Trzeba powalczyć

Kuba Zwoliński, który od lat uprawia rajdy przygodowe, ostatnio wpadł na pomysł, by przepłynąć tysiąc mil rzeką Jukon. I przepłynął. 
MATEUSZ KUŹNIEWSKI
Rajd packraftowo-trekkingowy w dzikiej Laponii, Kairacross 2022, Kuba Zwoliński i Kris Adventure Racer | foto Poppis Suomela

Z Kubą spotkałem się jeszcze przed jego wyjazdem na wyścig Yukon1000. Siedzieliśmy w centrum miasta, mocząc nogi w Warcie, nieopodal przycumowanego kajaka i dyskutując o wyzwaniu, którego chce się podjąć. – Szukałem ciekawych projektów, które pozwolą mi przekroczyć kolejną granicę, a które jednocześnie będą nawiązywały do rajdów przygodowych. Charakter tej imprezy jest na tyle oryginalny, że uznałem to za ciekawą opcję – tłumaczy.

Wcześniej znałem Kubę nie tyle jako długodystansowego kajakarza, co przede wszystkim zawodnika adventure racing. W największym skrócie: rajdy przygodowe łączą w sobie wiele dyscyplin sportu, głównie wytrzymałościowych, jak bieganie na orientację, jazdę rowerem, wspinaczkę skalną czy właśnie kajakarstwo. Zdarza się, że dochodzą narty biegowe, rakiety śnieżne, rafting czy jazda konna.

To sport zespołowy, rywalizuje się w kilkuosobowych drużynach, starty w wyścigach wymagają kondycji, siły, wytrwałości i wszechstronnych umiejętności.

Kuba Zwoliński podczas RacingThePlanet 2019 | foto Onni Cao | RacingThePlanet

Kuba, startując w zawodach adventure racing, zwiedził niemal cały świat: od Alaski przez Laponię, Namibię, Pustynię Gobi w Chinach po Australię. W międzyczasie zaangażował się w ratownictwo górskie: – Jestem człowiekiem, który nie może usiedzieć w miejscu. A że lubię i chcę spędzać czas w górach, pomyślałem, że potrzebuję dobrego pretekstu do kolejnych wyjazdów, na przykład zajęcie się ratownictwem. A tak już zupełnie poważnie, całe życie chciałem się do czegoś przydać, komuś pomóc. Ratownictwo górskie jest do tego idealne, bo łączy pasję do gór i możliwość zrobienia czegoś dobrego – opowiada Zwoliński, który działa w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym w Karkonoszach i jest członkiem projektu Bezpieczny Kazbek.

W ramach wolontariusze z Polski pełnią dyżury ratownicze pod tym pięciotysięcznym szczytem w Gruzji, bardzo popularnym wśród Polaków.

Rajdy przygodowe sprawiły, że Kuba polubił kajakarstwo. Wiąże się z tym trudna, ale jednocześnie inspirująca historia: – Kolega pożyczył mi kajak regatowy i dzięki temu odkryłem, że szybkie pływanie może być przyjemne i dawać adrenalinę. Problem w tym, że już wtedy ten kolega zmagał się z dość agresywną odmianą nowotworu. Był wtedy w trakcie kolejnej chemioterapii. Nie poddawał się jednak, trenował. Lekarze dawali mu kilka miesięcy, a on przeżył jeszcze kilka szczęśliwych lat. Kiedy zmarł, jego żona powiedziała mi, że chciał, by ten kajak został u mnie. To jeden z ważnych powodów, dla których wystartowałem w Yukon1000. To doświadczenie nie tylko stało się motywacją do startu w najdłuższym kajakowym wyścigu świata, ale spowodowało, że udział w Yukon1000 nabrał charytatywnego charakteru – był związany ze zbiórką pieniędzy na pomoc osobom chorującym na nowotwory.

Szkolenie działań ratowniczych ze śmigłowca HeliLine, organizowane przez Wysokosciowka.org, Słowacja | foto Kuba Zwoliński

Kuba w duecie z kolegą i ratownikiem, Maciejem Moskwą, podjęli się startu w tym wyścigu jako pierwsi Polacy. Do pokonania mieli tysiąc mil, czyli około tysiąc sześćset kilometrów dzikimi terenami Kanady i Alaski. Udało im się przepłynąć ten dystans w siedem i pół dnia. – Wtedy pomysł wydawał się zwariowany, bo nie wiedzieliśmy, czy w tych kajakach tyłki nam nie odpadną. Na szczęście nie odpadły, choć nie było łatwo – śmieje się Kuba.

W Yukon1000 zawodnicy mają do pokonania trasę bez wsparcia kogokolwiek z zewnątrz. Są tylko oni i rzeka. Wiosłują średnio osiemnaście godzin dziennie, spędzając noce w dzikich i często nieprzyjaznych warunkach.

