Herb czy logo? Oto jest pytanie!

Niedawna awantura o nowe logo-nie-logo Poznania pokazała, że coraz trudniej jest dyskutować o mieście, i że wszyscy nagle pokochali herb, który zmieniał się przecież jeszcze częściej.
tekst MIKE URBANIAK | foto PAWEŁ KOSICKI
Herb na budynku miejskiej szkoły ludowej | fot. Paweł Kosicki

Paweł Stróżyk
Herbowy kleynot szlachetnego miasta. Z herbem Poznania przez wieki.
Wydawnictwo Miejskie Posnania

KUP KSIĄŻKĘ!

Przyznaję, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy nowe-nie-nowe logo miasta, a było to kilka tygodni przed jego publiczną prezentacją, skojarzyło się ono natychmiast mojej głowie ze znakiem informującym o kempingu. Nic na to nie poradzę, taka była moja odruchowa asocjacja. Było ich potem u innych mnóstwo, mogliśmy o nich czytać w niezliczonych postach w mediach społecznościowych, gdzie nasze logo-nie-logo stało się wszystkim: od znaku parkingowego do szopy. Zostało też szybko „upadłym pe”, jak upadły jest ponoć Poznań, stając się sławne w całej Polsce, inspirując niezliczone memy. Potem jednak zobaczyłem całościową koncepcję nowego-nie-nowego logotypu, jego szerszy kontekst i stojącą za nim filozofię. Wtedy zaczęło mieć dla mnie większy sens, choć jego obrona byłaby oczywiście zadaniem zupełnie straceńczym. „P” zostało zlinczowane i leżało już w bezruchu ze skrwawioną laseczką i posiniaczonym brzuszkiem. Nikt nie wezwał nawet pogotowia.

Dorota Masłowska, zapytana o obijanie profesora Jerzego Bralczyka, który powiedział kilka miesięcy temu, że pies nie umiera, tylko zdycha, odparła, że „ludzie reagują najbardziej sprawczą w tej chwili figurą życia społecznego, czyli linczem”, po czym dodała: „Ta euforia włóczenia autorytetu za końmi jest dla mnie emblematyczna.

I te kolejne osoby, które muszą wyrazić od nowa swoje osobiste oburzenie: ja! ja powiem, czemu on nie ma racji!, i na tym rosną. To mnie fascynuje i odraża”. Mnie też i bardzo żałuję, że nowe-nie-nowe-już-zapomniane-logo nie stało się nigdy tematem merytorycznej dyskusji, bo „mnie się to nie podoba”, „co to ma być” czy „ale żenada” to nie są żadne argumenty. Argumentem nie jest również nawet najśmieszniejszy mem (a były bardzo śmieszne!), a nawet zaprojektowane w pięć minut logo Mateusza Walaska, ucznia Technikum Poligraficzno-Administracyjnego, który nieco wcześniej wygrał konkurs na nowe logo Kuratorium Oświaty w Poznaniu. Nie tak się tworzy identyfikację wizualną dużego miasta, wie to każdy, kto ma rzeczywiście o tym pojęcie, choć wiadomo, że w Polsce każdy jest specjalistą od wszystkiego, co możemy obserwować obecnie w ramach awantury o nowy gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Jest w tym coś szalenie zabawnego i tragicznego zarazem, że w kraju wszechogarniającej szpetoty – stojących wszędzie billboardów, szmat reklamowych zasłaniających kamienice, pokracznych nadbudów, pistacjowych bloków, krzykliwych szyldów, powtykanych gdzie się da bud, straganów i paczkomatów, tak wiele osób postanowiło zwymiotować na znakomicie zaprojektowany gmach MSN. To są, jak mniemam, te same osoby, które robią sobie w Sopocie zdjęcie pod Krzywym Domkiem.

PKOS0917
Tłok najstarszej pieczęci Miasta Poznania
081_druk_herby_poznan
Witraż z herbem w oknie klatki schodowej Rektoratu Politechniki Poznańskiej
040_druk_herby_poznan
Herb na sztandarze korporacji studentów Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego
033_druk_herby_poznan
Herb na banknocie 50-markowym Banku dla Zachodniej Polski
090_druk_herby_poznan
Herb na dzwonie kościoła ewangelickiego św. Piotra

Na pocieszenie warto dodać, że dzisiaj, w dobie dyktatury mediów społecznościowych, awanturę wywołuje właściwie wszystko, w tym każda nowa identyfikacja wizualna, bo zawsze znajdzie się grupa, której zaproponowany pomysł się nie spodoba z powodów, które można wyliczać bez końca. Najczęściej są to powody typu: „co to ma w ogóle być?”, „komu przeszkadzało stare logo?”, „czy to jest z moich podatków?”. Towarzyszy temu zwykle festiwal niepożądanych skojarzeń. Tak było z obecnym logo Białegostoku, które zdaniem krytyków przypominało znak jednej z nowojorskich organizacji LGBT+. A nie ma w Białymstoku, mieście słynnego pogromu na paradzie równości, nic gorszego niż skojarzenie z LGBT+, więc projekt został niezwłocznie zmodyfikowany. Podobnie sprawy się miały z logo stołecznego Zarządu Transportu Miejskiego, które porównywano ze znakiem graficznym peerelowskiego Dziennika Telewizyjnego. ZTM się jednak nie ugiął i obronił swój logotyp, który dzisiaj jest na wszystkich autobusach i tramwajach stolicy, a najstarsi nawet hejterzy zapomnieli o komunistycznym Dzienniku, bo dzisiaj zajmują się MSN-em. W Poznaniu mechanizmy są oczywiście takie same. Medialne afery trwają maksymalnie kilka dni, bo pojawiają się nowe tematy do wyszydzenia i nowe osoby do zlinczowania.

