Poznański Tydzień Różnorodności
21-27 września 2024 r.
PROGRAM
Gdy pierwszy raz rozmawiamy przez telefon, ujmuje mnie jej niski, przyjemny głos. Takie brzmienie to duży atut dla kogoś, kto występuje publicznie. Ludzie wolą niskie głosy, zdecydowanie bardziej ufają osobom mówiącym aksamitnym altem niż niedojrzałym dyszkantem. Niskie tony kojarzą się z bezpieczeństwem, zrównoważeniem i profesjonalizmem. Co za szczęśliwy traf dla kobiety, która właśnie została księdzem.
Na rozmowę z Aleksandrą Jarosz, pierwszą kobietą diakonką Reformowanego Kościoła Katolickiego w Poznaniu, umawiamy się w siedzibie Fundacji im. Julii Woykowskiej. Chcę, żeby było spokojnie i możliwie najbardziej intymnie, co sprzyja rozmowie o wierze, poszukiwaniach i powołaniu. Spotykamy się w sierpniowe, słoneczne, późne popołudnie, ale na dworze jest wciąż dotkliwy skwar. Mimo to Aleksandra przychodzi w czarnej koszuli ze specjalnym tunelem na koloratkę. Jednak założy ją dopiero, kiedy usiądziemy do rozmowy. – Myślę, że gdybym tak chodziła po mieście, kojarzyłabym się raczej z cosplayerem niż z kobietą, która jest księdzem – uśmiecha się. Cosplayerzy to osoby, które w ramach artystycznego hobby tworzą przebrania, wcielając się w fikcyjne postaci.
Zastanawiam się, ile czasu upłynie nim kobieta w koloratce będzie na ulicach naszego miasta widokiem zupełnie normalnym. Pytam o to głośno. – Dużo – opowiada krótko Aleksandra.
Była głęboko wierzącym dzieckiem, ale na pewno nie w to, że kiedyś zostanie księdzem. W głowie dziewczynki dorastającej w niedużym, mazowieckim miasteczku to było niewyobrażalne. Wychowywała się w tradycyjnym domu z niedzielnymi mszami i przestrzeganiem przykazań. Religia i wiara odgrywały ważną rolę w jej dziecięcym życiu – porządkowały świat, pozwalały znaleźć odpowiedzi na trudne pytania, dawały pewność i bezpieczeństwo. Do czasu, czyli do momentu, w którym zaczyna się zadawać coraz trudniejsze pytania, drążyć i poddawać w wątpliwość zastaną rzeczywistość. – Rozczarowały mnie przygotowania do bierzmowania, Miałam wielkie oczekiwania. Myślałam, że ten sakrament mnie uskrzydli, rozpoznam swoje miejsce, stanę się mądrzejsza i dojrzalsza. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Wtedy nasze drogi z Kościołem rzymskokatolickim zaczęły się rozchodzić – mówi mi Aleksandra. I od razu zaznacza, że nie chce opowiadać o tym, co jej nie odpowiadało w tamtym Kościele. Woli mówić o tym, co ją przekonało do tego.
Mimo ówczesnego rozczarowania nie została ateistką, ale nie ukrywa, że były długie okresy w jej życiu, w których działy się inne, ważne sprawy i duchowości w ogóle w nich nie było.
Podczas studiów jeszcze trochę próbowała: chodziła do różnych poznańskich parafii, sprawdzała. Czuła jednak, że uczestniczy w mszach machinalnie, bez przekonania. To nie było już jej miejsce. – Przestałam praktykować. Zupełnie. Jako młoda dorosła czasami sobie przypominałam, że kiedyś był jakiś Kościół w moim życiu. I był Bóg, w którego chciałam wierzyć, i którego jako dziecko bardzo lubiłam – mówi. Tęsknota za życiem duchowym jednak wracała, zaczęła więc szukać, co nie było łatwe, bo szukanie w Polsce Kościoła innego niż rzymskokatolicki, nie jest popularną decyzją. Aleksandra jednak wiedziała, że są przecież u nas inne możliwości i inne kościoły chrześcijańskie. Tak trafiła do reformowanych katolików.
