Pociąg do Wolsztyna

Nie trzeba nawet wsiadać w samolot, by dotrzeć do naszego małego Monachium. Można pociągiem, ciągniętym przez parowóz, a to dopiero początek atrakcji.
tekst i foto PIOTR LIBICKI

Weekendowa Wielkopolska
autorski cykl Piotra Libickiego

 

Wolsztyn
75 km od Poznania
~ 1h30 samochodem
~ 2h15 pociągiem

Dziś kolej przeżywa w Wielkopolsce renesans. Pomiędzy Poznaniem a wieloma miastami regionu kursuje sprawnie PKM-ka, Poznańska Kolej Metropolitalna. W tygodniu nieco zatłoczona, w weekendy daje przyjemność komfortowej podróży. Pamiętam, jak dekadę temu pociąg do Wolsztyna ciągnął raz dziennie parowóz, a miłośnicy kolei ściągali się z nim samochodem, przystając co jakiś czas i fotografując buchającą parą i dymem maszynę. Dziś parowóz odjeżdża z Poznania raz w tygodniu, w sobotnie popołudnie, co nie jest szczęśliwym rozwiązaniem dla jednodniowych podróżników. Ja w niedzielny poranek wybrałem więc pociąg poranny i już po chwili przez okno przyglądałem się płaskiej jak Holandia Wielkopolsce. Po godzinie i kwadransie podróży, po prawej stronie zarysowały się wieże dwóch kościołów, a pociąg łukiem wbił się pomiędzy lśniące hale produkcyjne przedmieść miasteczka, by za moment wjechać na dworzec. Jesteśmy w Wolsztynie.

„To z pewnością niechlubna wizytówka Monachium, podobnie jak pobliski dworzec autobusowy PKS-u. W zaniedbanym modernistycznym budynku, prócz kas biletowych mieści się zakład szewski oraz sklep Ciuszek” – pisałem w „Spacerowniku Wielkopolskim” z 2011 roku. Ale to już przeszłość. Na fali licznych inwestycji narodowego przewoźnika i zapewne odpowiedniego zaangażowania władz miasta budynek z 1961 roku przeobraził się w nowoczesny obiekt, zachowując jednak ponadczasowy urok modernistycznej architektury, z rysem ostatnich drgnięć socrealizmu. Za tą udaną przemianą licznie wzmiankowaną w architektonicznych pismach, stoi świetna, nagradzana poznańska pracownia PL.architekci, która specjalizuje się w domach jednorodzinnych kontynuujących najlepsze tradycje Franka Lloyda Wrighta i Le Corbusiera.

W budynku znalazło się także studyjne Kino za Rogiem oraz Gminne Centrum Informacji (otwarte również w soboty). To chyba najlepiej świadczy o świadomości i aspiracjach Wolsztyna.

Pierwszy cel po przyjeździe to oczywiście kawa i ciastko przy rynku. Wprost z dworca wchodzę na pięknie wyremontowaną ulicę Dworcową i po chwili skręcam w ulicę 5 Stycznia. Łatwo się domyślić, że musiała to być ważna data w historii miasteczka. Tego dnia 1919 roku powstańcy wielkopolscy odbili Wolsztyn z rąk Prusaków, kończąc tym samym okres niemieckich rządów. Głównym punktem niemieckiego oporu, który mijam po lewej stronie ulicy, był gmach poczty, wzniesiony z początkiem XX wieku i nawiązujący do architektury francuskiej XVII wieku. Jego mansardowy dach czy kontrastujące zestawienie ceglanej elewacji z jasnym detalem architektonicznym tworzą uroczy „kostium francuski”.

Plac miejski z fontanną w centrum, na którym widać osobę pochyloną nad strumieniami wody. W tle znajduje się wysoka wieża kościelna, otoczona drzewami i zadbanymi budynkami. Kwiaty w wiszących donicach oraz czyste, niebieskie niebo nadają scenerii pogodnej i spokojnej atmosfery, tworząc urokliwe, miejskie otoczenie.