Naszym „P” już mało kto się dzisiaj zajmuje, bo szybko skazano je na damnatio memoriae, składając do grobu i to nie na Cmentarzu Zasłużonych Literek. Pochowano je pod murem cmentarnym, bez wielkiej ceremonii i kwiatów. Znicz zapaliła tylko najbliższa „P” litera „O”.

Wrócił do nas za to w ferworze awantury herb Poznania. To znaczy wrócił-nie-wrócił, bo przecież był, obok starego-obecnego-logotypu, czyli tak zwanego Poznania z gwiazdką. Herb, jak to herb, dostał zadanie raczej oficjalne, stąd na przykład słuszna skądinąd tegoroczna inicjatywa Urzędu Miasta Poznania, by tabliczki z herbem zawisły na poznańskich szkołach (powinny już wisieć na wszystkich). Do mniej dostojnych misji kierowane jest zwykle logo, traktowane jako znak marketingowy, który umieszcza się na materiałach reklamowych miasta, rozmaitych plakatach i gadżetach.

Piszę, że herb wrócił, bo na dziedzińcu UMP można było oglądać w sierpniu wystawę Poznaj herb Poznania autorstwa Aleksandra Bąka, do którego zaraz wrócę, a Wydawnictwo Miejskie Posnania wydało książkę pod oldskulowym tytułem Herbowy kleynot szlachetnego miasta. Z herbem Poznania przez wieki. Tak, wiem, młodzi ludzie usypiają już w połowie tego tytułu, obawiając się śmiertelnej nudy, ale nie trzeba się zrażać, bo książka jest kompaktowa, ciekawa i bogato ilustrowana. Mało tego, jej lektura uświadomiła mi ostatecznie, że to właśnie herb Poznania powinien być jego logotypem. Tak się niedawno stało w Warszawie, gdzie wyrzucono do kosza obowiązujący od lat logotyp, nazywany – używam tu najdelikatniejszego określenia – „rozmazaną Syrenką” i wdrożono nowy, elegancki znak, który jest niczym innym, jak nieco uproszczonym herbem Warszawy. Warszawska Syrenka w końcu odzyskała godność!

049_druk_herby_poznan
Herb w oknie bazyliki Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie
DSCF4389-Edit
Herb na sklepieniu Sieni Wielkiej poznańskiego Ratusza
084_druk_herby_poznan
Herb nad sceną Teatru Polskiegosicki
064_druk_herby_poznan
Herb na budynku miejskiej szkoły średniej dla chłopców
057_druk_herby_poznan
Herb na zawieszeniu łańcucha prezydenta miasta

Z naszym herbem jest jednakowoż sporo problemów i to bardzo ciekawych, o czym pisze w rzeczonej książce jej autor, Paweł Stróżyk. Owe problemy związane są z rozlicznymi zmianami i wersjami herbu. Mylą się więc ci, którzy uważają, że taki mamy herb od zawsze, bo to nieprawa. Obecny kształt herbu Poznania, autorstwa heraldyzera i weksylografa Jerzego Bąka, władze miasta przyjęły formalnie dopiero w 1997 roku (poddano je potem jeszcze małemu liftingowi). Możemy sobie tylko wyobrazić, co by się działo, gdyby wtedy istniały w Polsce media społecznościowe. Pewnie Bąk byłby ciągnięty za tymi końmi, co to o nich mówiła Dorota Masłowska. Ich autorytet byłby niczym w porównaniu z heraldyzerami z fejsbunia, którym z pewnością coś by się nie podobało.

Ale wróćmy do historii naszego herbu, bo jest ona w rzeczy samej ciekawa, długa (najstarsze zachowane pieczęcie pochodzą z połowy z XIV wieku) i pełna zmian. Poznański herb był poddawany wielu redakcjom, które współcześnie zostałyby pewnie zawrzeszczane.

Dość powiedzieć, że w najstarszej wersji były nim po prostu dwa skrzyżowane klucze z greckim krzyżykiem nad nimi, którym z czasem dodawano kolejnej elementy: godło, koronę, bramę murów miejskich, gwiazdę i księżyc oraz świętych Piotra i Pawła. Zrobiło się więc naprawdę ciasno. Jeszcze inną kwestią były barwy herbu, które urzędowo zostały wprowadzone dopiero w XIX wieku, a potem modyfikowane jeszcze w XX. Powinni o tym wiedzieć ci wszyscy, którzy bronią jak niepodległości „świętego herbu” i atakują wszelkie zmiany, bo historia tego najważniejszego znaku graficznego Poznania jest jedną wielką historią zmian.

Podobnie jest i powinno być z logotypem. Skoro istnieje, trzeba go poddawać odświeżeniu, a nawet całkowitej zmianie. Chyba że w ogóle uznamy logotyp miasta za rzecz zupełnie niepotrzebną – to pogląd bliski memu sercu. Od dawana powtarzam, że miasta powinny używać swoich herbów, a jeśli są one zbyt skomplikowane (to nasz poznański przykład), co powoduje, że nie wychodzą dobrze na drobniejszych drukach czy gadżetach, można wprowadzić uproszczoną wersję herbu, jak to zrobiono choćby w Berlinie. W Poznaniu mogłyby to być na przykład skrzyżowane klucze, najstarszy symbol miasta, ale czy taka propozycja przetrwałaby zderzenie z internetowym komentariatem?

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!