– Wydawało mi się, że są idealni, bo nie głoszą niczego, co byłoby sprzeczne z moimi wartościami i poglądami, z tym, co czuję i co mówi moje sumienie. Ale nie poszłam tam od razu. Musiałam się zdobyć na odwagę, żeby w ogóle rozważyć pójście do innego kościoła, który na dodatek znajdował się wtedy w prywatnym mieszkaniu! – opowiada. W rzymskim kościele, nawet w niewielkiej parafii, można się schować, zaszyć w bocznej nawie czy tylnych ławach. Ale nie we wspólnocie, która liczy kilkanaście osób i spotyka się na liturgiach w jednym pokoju.
„Bez wspólnoty, konkretnej i często bardzo trudnej, nie da się naśladować Jezusa, a przez to uczyć miłości, służby Bogu. To własne w braciach i siostrach służymy Bogu. «Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mieście uczynili» (Mt 25,40). Nie można być uczniem Jezusa bez realnej wspólnoty” – pisze na stronie internetowej Reformowanego Kościoła Katolickiego w Polsce jego również mieszkający w Poznaniu biskup Tomasz Puchalski. Dla starokatolików, do których tradycji odwołuje się RKK, wspólnota i aktywny w niej udział jest kluczowa. – To wymagało ode mnie zupełnie innej odpowiedzialności – kontynuuje Aleksandra. – Musiałam być gotowa na to, że wchodzę do małego i młodego Kościoła, gdzie wszyscy się znają. Jak coś mi się nie spodoba, nie będę mogła tak po prostu odwrócić się na pięcie i wyjść. Będę musiała się skonfrontować z innymi ludźmi.
Na pierwsze spotkanie poszła w 2018 roku i od razu poczuła, że to jest to miejsce, którego szukała. Mimo że podczas liturgii nie było nawet duchownego, bo był akurat na synodzie w Stanach Zjednoczonych.
– Drogi do naszego Kościoła są bardzo różne i w zasadzie każdy trafia do nas z innego powodu – tłumaczy Tomasz Puchalski, biskup RKK w Polsce. – Wspólne jest to, że wszyscy, których znam i którzy są teraz z nami, mieli bardzo podobne marzenia związane z tym, jak kościół powinien wyglądać, co powinien dawać, jaki powinien być. Nigdzie indziej nie umieli tego znaleźć, a u nas się im udało. Część z tych poszukujących zostaje z nami na dłużej, a część za jakiś czas rusza w dalszą, duchową drogę.
Dla Puchalskiego taka w ogóle może być przyszłość chrześcijaństwa, nazywa ją „sanktuaryjną”. To model polegający na tym, że do wspólnoty przychodzi się na chwilę, żeby pobyć razem, naładować baterie, znaleźć coś, czego się szuka, a potem wrócić do swojej codzienności. Albo iść dalej. Bo szukanie swojego miejsca, swojego Kościoła, to robota na całe życie. Reformowani katolicy nie trzymają nikogo na siłę: chcesz tworzyć wspólnotę – świetnie, szukasz czegoś innego – rozumiemy. – Każdy z nas ma prawo, a w zasadzie nawet powinien dokonać wyboru, czy chce być w określonej wspólnocie, czy nie. Dla mnie trwanie w czymś, co nie przynosi szczęścia i spełnienia, tylko dlatego, że tak zostaliśmy wychowani, nie jest koniecznością. Dróg do Jezusa jest mnóstwo – dodaje.
Biskup Tomasz Puchalski współtworzył Reformowany Kościół Katolicki w Polsce. Po liceum wyjechał na Wyspy Brytyjskie i tam bardzo zbliżył się do otwartego, inkluzyjnego i wyświęcającego kobiety Kościoła anglikańskiego.