Kościół Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej w Wolsztynie

Zupełnie inny charakter ma równie urocza willa dawnego pruskiego starosty, cofnięta poza linię pierzejowej zabudowy i świetnie wyremontowana. Oryginalne zielone okiennice wprowadzają klimat wiejskiej sielanki. Willa, zbudowana w 1913 roku w stylu niemieckiego wczesnego modernizmu z elementami neorenesansowymi, mieściła na parterze salę obrad rady powiatu, a na piętrze mieszkanie starosty. W weekend niestety to nie możliwe, ale w tygodniu można zajrzeć do środka i zachwycić się witrażami, schodami prowadzącymi na piętro, polichromowanym stropem i kominkiem w holu. Ach!

Ślady zmiennej historii widoczne w przestrzeni miast to rzecz naturalna. Miasta nigdy nie były jednolitymi opowieściami, ale palimpsestami, przez które należało przenikać, by poznać ich złożoną tożsamość. Wystarczy więc przejść na drugą stronę ulicy 5 Stycznia i cofnąć się kilkadziesiąt kroków w stronę dworca. W XIX wieku znajdował się tu stary cmentarz katolicki. Na jego miejscu w czasie drugiej wojny światowej Niemcy urządzili park, a pod koniec wojny nowe polskie władze z komunistycznego nadania w porozumieniu z radzieckimi towarzyszami przekształciły go w cmentarz 362 oficerów Armii Czerwonej, którzy zginęli głównie na terenie Niemiec. Dowódcy uznali, że zabici oficerowie nie powinny spoczywać w ziemi wroga, ale podporządkowanego im sojusznika. Poległych podobno spod samego Berlina zwożono tuż za dawną granicę polsko-niemiecką, do Wolsztyna. Nad grobami, ozdobionymi czerwoną gwiazdą, góruje czerwonoarmista depczący hitlerowskiego orła.

Autorem pomnika wzniesionego już w 1945 roku był miejscowy artysta Edward Przymuszała oraz poznański rzeźbiarz Józef Murlewski.

Spod pomnika, mijając plac Hoene-Wrońskiego z ciekawą abstrakcjonistyczną rzeźbą „Struktura” z 1975 roku artysty plastyka Mariana Banasiewicza, rzucając okiem na dawny zbór protestancki z 1830 roku po drugiej stronie, pędzę na rynek. Po pięciu minutach staję na placu okolonym zielenią, z przysadzistym budynkiem ratusza z około 1835 roku, pomnikiem powstańca wielkopolskiego i fontanną sikającą z posadzki. Kiedy w upalne dni rozkrzyczane dzieci przebiegają między strumieniami wody, rodzice siadają przy małej czarnej lub lodach. Samochody w tym czasie w ślimaczym tempie krążą wokół rynku, rządzą tu piesi. W niedzielne przedpołudnie jest jeszcze nieco pusto, najpopularniejsza kawiarnia, Cafe de Paris, otwiera się dopiero o dwunastej, więc wybieram kawiarnię Karpicko, wywodzącą się spod Wolsztyna i obecną dziś także w Poznaniu, Wrocławiu i Zielonej Górze. Zamawiam croissanta z kremem i borówkami. Do tego oczywiście cappuccino. I delektuję się smakiem i łagodnym słońcem.

Wolsztyn jest miastem bez wątpienia zamożnym. I to zamożnym w najlepszym tego słowa znaczeniu. Własność prywatna była w Wolsztynie do tego stopnia rzeczą świętą, że prawo z końca XV wieku za naruszenie cudzej własności przewidywało ucięcie ucha.

Pod koniec XVIII wieku, miasteczko liczyło 1554 mieszkańców: Polaków, Niemców i Żydów, dziś to miasto na ponad 11 500 mieszkańców, z których ponad 10 proc. prowadzi własną działalność gospodarczą. Pozostali pracują w przemyśle, w budownictwie, w handlu i usługach a co piąty zajmuje się rolnictwem. Stopa bezrobocia na koniec 2023 roku wynosiła tu niecałe 2 procent, czyli znacznie poniżej średniej krajowej i regionalnej. I ten dobrobyt widać gołym okiem. To nie tylko liczne hale produkcyjne i magazynowe na obrzeżach miasta, w tym międzynarodowego giganta w produkcji opon – firmy Firestone, ale również piękne domy mieszkalne na przedmieściach oraz odnowione budynki w centrum. To w końcu liczne cukiernie, lodziarnie, kawiarnie, piekarnie i niezliczone butiki. W efekcie w zwykły dzień, a już szczególnie w sobotnie przedpołudnie, Wolsztyn tętni życiem prawdziwie wielkomiejskim. Tu o centrum handlowym za miastem nikt nie słyszał.

