Nie z tego świata

Boże Narodzenie zostało już dawno przehandlowane, stało się świętem społeczeństwa konsumpcyjnego, a Wielkanoc trochę słabiej się temu poddaje, bo jak tu skomercjalizować Mękę Pańską?
Z dominikaninem o. TOMASZEM GRABOWSKIM, prezesem Wydawnictwa W Drodze, rozmawia MIKE URBANIAK
o. Tomasz Grabowski OP przed kościołem oo. Dominikanów w Poznaniu | foto Michał Sita

DOMINIKANIE W POZNANIU

 

Triduum Paschalne. Przewodnik
Wydawnictwo W Drodze
Dominikański Ośrodek Liturgiczny

KUP KSIĄŻKĘ

Jak się zakonnikowi żyje w wielkim mieście?
Chrześcijanie, jak mówi Biblia, to ludzie, którzy powinni być nie z tego świata, więc dla mojego życia duchowego miejsce nie ma wielkiego znaczenia. Ono toczy się we mnie i dotyczy Boga, zarówno w centrum Poznania, jak i na prowincji. Lokalizacja ma jednak znaczenie w aspekcie psychologicznym i społecznym. Karmię się również relacjami z ludźmi, których po drodze spotykam, więc oczywiście duże miasto daje w tym aspekcie duże możliwości, które bardzo sobie cenię. Poczułem to szczególnie mocno w czasie pandemii, kiedy w kościołach było mało osób. Właśnie wtedy jasno zobaczyłem, jak wiele zawdzięczam ludziom, którzy przychodzą do naszego kościoła na co dzień i jak bardzo moja wiara korzysta z ich wiary. Wszystko to jest ze sobą cudownie sprzężone. Kiedy święty Paweł napotkał w Koryncie przeciwności w głoszeniu Ewangelii, Jezus mu powiedział: „Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym mieście”. I ja wierzę, że w Poznaniu Jezus również ma „wiele ludu”.

Po poznańsku się mówi: wuchta wiary, choć statystyki są z punktu widzenia Kościoła niewesołe. Z lekcji religii zrezygnowało w poznańskich liceach prawie 80% uczniów, a podstawówkach rodzice wypisali w zeszłym roku już ponad 30% uczniów. Widzisz to swoim duszpasterskim okiem?
Trzeba by być ślepym, żeby tego nie widzieć. Kiedy osiem lat temu przeprowadziłem się do Poznania, mieliśmy w naszym kościele jedną trzecią wiernych więcej. Muszę jednak od razu dodać, że nie mam relacji z tłumem, mam relacje z poszczególnymi ludźmi. To jest dla mnie kluczowe w myśleniu o Kościele. Czas już się wyleczyć z myślenia wielkimi liczbami, masowym oddziaływaniem na społeczeństwo, politycznymi wpływami, a zacząć widzieć Kościół składający się z konkretnych osób – takie powinno być myślenie chrześcijańskie.

Moją wiarę najsilniej budują znajome twarze, które widzę w ławkach naszego kościoła.

Statystyczna perspektywa cię w ogóle nie interesuje?
Powiedziałbym, że jest ważna jako element diagnozy tego, co dzieje się w Kościele, a jest on w okresie dużej zmiany, żeby nie powiedzieć w kryzysie. Choć wolę to nazwać w perspektywie duchowej oczyszczeniem. Wydaje mi się, że z Kościoła odchodzą głównie ci, którzy byli z nim związani tradycją, przyzwyczajeniem. Zostają natomiast ci, dla których wiara jest czymś znacznie więcej niż kulturowym rytuałem. Widać to choćby po spowiedziach, bo w tych malejących statystykach, które przytoczyłeś, liczba osób chodzących do spowiedzi wzrasta. Wzrasta więc, przepraszam za sformułowanie, „jakość” wiernych, choć ich ilość spada.