Gdy wrócił do Polski zaczął szukać podobnej wspólnoty. Okazało się, że w Polsce istnieje Kościół anglikański, którego pastorem był wtedy dobrze znany w Poznaniu Robert Gamble, współzałożyciel między innymi wydawnictwa Media Rodzina. Ów Kościół był jednak głównie skierowany na Anglików mieszkających w Polsce, a msze odprawiane były w Warszawie, co było wyzwaniem logistycznym, dlatego z pomocą amerykańskich biskupów udało się u nas założyć Reformowany Kościół Katolicki.
RKK nie chce być kościołem rzymskim bis, tylko bez tych rzeczy, które się reformowanym nie podobają. Chcą mieć swoją własną tożsamość i organizację, co jest o tyle łatwe, że w kościołach starokatolickich są cztery główne punkty, które należy zachować: trzy stopnie posługi (diakon, prezbiter i biskup), wyznanie wiary, kanon Pisma Świętego i sakramenty. Poza tym jest duża wolność. – Jest taka zasada św. Augustyna: „W rzeczach podstawowych jedność, w rzeczach drugorzędnych różnorodność, a we wszystkim miłość i miłosierdzie.” Dlatego właśnie kościoły starokatolickie między sobą się bardzo różnią, czasem diametralnie. I jest zupełnie normalne, że wspólnoty w różnych krajach szukają własnych rozwiązań, bo to, co sprawdza się w Stanach, przecież niekoniecznie musi sprawdzić się w Polsce – mówi Tomasz Puchalski. Aleksandra dodaje: – Bardzo ważna jest dla nas lokalność. Jesteśmy wrażliwi na to, jak wygląda i jak działa nasza wspólnota właśnie tutaj, teraz i z tymi ludźmi. Tym chyba najbardziej różni się nasz kościół od chociażby rzymskich katolików – my jesteśmy odśrodkowi i lokalni.
Biskup Tomasz Puchalski na co dzień pracuje w jednej z poznańskich instytucji kultury, a diakonka Aleksandra Jarosz jest adiunktką w Instytucie Orientalistyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
Specjalizuje się w językoznawstwie historycznym oraz dokumentacji języków mniejszościowych i zagrożonych. – To, że pracujemy zawodowo i oprócz tego jesteśmy duchownymi, ma oczywiście swoje plusy: nie jesteśmy oderwani od codzienności i rzeczywistości, musimy tak samo chodzić do pracy, szkoły, zarabiać. Ale z drugiej strony, ma to też swoje minusy, bo mamy mniej czasu dla naszej wspólnoty, dla ludzi. Musimy więc kombinować, brać dzień wolny z pracy, żeby na przykład odprawić pogrzeb – mówi biskup Tomasz.
Wspólnota reformowanych katolików jest mała i nie stać jej na zatrudnianie duchownych. A ksiądz przecież powinien być tam, gdzie go właśnie potrzebują, gdzie ludzie chcą się spotkać, prosić o pomoc czy radę. To rodzi frustrację. – Powstają różne punkty zamiejscowe, misje, czyli małe wspólnoty, które mają swoich świeckich liderów, ale nie mają na stałe duchownych. Chrzest czy bierzmowanie może przeprowadzić prezbiter lub biskup, ale nie diakon. Prezbiter i biskup krążą więc po całej Polsce, jeżdżąc tam, gdzie są potrzebni – tłumaczy Aleksandra, która nigdy nie myślała o tym, by pełnić w Kościele ważne funkcje. Pierwszy raz przyszło jej do głowy, że może tego spróbować całkiem niedawno i postanowiła sprawdzić się w posłudze świeckiego homilisty.
– Bardzo lubię analizować Pismo Święte, przekładać treści z Pisma na życie i codzienną praktykę człowieka, a homilista właśnie to w naszym Kościele robi. Jest osobą, która głosi kazanie bez konieczności weryfikowania go przez osobę duchowną. Po prostu przedkłada w trakcie liturgii swoje przemyślenia w nurcie nauk kościoła. Bardzo chciałam to robić i zapytałam Tomka, czy są na to jakieś kursy i szkolenia. Opowiedział, że na homilistę co prawda nie ma, ale jest coś takiego jak formacja do duchowieństwa. I jak sobie na to pochodzę, to się nauczę. Formacja do diakonatu, pierwszego stopnia posługi duchownej, trwa trzy lata.