Mając dogodny punkt obserwacyjny na rynek, widzę głównie rodziny wracające z kościoła i zgodnie ze starą mieszczańską tradycją wstępujące na słodkie.

Wszyscy ładnie, odświętnie ubrani, nie tylko z witryn wolsztyńskich sklepów, ale niewątpliwie także z Poznania czy Berlina, choć Wolsztyn, jak Monachium, wydaje się kategorią samą w sobie i nie potrzebuje innych stolic. Nie zmienia to faktu niezwykłego przywiązania do Wielkopolski. Kiedy w 1975 roku, przy okazji reformy administracyjnej, Wolsztyn znalazł się w granicach województwa zielonogórskiego, wolsztynianie potraktowali to niczym ponowne włączenie do Niemiec. Z ulgą więc powitali w 1998 roku swój drugi powrót do wielkopolskiej macierzy.

Ogród z prostą, żwirową alejką prowadzącą w kierunku różowego budynku. Po obu stronach ścieżki znajdują się rzeźby głów na postumentach oraz starannie pielęgnowane krzewy róż. Roślinność i architektura tworzą symetryczną i harmonijną przestrzeń, a wysokie drzewa dodają ogrodowi poczucia intymności i spokoju.

Muzeum Regionalne w Wolsztynie

Główny kościół parafialny miasta zwany – zgodnie z wielkopolską tradycją – farą (od niemieckiego Pfarrkirche), pięknie zamyka perspektywę ulicy Kościelnej, a jego wysoka wieża stanowi swoisty kompas w strukturze miasta. Kościół wzniesiony został w drugiej połowie XVIII wieku przy udziale architekta i budowniczego Antoniego Höhne, autora świetnego zboru, a dziś katolickiego kościoła Wszystkich Świętych na Grobli w Poznaniu. Świetliste, złoto-białe wnętrze ozdobione iluzjonistycznymi polichromiami i dość marną rzeźbą robi pałacowe wrażenie. Patronką świątyni i miasta jest Najświętsza Maria Panna, przedstawiona na cudownym obrazie w ołtarzu głównym.

Synem Antoniego Höhne był urodzony w Wolsztynie Józef Hoene-Wroński (1776-1853), szalony filozof, sprawny matematyk, fizyk, prawnik i ekonomista.

Jako małe dziecko przeniósł się z rodzicami do Poznania, by potem brać udział w insurekcji kościuszkowskiej, studiować w Niemczech i w końcu w 1800 roku wyjechać na zawsze do Francji. Projektował wodociągi dla Marsylii i próbował stworzyć uniwersalny przyrząd rachunkowy (komputer?). Słał listy otwarte do cesarzy i papieży, promując swoją filozofię absolutną, wskazującą ludzkości drogę do kolejnej, szczęśliwej tym razem, epoki dziejów. Umarł w nędzy i samotności.

Brzeg jeziora z dużym drzewem na pierwszym planie, które zapewnia cień. Na trawie w pobliżu wody odpoczywają ludzie, a w oddali widać gęsty las otaczający jezioro. Spokojna sceneria z czystym niebem i delikatnymi chmurami tworzy relaksującą, naturalną atmosferę.

Jezioro Wolsztyńskie

Siedząc w kawiarni, kontemplując otoczenie, ludzi i historię miasta nie mamy poczucia, że Wolsztyn leży pomiędzy dwoma jeziorami: Berzyńskim na południu i Wolsztyńskim na północy. Jezioro Berzyńskie jest większe i wykorzystywane przede wszystkim przez żeglarzy. Jezioro Wolsztyńskie jest o połowę mniejsze, leży jednak dwa kroki od rynku. Jest więc idealnym miejscem na spacer. Wystarczy podążyć ul. Poznańską za leniwie spacerującymi rodzinami, by dotrzeć do jego brzegu, a nawet dalej, gdyż atrakcją jeziora jest „molo”, przyozdobione kwietnikami z tak lubianymi w tych stronach pelargoniami. Wzdłuż jeziora zaś prowadzi promenada, która w kierunku południowym doprowadzi nas do Dojcy, rzeki-łączniczki między jeziorami, a w kierunku północnym do plaży w niegdyś sąsiadującej z Wolsztynem miejscowości Komorowo (dziś części miasta).