Ośrodków miejskich po drodze jest niewiele. To wielka przygoda i wielkie wyzwanie, ale Kuba podchodzi do tego z dystansem: – Ludzie pokonywali rzekę Jukon od dawna, począwszy od słynnej Gorączki Złota, kiedy wszyscy pędzili do Dawson City. Owszem, wszystko to brzmi bardzo groźnie, że niebezpieczna rzeka i niedźwiedzie, a lokalsi sobie po prostu w niej pływają.

Rzeczywistość okazała się więc bardziej przyjazna niż Maciej i Kuba zakładali. Rzeka na mapach wygląda na miejsce, w którym łatwo się zgubić, ma mnóstwo odnóg. – W praktyce okazało się, że z mapami satelitarnymi i kompasem musielibyśmy naprawdę się postarać, żeby się zgubić mówi Kuba. W warunkach wyścigu kluczowe było płynąć tak, by złapać najbardziej wartki nurt. – Jak rzeka płynie prosto, najszybsze miejsce jest na jej środku. Z kolei jak skręca, wiadomo, że nurt będzie przechodził z jednej strony na drugą i podcinał brzeg. Dzięki mapom mogliśmy sprawdzić, którędy najlepiej płynąć, ale na miejscu trzeba wziąć też pod uwagę inne czynniki.

Kuba Zwoliński i Maciek Moskwa podczas Yukon 1000 | foto arch. pryw. Kuby Zwolińskiego

Jedno z pierwszych skojarzeń z Alaską to oczywiście niedźwiedzie. Spotkanie tego drapieżnika było jedną z rzeczy, których śmiałkowie obawiali się najbardziej. Jednak i tu rzeczywistość okazała się mniej dramatyczna, niż można by przypuszczać. – Pewnie przecięliśmy szlaki z wieloma niedźwiedziami, tylko ich nie widzieliśmy. Mam wadę wzroku, a w okularach nie płynąłem, więc nie widziałem, co było na brzegu pięćset metrów dalej. Niedźwiedź mógł sobie chodzić po plaży, ale trudno mi go było dostrzec. Dodajmy, że dzikie tereny są tam na tyle rozległe, że te spotkania wcale nie są częste. Żeby zobaczyć niedźwiedzia, trzeba mieć dużo (nie)szczęścia. Kluczowe było oczywiście zabezpieczenie jedzenia i śmieci, a właściwie wszystkiego, co roztacza zapach i może zachęcić niedźwiedzia do podejścia.

Kuba i Maciej byli bardzo ostrożni, gdy rozbijali obóz na noc. Rozglądali się, czy nie ma w okolicy śladów obecności drapieżnika. Towarzyszyły im głównie ptaki i cisza.

Podczas wyprawy panowie doświadczyli tylko dwóch niebezpiecznych sytuacji, z których jedna przydarzyła się już na samym początku, podczas pokonywania wielkiego Jeziora Laberge: – Ono jest bardzo szerokie, można być nawet kilometr od brzegu, a pogoda tam jest kapryśna. Kiedy tamtędy płynęliśmy, warunki nie sprzyjały kajakarzom. Fale były konkretne, bujało nami mocno, a warto dodać, że nasze sportowe kajaki, załadowane sprzętem i bagażami, nie są przystosowane do pływania po morzu. To było kilka godzin w ciągłym napięciu, nie mamy nawet żadnych zdjęć czy filmów z tego etapu. Wywrotka na tym jeziorze byłaby bardzo niebezpieczna, bardzo nas to psychicznie zmęczyło – relacjonuje Kuba.

Kuba Zwoliński podczas Atacama Crossing 2019 | foto Onni Cao | RacingThePlanet

Do kolejnej groźnej sytuacji doszło w innym miejscu, kiedy Kuba i Maciej płynęli około pięćset metrów od brzegu, szukając wartkiego nurtu. I nagle rozpętała się burza. Kuba: – Do bezpiecznego miejsca mieliśmy około dziesięciu minut sprawnego płynięcia, ale niestety burza nie dawała za wygraną. Znów problemem były fale, które kształtowały się pod prąd nurtu, wiatr wiał nam prosto w twarz. Duża woda, fale i wiatr potrafią sprawić, że taka wycieczka staje się walką o przetrwanie.

Miesiące przygotowań logistycznych, treningów na ergometrze czy siłowni zaowocowały ostatecznie szóstym miejscem wśród kajakarzy i jedenastym w klasyfikacji generalnej.