Aleksandra chodziła na zajęcia, zaliczała przedmioty, starała się robić wszystko w terminie. I w końcu została swoim wymarzonym świeckim homilistą, co okazało się wstępem do dalszej drogi ku większej odpowiedzialności za wspólnotę.
– Zaczęłam widzieć, że jest dużo różnych obowiązków, które ktoś musi robić. Nie tylko tych związanych z samą wiarą, ale też prostych czynności: trzymania kadzidła czy mszału podczas liturgii. To są takie rzeczy, do których bym się nie wyrywała, bo nie czuję się jakoś świetnie w sytuacjach, gdy ludzie na mnie patrzą. Ale robię to, bo wiem, że to wspólnocie jest potrzebne. Robię to również z wdzięczności za życie duchowe, które mi daje obecność tutaj. Aleksandra twierdzi, że to wspólnota rozpoznała jej powołanie – zostanie diakonką nie było jej pomysłem. Taka była potrzeba w kościele i takim zaufaniem obdarzyli ją inni, którzy widzieli ją w roli duchownej swojego kościoła.
16 sierpnia 2024 poznańska kaplica reformowanych katolików, mieszcząca się w przyziemiu bloku na osiedlu Powstańców Warszawy, znowu okazała się za mała. Na święcenia Aleksandry przyjechała prawie cała jej rodzina. Rodzice w tym dniu odegrali bardzo ważną rolę – ubierali Aleksandrę w szaty diakońskie podczas uroczystości. Tato zapowiedział, że następną koszulę kapłańską sam córce kupi. – Sednem wiary chrześcijańskiej jest osobisty kontakt z Bogiem. A ja miałam przez długie lata przeświadczenie, że moja religia oczekuje ode mnie, że mam się sprawować, być grzeczna, często w niezgodzie z tym, co ja sama czuje. Przecież chrześcijaństwo jest religią relacji i spotkania z Bogiem i ze wszystkimi innymi ludźmi, których spotykam na swojej drodze. Nie jest grą, którą mogę wygrać, gdy będę posłuszna albo przegrać, gdy nie będę. Tego się tu nauczyłam. Duchowość, którą tu znalazłam, to przyzwolenie na zmianę, na patrzenie z uważnością na życie. Tak właśnie było z moimi święceniami – mówi Aleksandra.
„W rzeczywistości, jaka nas otacza jako reformowani katolicy powinniśmy nieustannie zadawać sobie pytanie o naszą tożsamość. Dlaczego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, w tym Kościele, pośród tych ludzi i jak chcemy działać” – czytam na stronie RKK.
To zadawanie pytań wydaje się czymś, co reformowani katolicy robią znacznie częściej i chętniej od udzielania odpowiedzi. Na pewno nieustannie robią to biskup Tomasz Puchalski i diakonka Aleksandra Jarosz. Ich wiara to w dużej mierze ciągłe pytanie siebie o słuszność decyzji, wyborów, drogi. O to, czy dobrze działają dla wspólnoty. Czy coś mogą robić lepiej. Aleksandra: – Teraz się sama pytam siebie, jakim księdzem chce być. Wszyscy mamy jakieś stereotypy i pakiet wyobrażeń, jak ksiądz wygląda, jak się zachowuje, jak mówi. Gdy jest się księdzem w kościele mniejszościowym, a na dodatek księdzem „niewłaściwej” płci, można popaść w niezłe tarapaty, próbując się dostosować do tych wyobrażeń. Chcę myśleć o tym, kim ja jestem, co wiem na temat Kościoła, czym jest diakonia w rozumieniu tradycji i Pisma. Chcę wejść w tę posługę tak, jak ją rozumiem i dać jej to, co mogę.