Z perspektywy molo intrygujący element krajobrazu tworzy kamienno-drewniana balustrada przy brzegu jeziora, ozdobiona różowymi i białymi surfiniami.

Pierwotnie stanowiła ona granicę jednego z ogrodów, który dochodził do samej wody. Ciekawscy podchodzą bliżej, zaglądają w głąb, a ich oczom ukazuje się schowany w dali ogrodu dom z wielkimi oknami na piętrze i kamiennymi psami na skraju elewacji. Prosta ścieżka ogrodu ujęta została rzeźbionymi głowami na postumentach. Trzeba mieć niezłą wyobraźnię, by w środku wielkopolskiego miasteczka wystawić tak nieprawdopodobny, ale jednocześnie urokliwy budynek.

Ulica z kawiarnianym ogródkiem „Cafe de Paris”, gdzie przy stolikach na zewnątrz siedzą ludzie, rozmawiając i spożywając posiłki. Po lewej stronie widać chodnik ozdobiony kwiatami w wiszących donicach, a w tle kamienice. Atmosfera jest spokojna i przyjazna, a ludzie cieszą się czasem spędzonym na świeżym powietrzu w miejskim otoczeniu.

'Cafe de Paris’ Wolsztyn

Tę miejską rezydencję według własnej koncepcji wzniósł w 1934 roku rzeźbiarz i malarz Marcin Rożek (1885-1944), autor pomnika Bolesława Chrobrego w Gnieźnie, Siewcy w Luboniu, a w Poznaniu popiersia Chopina w parku przy Urzędzie Miasta czy gigantycznej figury Chrystusa, który w 1932 stanął na obecnym placu Mickiewicza, i którego w 1939 roku zniszczyli Niemcy. Jego kopia, w atmosferze kontrowersji, pojawiła się w Poznaniu w 2016 roku i umieszczona została przy kościele św. Floriana na Jeżycach.

Marcin Rożek, najwybitniejszy bez wątpienia rzeźbiarz międzywojnia w Wielkopolsce, absolwent artystycznych uczelni Berlina, Paryża i Monachium.

Był on aktywnym współorganizatorem artystycznego życia Poznania, współzałożycielem grupy Plastyka i wykładowcą poznańskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych, obecnego Uniwersytetu Artystycznego. W 1934 roku powrócił do Wolsztyna, w którym spędził dzieciństwo i tu pracował do wojny. Aresztowany przez Gestapo w 1941 roku, zginął w Auschwitz trzy lata później. Po wojnie jego domem opiekowała się siostra artysty, która w 1968 roku przekazała go miastu. Dziś mieści się w nim Muzeum Regionalne.

Jeśli chcemy zobaczyć ten dom wewnątrz, musimy ulicą Poznańską cofnąć się nieco, skręcić w ul. 5 Stycznia, by po chwili stanąć pod nagim atlantem i półnagą kariatydą, strzegącymi wejścia. Za holem wejściowym schody prowadziły pierwotnie w dół, do dwupoziomowego atelier artysty, zajmującego poziom piwnicy i parteru. Dziś górny poziom atelier zajmują sale wystawowe. Klimat zachowały dwa, niegdyś prywatne pokoje rzeźbiarza na piętrze, z salonem od ogrodu pełnym obrazów, rzeźb i chyba najbardziej urzekających emaliowanych tond przedstawiających kobiece i dziecięce sylwetki lub pary kochanków w lirycznych pozach.

Piękny jest również sam ogród, gdzie na niewidocznym od jeziora tarasie, wśród pnączy, kwiatów, nagich nimf i młodzieńców możemy spędzić kilka rozleniwiających chwil.

Zieleń ogrodu Marcina Rożka dobrze nastraja do powrotu na zieloną ścieżkę wzdłuż jeziora. Mijam po prawej stronie nowoczesne centrum sportowe z cieszącą się popularnością kawiarnio-restauracją na parterze i kortem tenisowym na dachu. Po chwili wchodzę na poprzerzucane nad bagnistym brzegiem jeziora drewniane pomosty, które rozbiegają się w różne strony, by znów się połączyć lub poprowadzić na skraj wody. Prawdziwy labirynt, który największą frajdę sprawia dzieciom. Kawałek dalej uważny spacerowicz znajdzie na jednym z drzew rzeźbione maski Meduzy, której spojrzenie zmieniało żywe istoty w kamień i Satyra, leśnego demona, bożka płodności, nie zawsze przyjaznego człowiekowi. Marcin Rożek wyrzeźbił je przed wojną, oryginały znajdują się w muzeum.