Pierwszy polski zespół startujący w Yukon1000 zameldował się na mecie pod mostem Dalton Highway po 7 dniach 13 godzinach i 35 minutach. – Szału nie ma. Z jednej strony mamy satysfakcję, że w ogóle udało nam się ukończyć ten wyścig, z drugiej, spokojnie mogliśmy powalczyć o pierwszą trójkę. Pierwsze miejsce było poza naszym zasięgiem, bo Nowozelandczycy, którzy wygrali, byli bezkonkurencyjni. Z pozostałymi można było powalczyć – przyznaje Kuba.

Kajakarstwo, również to wyczynowe, to sport mocno związany z Poznaniem. To właśnie w stolicy Wielkopolski znajduje się największy tor regatowy w Polsce, będący jednocześnie jednym z najważniejszych na świecie obiektów tego typu. Odbywają się tu międzynarodowe imprezy kajakarskie i wioślarskie. Jednak nie samą Maltą kajakarz żyje. W Poznaniu i okolicach wiele jest miejsc, w których można uprawiać ten sport. Kuba: – Bardzo lubię Wartę i często po niej pływam. Mój standardowy trening to trasa z Naramowic do centrum i w drugą stronę. Kiedyś zdarzało mi się wstawać na tyle wcześnie, że przypływałem do centrum, piłem kawę w Kontenerach, a oni tam sprzątali jeszcze po sobotniej imprezie. Ale dłuższe wycieczki rzeką też są bardzo przyjemne, na przykład ze Śremu do Poznania, a czasami nawet do Obornik lub jeszcze dalej. Warta wciąż bywa dzika, sporo nad nią małych plaż, gdzie można przysiąść i zrobić piknik.

Kuba Zwoliński podczas Corsica Raid Aventure 2020 | foto Florent Pedrini

W okolicach Poznania nie brakuje też odpowiedniej infrastruktury. Wybierając się na wodny szlak można skorzystać z przystani kajakowych choćby w Puszczykowie, Rogalinku czy Czerwonaku.

Należy jednak uważać, bo nie wszyscy korzystający z uroków Warty robią to odpowiedzialnie: – Ostatnio pojawia się coraz więcej osób na skuterach wodnych. Na tak wąskiej rzece, jak Warta, takie spotkanie nie jest zbyt przyjemne, jeśli ktoś nie wpadnie na to, że przy kajaku warto zwolnić.

Poznań i okolice to nie tylko rzeki, ale też jeziora. – Najlepiej jest w Kiekrzu, bo to spory akwen i robiąc pętelkę wzdłuż brzegów mam zrobionych równo dziesięć kilometrów. To idealne miejsce na treningi, bo można tam zrobić tyle pętelek, ile potrzeba i jeszcze łatwo zmierzyć czas, zweryfikować postępy. Jest też mnóstwo mniejszych jezior, ale one mniej nadają się do treningów z racji rozmiarów właśnie. Natomiast do turystyki kajakowej nie nastawionej na wyczyn sportowy nadają się bardzo dobrze – zachęca Kuba. Start w Yukon1000 był dla Kuby Zwolińskiego wielką przygodą. Nie zawsze przyjemną, ale taką, którą zapamięta na długo.

Poranki przy pięciu stopniach Celsjusza, wiatry i burze, pogoda zmieniająca się jak w kalejdoskopie – ponad tydzień w warunkach, które przeciętny człowiek uznałby za ekstremalne.

Ale dla miłośników sportów wytrzymałościowych to właśnie jest magnesem. – Bardzo chciałbym, żebyśmy wystartowali w następnych mistrzostwach świata w adventure racing, które najprawdopodobniej odbędą się na Korsyce. Będziemy próbowali zebrać na to fundusze – mówi Zwoliński, który na co dzień sam pomaga w pozyskiwaniu pieniędzy potrzebnych do leczenia osób z nowotworami. Przy okazji startu w Yukon1000 założył zbiórkę, której celem jest wsparcie Fundacji Cancer Fighters.

Yukon 1000 | foto arch. pryw. Kuby Zwolińskiego

„Chcielibyśmy przy okazji tej zbiórki wspomnieć Zbyszka Magdziaka, niesamowitego sportowca, który wygrał z rakiem dodatkowe lata życia, łącząc triathlonowe treningi z wielokrotną chemią. Zbyszek to realny przykład, jak mocny umysł sportowca może zmienić diagnozowane przez lekarzy miesiące w kolejne lata życia. Nawet najmocniejszy sportowiec musi jednak kiedyś odpocząć – ziemski wyścig Zbyszka zakończył się w 2023 roku, ale jego siła umysłu w walce z rakiem powinna być inspiracją dla wszystkich. A moc wypracowana na kajaku Zbyszka niech pomoże teraz wesprzeć innych w walce z nowotworami.” – czytamy w opisie zbiórki, do której wsparcia nieustannie zachęca Kuba.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!