Obserwując działalność polskich biskupów, mam graniczące z pewnością poczucie, że im chodzi o coś dokładnie odwrotnego. Jakość ma drugorzędne znacznie, liczy się ilość.
Zgoda, ale takie podejście do niczego nie prowadzi, poza spadającą liczbą wiernych. Rozumiem skąd się bierze obrona Kościoła w stanie sprzed lat, obrona jego masowości, za którą szły wpływ społeczny i, nie ma co ukrywać, pieniądze. W dużej mierze nie była to jednak religijność wynikająca z osobistej decyzji, tylko z kulturowego przyzwyczajenia. Za takim Kościołem nie tęsknię. Myślę raczej, że trzeba pójść tą drogą, którą poszły Kościoły w Irlandii czy Hiszpanii, z których odeszło wielu ludzi, a ci którzy zostali starają się współtworzyć Kościoły jak najbliższe Ewangelii. Trafnie pisze o tym Chantal Delsol w Końcu świata chrześcijańskiego. Kiedy w pierwszych wiekach zaczynało się chrześcijaństwo, było swego rodzaju awangardą, chrześcijanie szli w poprzek dominującej kultury.

A dzisiaj to chrześcijanie są tą zastaną kulturą, a awangardą są inni. Zapomnieliśmy skąd jesteśmy i jaka jest historia Kościoła.

o. Tomasz Grabowski OP | foto Michał Sita

Łatwo zakonnikowi powiedzieć.
Bo niby żyję w klasztorze otoczony podobnymi sobie? Przecież – w habicie czy bez – decydujemy za siebie, jak trafnie pisze Rod Dreher w książce Opcja Benedykta. Decydujemy o tym, kim się otaczamy, jakiej muzyki słuchamy, co czytamy, jakimi zasadami się kierujemy i w co wierzymy. Mówienie, że robię coś, bo taki jest świat, bo znajomi wypisują dzieci z religii, bo miasto się sekularyzuje jest kapitulacją z brania życia w swoje ręce. Nie ma żadnego powodu, dla którego nie mielibyśmy wytrwać w naszych przekonaniach, w naszej wierze i być wyrazistymi chrześcijanami. Nie ma żadnego powodu – znów posłużę się Ewangelią – żeby uciekać do Emaus. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że łatwiej jest być w Kościele liczebnie wielkim i masowo oddziałującym na społeczeństwo, ale Kościół trwa w krajach, gdzie jest w mniejszości i gdzie jest represjonowany – i są w nim mimo tego ludzie głęboko wierzący i praktykujący. Choć to prawda, że gdy nie otacza Chrystusa tłum, Zacheusz nie ma powodu by wchodzić na sykomorę – zainteresowanie Bogiem budzi się wtedy, gdy spotykamy ludzi wierzących. Z tym będzie trudniej i dla współczesnych Zacheuszy maleją szanse, że spotkają Jezusa.

Skoro mówisz o innych krajach, to są też takie, w których Kościół uczciwie zmierzył się z tym, co z nim złe. A w Polsce?
Trudno mi jest się wypowiadać w imieniu całej instytucji, ja nią nie kieruję. Mogę się odnieść do tego, na co mam wpływ. Za resztę mogę się modlić i uczyć się, by nie być sfrustrowanym tym, co oceniam krytycznie. Jestem oczywiście świadomy tego, że rozmaite złe rzeczy, które się w Kościele wydarzyły doprowadziły wiele osób do jego opuszczania. Mieliśmy szansę wzmocnić osoby o „letniej” wierze, a zamiast tego straciliśmy je. I jeszcze jedno, mówiąc o Kościele instytucjonalnym mamy na myśli zwykle księży, a Kościół to wszyscy wierni.

