z Naramowic zaopatrywało się pół Poznania. Gerbery na imieniny i cmentarne chryzantemy też były stamtąd. Na dwudziestu hektarach rosły szparagi. Na kolejnych kalafiory, pory i kapusta. Naramowice wchłonęły okoliczne gospodarstwa – Pamiątkowo, Rosnowo, Baranowo – i założyły tam sady. Tak rodził się kombinat.

Jego sukces mierzyło się wielkimi liczbami. Pod koniec lat osiemdziesiątych z Naramowic wyjeżdżało dwa i pół tysiąca ton warzyw rocznie. Mleczarnia przetwarzała każdej doby pięćdziesiąt tysięcy litrów mleka. Kombinat założył szkołę i studium ogrodnicze, trzy przedszkola i dwie restauracje. Dawał pracę tysiącu sześciuset osobom, prowadził dwadzieścia jeden sklepów. Wybudował tysiąc mieszkań zakładowych, przychodnię i hotel. Na zachód i na wschód eksportował szparagi i sałatę.

Szwedom potrzebne małe główki, żeby liść zmieścił się w kanapce? Nie ma sprawy. W Naramowicach spełnia się życzenia.

Kombinat był wszechmocny. Produkował, sprzedawał, zatrudniał, kwaterował, kształcił. Gdy nadeszły tłuste lata, pozbył się starej tkanki – nie tylko oryginalnej bryły dworu, ale i wikliniarni, stawów i rabat otaczających wejście do zdegradowanej rezydencji. W przebudowanym dworze urządził biura i jedną z sześciu stołówek. W parku za budynkiem stanęła muszla koncertowa z amfiteatrem, nieformalne serce Naramowic. Mieszkańcy osiedli kołysali się na trzy do sentymentalnych walczyków.

Czarno-białe zdjęcia lotnicze uchwyciły bezmiar kombinatu: plantacje szklarń. Jak okiem sięgnąć – szklarnie. Rzędy przezroczystych hal ciągną się ku północy, aż do estakady kolejowej. Pod szkłem rosną kwiaty i nowalijki.

Machina produkcyjna nadal działa. Zamiast jednakowych szklarni w Naramowicach stoją teraz jednak rzędy takich samych bloków, szeregówek i domków. Zresztą już w broszurze wydanej przez kombinat w 1989 roku uprzedzono, że grunty „zostaną zabrane pod zabudowę miejską”. Kilka lat później skurczyły się rynki zbytu, zdrożały kredyty. Odrolnienie pól wydawało się rozsądnym scenariuszem. Deweloperska wizja urbanistyki, zakładająca gorączkowe wyciskanie powierzchni mieszkalnej – jedyną możliwą. Trochę jak w kombinacie, który dążył do jak największej produkcji. – Tamte Naramowice były moje, te już moje nie są – wzdycha Lidia Kopka. Pijemy kawę w bloku na osiedlu Łokietka. Mieszka tu całe życie.

Ma za czym tęsknić. Zamiast asfaltu ulice pokrywał bruk. Przed blokami stały ławki, po jednej przy każdej klatce. Sąsiadki, kiedy wychodziły z domów po obiedzie, siadały z rękoma złożonymi na podołku i opowiadały historie. Nie obgadywały – dzieliły się żalem i radością. Jak na wsi. Czereśniowe aleje, starorzecza, łęgi jesionowe i wiązowe, rosiczki, kwiczoły, dzwońce – tak to zapamiętała Lidia. Kieszonkowa dzielnica, kwadransowe miasteczko. Cudowne lata. W serwantce przy stole piętrzą się bibeloty, wciśnięte między porcelanę. – Żal się pozbyć, wszystkiego pilnuję. Figurki zbierała mama Lidii i siostry jej męża, które nie założyły rodzin. – Synowie wrzucili te drobiazgi do kartonów i przywieźli tutaj. Nie chcą tego, bo oni tylko Ikea, Ikea. I tak trzymam. Na stole leżą szydełkowe serwety. Lidia rozkłada na nich stare zdjęcia. Na pierwszym jest tata. Jeszcze przed wojną pracował w majątku, pilnował pól ze strzelbą i psem. Na drugim dwór z oryginalną elewacją. Na kolejnych wystawy maszyn rolniczych i nowe odmiany kwiatów.

Gdy w Poznaniu rozpoczynały się targi, na Naramowice zaglądali różni oficjele. Bywał Gierek i zagraniczni goście z Japonii i Norwegii. Ludzie czuli, że żyją w ważnym miejscu. Sukces kombinatu był ich sukcesem.

Naramowice pachniały suszoną włoszczyzną. Żyło się w mieście, ale jak pod miastem. Do szkoły Lidia jeździła z trzema przesiadkami – najpierw trolejbusem do Cytadeli, stamtąd tramwajem na Wildę, a potem autobusem na Garbary. Do pracy w przedszkolu chodziła przez ulicę. Z trzynastą pensją i ekwiwalentem za ziemniaki wiodło się jej znośnie. – A teraz tylko osiedla, jedno za drugim. Tu się mieszka, pracuje gdzie indziej, dalej od domu. Mnie to już nie dotyczy. Lidia czuje pustkę po gospodarstwie. Ono organizowało przestrzeń i nadawało rytm. – Mało spaceruję. Nie chodzę tam, gdzie stoją bloki po kombinacie. Chcę pamiętać tamten widok. Stare domki, które znałam, znikają. Jeden musiał zostać zburzony, bo kolidował z trasą tramwaju na Naramowice. Lidia nie mogła patrzeć na budowę linii. Przypuszcza, że jest staroświecka. – Marek, mój syn, mówi: „Co ty tak ubolewasz?”. Tłumaczę mu: „Ty tego nie rozumiesz. Już tu nie mieszkasz, a ja tutaj tkwię i patrzę”. Najpierw miałam pretensje do świata, że kuzynka mieszka w bloku przede mną i ma odrobinę widoku na okolicę, a teraz Bogu dziękuję, że mam za oknami drzewa, bo kuzynka teraz patrzy na tramwaj. Gdy wyrosną ekrany, to będzie jak w więzieniu.

Syn Lidii mieszka na Górczynie. Niedawno zwolniło się mieszkanie w klatce obok. „Zastanów się – powiedział mamie – może sprzedasz Naramowice i się przeprowadzisz?”. – Myślałam o tym. Ale mówię: „A czy ty mnie widzisz gdziekolwiek indziej niż tu?”. To prawda, tam też jest cmentarz, leżą na nim te ciotki od filiżanek i bibelotów i rodzina męża. Ale tu jest mój cmentarz, moja mama, mój tata, mój dziadek i moja babcia. I choć mi się tu przestało podobać, to siedzę i się nie ruszam.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!