Ogród z elegancką kolumnadą i rzeźbami przedstawiającymi postacie ludzkie. W centralnej części widoczne są trzy posągi otoczone bujną roślinnością oraz starannie przyciętymi krzewami. Jasne, kamienne kolumny nadają ogrodowi klasycznego charakteru, a rośliny pnące tworzą przytulną atmosferę tego zielonego zakątka.

Rzeźby Marcina Rożka

Stąd już niedaleko do plaży, z której znów otwiera się szeroka perspektywa na jezioro. I jeśli jest upalny dzień, to nic przyjemniejszego niż wypożyczyć rower wodny lub kajak i opłynąć wyspę o lirycznie brzmiącej nazwie Tumidaj, podpłynąć do plaży w nieodległym Karpicku, wykąpać się lub Dojcą przepłynąć na jezioro Berzyńskie. Jest to możliwe tylko kajakiem, gdyż między jeziorami jest półtora metrowa różnica wysokości i łatwiej kajak przy śluzie przenieść, niż ze śluzą męczyć się samemu.

Podobno korbkę do śluzy można pożyczyć w pobliskim hotelu, bo bez korbki ani rusz.

Komorowo, dziś część Wolsztyna, było niegdyś, jak wspomniałem, oddzielną miejscowością i to o metryce starszej od miasta. To właśnie jeden z właścicieli Komorowa około 1380 roku założył Wolsztyn, który do XIX wieku był miastem prywatnym. Dlatego też wolsztyński kościół ma w prezbiterium emporę (balkon ozdobiony herbami) na której zasiadali kolejni właściciele obu miejscowości. Obecny pałac wzniesiony został w 1911 roku z inicjatywy Stefana Mycielskiego, właściciela Komorowa, przez utalentowanego i dobrze znanego w Poznaniu architekta, absolwenta świetnej berlińskiej Politechniki Charlottenburskiej, Rogera Sławskiego (1871-1963).

Elewacja frontowa pałacu z monumentalnym kolumnowym portykiem nawiązuje do północnej elewacji Pałacu na Wyspie warszawskich Łazienek.

Przywołanie form architektury z ostatnich lat wolnej I Rzeczpospolitej miało symboliczny wymiar. Wobec zaborczej rzeczywistości było manifestacją uczuć patriotycznych. Formuła ta, powszechna na początku XX wieku wśród polskich fundatorów w Wielkopolsce, została skodyfikowana jako tak zwany styl krajowy, zwany również kostiumem narodowym lub stylem polskim. Pałac niestety spłonął w 1945 roku i został kilka lat później odbudowany w kompletnie zmienionym we wnętrzach kształcie. W latach 90. funkcjonował tu dość obskurny hotel PTTK, a dziś należąca już do urzędu gminy jest w gruntownym remoncie. Po jego ukończeniu pałac ma pełnić funkcje społeczne i kulturalne.

Wnętrze eleganckiego pokoju wypełnione dziełami sztuki, w tym rzeźbą dziewczynki na pierwszym planie. W tle znajdują się obrazy na ścianach, sztaluga z rysunkiem oraz drewniany stół otoczony krzesłami. Jasne, drewniane podłogi i roślina doniczkowa dodają przytulności tej artystycznej przestrzeni.

Muzeum Marcina Rożka

Obiad w polskiej tradycji wyznacza granicę dwóch światów. Przed obiadem jest praca, po obiedzie słodkie lenistwo. Chyba że jest to niedziela, a jeśli niedzielny obiad w Wolsztynie, najlepiej w Zielonej Prowansji, gdzie bez rezerwacji ani rusz. Ja jej nie zrobiłem, więc przejściem za pałacem, przez rynek i ulicę Krótką dochodzę do ulicy Roberta Kocha. Tam obok siebie znajdują się dwa gastronomiczne przybytki o podobnym kulinarnym profilu – Galeria Europejskich Smaków i Bistro Europa. A że dzień jest letni zamawiam w bistro-lokalu pyszny chłodnik, przyglądając się zjadanej przez sąsiadów smakowitej, prawdziwie wielkopolskiej kaczce z pyzami.