Brzmi pięknie, ale kler broni się przed wpływem świeckich na Kościół nogami i rękami.
To się musi zmienić i chyba się już zmienia. Tylko każda zmiana mentalności wymaga czasu. Pamiętajmy też, że gdy papież Franciszek mówi o grzechu klerykalizmu, ma na myśli grzech duchownych i świeckich, wierni często wspierają klerykalne schematy. Tymczasem nie ma żadnego powodu, dla którego księża mieliby być napuszonymi bufonami i nie ma żadnego powodu, dla którego wierni nie mogliby posiadać większego wpływu na kształtowanie Kościoła. W Poznaniu jest już całkiem sporo parafii, gdzie księża słuchają ludzi, są z nimi w dialogu. Sam doświadczałem tego wielokrotnie również w Krakowie, gdzie prowadziłem katechumenat, czyli przygotowanie dorosłych osób do chrztu. Zawsze zapraszałem do pomocy osoby świeckie, które prosiłem regularnie o informację zwrotną i była niejednokrotnie krytyczna, zwracająca uwagę na to, co powinien poprawić. To było dla mnie, duszpasterza, niezwykle wartościowa lekcja. Jednocześnie dla kilku braci, z którymi współpracowałem było to bardzo trudne, przeżywali z tego powodu ogromne boleści. Inni przeciwnie cieszyli się, że mogą się czegoś nauczyć.

Powoli uczymy się więc uważniej i odważniej słuchać wiernych. Dzisiaj wierni jeśli nawet nie zdecydują się na odejście z Kościoła, wybiorą sobie inny kościół – churching znamy nie od dziś.

Poznański kościół dominikanów jest na to dobrym przykładem, bo zjeżdżają do niego na msze ludzie, którzy nie mieszkają w okolicy, którzy wybierają go z premedytacją. Jak myślisz, dlaczego?
Bo jesteśmy fajni! A mówiąc poważnie, pewnie jedni przychodzą do nas ze względu na dominikańską liturgię, a inni z powodu kaznodziejstwa, choć oba te walory nie są już tylko naszą marką. To się zmieniło, kazania w wielu miejscach się poprawiły i jakość liturgii również. Myślę, że potwierdzi to każdy, kto był na mszy odprawianej przez ks. Trojana Marchwiaka w kościele św. Wojciecha albo kto był na mszy w niewielkim, całkiem nowym kościele św. Moniki na Strzeszynie, gdzie działa wspaniała wspólnota parafialna albo na Winiarach, w kościele św. Stanisława Kostki. Mógłbym tak dalej wymieniać kolejne znakomicie działające parafie ze świetnymi księżmi. I wydaje mi się, że już najwyższy czas zrezygnować z feudalnego w gruncie rzeczy, bo terytorialnego przywiązywania wiernych do parafii i postawić na parafie personalne, czyli takie, do których się zapisuje z wyboru. Ludzie, o których mówiłeś, którzy świadomie wybierają ten czy inny kościół tworzą właśnie takie samozwańcze parafie personalne. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że księża boją się utracić wiernych i może Bogu dzięki, bo w wielu powoduje to zwiększony wysiłek. Takich pozytywnych przykładów mamy coraz więcej.

Twój przyklasztorny kościół jest jednym z nich?
Myślę, że tak, choć uważam, że nasz kościół jest taki dzięki wszystkim współtworzącym go osobom — duchownym i świeckim. Przecież nigdy byśmy nie przygotowali takiego Triduum Paschalnego, gdyby nie świeccy, którzy są zaangażowani przez cały Wielki Post, żeby wszystko się udało. Oni wkładają w nasz kościół nie mniej serca niż dominikanie, a czasem więcej! Wielki wkład w liturgię ma choćby nasz fenomenalny organista, Jan Billert, więc nie przypisujemy sobie zasług tylko dlatego, że nosimy habity. Kościół to ludzie, wspólnota i dzięki naszym poprzednikom — Janowi Górze, Tomaszowi Alexiewiczowi, Honoriuszowi Kowalczykowi, Joachimowi Badeniemu i osobom, które z nimi współtworzyły to miejsce — mamy taką markę jaką mamy. Obyśmy jej nie zepsuli.

o. Tomasz Grabowski OP | foto Michał Sita

A czy istnieje dla ciebie życie poza klasztorem? Korzystasz z miasta?
Korzystam, ale za mało, a jeśli mam już wolny dzień, jadę raczej za miasto polować na ptaki – polować fotograficznym obiektywem. Kulturalnie staram się od czasu do czasu wyskoczyć do opery, którą mamy po sąsiedzku. Czasem odwiedzę jakąś wystawę – byłem na Banksym, wybieram się na Chełmońskiego do Muzeum Narodowego. Czasem się zapuszczę na Jeżyce, które bardzo lubię. Generalne, jak widzisz, z miasta korzystam umiarkowanie. Cieszy mnie za to, że jest w Poznaniu coraz więcej organizacji działających na pograniczu życia kościelnego i świeckiego, jak choćby Fundacja Odzyskani, która pracuje z młodzieżą czy Fundacja DOBROstan, tworząca ciekawe projekty dla kobiet.

Zanim w 2016 roku przyjechałeś do Poznania, żeby pokierować Wydawnictwem W Drodze, kierowałeś Dominikańskim Ośrodkiem Liturgicznym w Krakowie. Z kolei nowicjuszy kształci się w Warszawie, choć kiedyś tym miejscem był Poznań. Ten ciągły ruch dominikanów jest potrzebny? Lubisz go?
Nie, nie lubię. Gdyby to nie było konieczne, wolałbym, żeby tych przenosin nie było. W Krakowie pracowałem długo i blisko z ciekawymi ludźmi, z liturgią, trochę z kulturą, co stworzyło moją osobistą mapę odniesień – nagle trzeba było to wszystko zostawić i zaczynać na nowo w innym mieście. Kosztowało mnie to rok żałoby, a wcześniej trzy miesiące negocjacji z prowinicjałem, który był nieugięty, a ja ślubowałem posłuszeństwo. Dzisiaj, po ośmiu latach w Poznaniu, znów stworzyłem sobie kolejną mapę i szczerze powiedziawszy nie chciałbym się przenosić, ale kto to wie.

W średniowieczu byliśmy związani z klasztorami przez całe życie, to nowożytność przyniosła ten zwiększony ruch braci, czasem pewnie uzasadniony. Są tacy, którzy to lubią i są tacy, którzy niekoniecznie.

Co najbardziej lubisz w byciu dominikaninem?
Różnorodność – z jednej strony zajmuję się wydawnictwem, którego prowadzenie zawsze jest przygodą (i jednocześnie żmudną pracą); z drugiej strony jest głoszenie słowa Bożego, czy to podczas kazań, czy rekolekcji; z trzeciej strony aktywności w mediach; a z czwartej jest przestrzeń na to, żeby być z braćmi. Do tego jest trochę czasu, żeby pielęgnować swoje pasje, co zresztą działa na rzecz lepszego kaznodziejstwa. Nie ma dwóch takich samych dominikanów, dwóch takich samych klasztorów – jesteśmy różni, nieraz bardzo.

A co byś zmienił w zakonie?
Nie wiem, co bym zmienił. Zastanawiam się raczej, jak wykorzystać moment, by dotrzeć do ostatniego pokolenia, z którym jesteśmy jeszcze w stanie się skomunikować, bo mówimy tym samym językiem. Rozumiemy takie słowa, jak „grzech” czy „zbawienie”. Musimy znacznie intensywniej głosić na zewnątrz, niż wewnątrz i szukać tych, którzy jeszcze są do znalezienia. Uważam w związku z tym, że powinniśmy skupić się na dużych miastach, gdzie zresztą są głównie nasze klasztory, a nie rozdrabniać się na skądinąd czarujące miejsca, jak Małe Ciche, gdzie mamy parafię czy Korbielów, gdzie prowadzimy dom rekolekcyjny, a nawet na jakże znaną, szczególnie w Poznaniu, Lednicę. Jestem, mówiąc krótko, zwolennikiem skupienia się na tym, co umiemy robić dobrze, czyli działać w dużych miastach.

Skoro już o działalności, jedną z dominikańskich aktywności jest wydawanie książek, a rynek książki katolickiej jest w Polsce ogromny. Jak w nim widzisz Wydawnictwo W Drodze?
Ten rynek jest rzeczywiście ogromny, a więc niełatwy i bardzo różnej jakości. Trzeba więc w miarę precyzyjnie ustalić target i próbować potem do niego dotrzeć. Myśmy postanowili, że chcemy wydawać książki dla wykształconych niespecjalistów, czyli kogoś kto nie jest teologiem, ale ma taki poziom wiedzy, który pozwala zagłębić się w lektury wymagające, ambitniejsze. I to nam się jakoś udaje.