Robert Koch (1843-1910), twórca nowoczesnej bakteriologii, nie bez powodu ma ulice swego imienia w Wolsztynie. Niedaleko stąd znajduje się neogotycki dom, w którym w 1862 roku zamieszkał wraz z rodziną, obejmując funkcję lekarza powiatowego.

To tu rozpoczął badania nad laseczkami wąglika i zarodnikami gronkowca, czym zwrócił na siebie uwagę świata naukowego. W efekcie po ośmiu latach pobytu w Wolsztynie, powołany został do Berlina, gdzie w 1891 roku stworzono dla niego instytut chorób zakaźnych, przemianowany z czasem na słynny, istniejący do dziś Robert Koch Institut. Jego największym dokonaniem było odkrycie w 1882 roku bakterii wywołującej gruźlicę i właśnie za badania nad tą chorobą otrzymał w 1905 roku Nagrodę Nobla. Koch prowadził też badania nad chorobami tropikalnymi, wiele podróżując po Azji i Afryce. Neogotycki dom, w którym zamieszkał w Wolsztynie, też ma swoją ciekawą historię. Wzniesiony został w latach czterdziestych XIX wieku z przeznaczeniem na szpital – Dom Pod Samarytaninem. Jego fundatorką była Angielka, Mery Pearce, związana z Gajewskimi, właścicielami Komorowa-Wolsztyna. Dziś w dawnym szpitalu i domu Kocha mieści się poświęcone mu tyci muzeum.

Przeciwieństwem rozmiarów muzeum Kocha, jest must-see miasta Wolsztyna –słynna Parowozownia. Bo być w Wolsztynie i nie zobaczyć Parowozowni, to jak odwiedzić Rzym i nie zobaczyć papieża!

Pędzę więc ulicą 5 Stycznia, skręcam w Dworcową, mijam dworzec, dochodzę do ulicy Fabrycznej, przechodzę przez tory i uff, jestem. Wolsztyńska Parowozownia jest ostatnią działającą w Europie. Stąd każdego roboczego dnia do Zbąszynka, a w sobotnie południe także do Poznania odjeżdża pociąg, który ciągnie parowa lokomotywa. Tych zewidencjonowanych w Parowozowni jest około dwudziestu. W tygodniu i w sobotę możemy z mechanikami-magikami, którzy w czarodziejski sposób przywracają je do życia, porozmawiać. Najsłynniejszym parowozem jest „Piękna Helena”, wyprodukowana w 1937 roku w fabryce w Chrzanowie, mogąca mknąć z prędkością nawet 130 kilometrów na godzinę! Okazją, by podziwiać jej wdzięki jest doroczna Parada Parowozów, która powróciła po pandemicznej przerwie. Odbywa się zawsze w okresie majówki i przyciąga tysiące miłośników parowozów z Polski i z zagranicy. Przy muzyce, w kłębach dymu i pary, wdzięczą się lokomotywy, które niegdyś przyjeżdżały także z Niemiec, Czech i innych stron Polski. W dzień tańczą przed międzynarodową publicznością na kilkusetmetrowym odcinku i są najlepiej widoczne z żelaznej kładki w ciągu ulicy Poniatowskiego.

Stacja węzłowa z szeregiem zabytkowych lokomotyw parowych ustawionych na torach. Lokomotywy są częściowo osłonięte, a ich czoła z reflektorami i oznaczeniami są dobrze widoczne. Czarno-czerwone maszyny tworzą industrialną atmosferę miejsca.

Parowozownia Wolsztyn

Para buch, koła w ruch, a mój pociąg odjeżdża kwadrans przed siedemnastą, czyli za chwilę! A tyle jeszcze do zobaczenia.

Poza plażą, kąpielą, łódką, muzeami, kawkami, ciastkiem, kaczką i Parowozownią, można wybrać się spacerem lub rowerem do położonego po zachodniej stronie Jeziora Wolsztyńskiego Skansenu Budownictwa Ludowego Zachodniej Wielkopolski lub zwiedzić wielkomiejską dzielnicę Zatorze z imponującymi gmachami publicznymi i willami urzędników pruskich z początku XX wieku, kiedy na fali europejskiego prosperity Wolsztyn przeżywał okres nieprawdopodobnego wręcz rozwoju. Oto Wolsztyn, nasze wielkopolskie Monachium. Miasto niewielkie, a ma wszystko, by spędzić w nim pełen atrakcji, naprawdę przyjemny weekend.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!