Sprzedajemy rocznie około stu dwudziestu tysięcy książek, co, myślę, jak na niewielkie wydawnictwo, nasze możliwości i trudny rynek można chyba uznać za sukces.

Mam tu ze sobą zupełnie przypadkiem pięknie wydaną przez W Drodze i Dominikański Ośrodek Liturgiczny książkę Triduum Paschalne. Przewodnik, bo rozmawiamy w czasie nadchodzącej Wielkanocy. Ta książka jest rzeczywiście tym, o czym mówisz, czyli przystępnym, ale pogłębionym zbiorem tekstów, z którymi można wędrować przez najważniejsze chrześcijańskie święto. Pytanie tylko, czy jest komu wędrować, czy dla większości Wielkanoc nie jest już tylko dniem kurczaczków i pisanek?
Myślę, że te kurczaczki są odwzorowaniem tego, co generalnie dzieje się z wiarą i religią. Chrześcijaństwo dla bardzo dużej części społeczeństwa już przebrzmiało, ale zostały daty w kalendarzu do wypełnienia jakąś treścią. Wypada jakoś uzasadnić dłuższy weekend i wolne od pracy. Boże Narodzenie zostało już dawno przehandlowane, stało się świętem społeczeństwa konsumpcyjnego, a Wielkanoc trochę słabiej się temu poddaje, bo jak tu skomercjalizować Mękę Pańską. Ale z perspektywy ludzi wierzących, bo dla nich jest wspomniana przez ciebie książka, świętujemy coś absolutnie kapitalnego. Jeśli uwierzysz, że zmartwychwstanie jest możliwe, a wiara daje ci perspektywę życia wiecznego, twoje życie nie będzie nigdy takie samo. Zmartwychwstanie wywraca życie do góry nogami. Gdy uwierzysz, okaże się, że wiara nie zależy od zewnętrznego świata, tylko świat zależy od wiary – to całkowita zmiana perspektywy. Dla chrześcijan Triduum, czas przepełniony wspólną modlitwą, liturgią, postem i radością, przypomina skąd się wiara bierze. A bierze się ze spotkania z Chrystusem – żywym, wiecznie młodym, po prostu zmartwychwstałym. I to spotkanie nas nieustannie napędza.

o. Tomasz Grabowski jest dominikaninem – kaznodzieją, rekolekcjonistą, doktorem nauk teologicznych, byłym szefem Dominikańskiego Ośrodka Liturgicznego w Krakowie, a od 2016 roku prezesem Wydawnictwa W Drodze; autor książki Wiara nie tylko w czasach zarazy, współautor m.in. Siedmiu tajemnic. O sakramentach (z ks. Krzysztofem Porosło) i Liturgii krok po kroku (z ks. Wojciechem Nowickim); mieszka i pracuje w poznańskim klasztorze oo. Dominikanów

Dominikanie (łac. Ordo Praedicatorum czyli Zakon Kaznodziejów) przybyli do Poznania w 1231 roku, jeszcze przed lokacją miasta na prawie niemieckim i pierwszy klasztor zbudowali w połowie XIII w. na rogu ulic Dominikańskiej (stąd jej nazwa) i Szewskiej. Po niemal 600 latach działalności w mieście, władze pruskie dokonały kasaty zakonu, a jego klasztor, już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przekazano jezuitom. Dominikanie wrócili do Poznania po stu latach, w roku 1935 i rozpoczęli budowę nowego klasztoru (między Kościuszki, Libelta i Niepodległości), gdzie działają do dzisiaj, wznosząc także po II wojnie światowej kościół Matki Bożej Różańcowej, projektu wybitnego architekta Adolfa Szyszko-Bohusza. Poznański klasztor jest jednym z najważniejszych ośrodków dominikańskich w Polsce oraz ważnym elementem krajobrazu religijnego i intelektualnego miasta. Od marca tego roku przeorem klasztoru jest o. Marek Urbanowski, rodowity poznaniak.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!