„Udar”, premiera 17 grudnia 2024 r.
Viaplay.pl i Amazon Prime Video
Poznaliśmy się chyba szesnaście lat temu, zaraz po mojej przeprowadzce z Krakowa do Warszawy. Okoliczności dokładniejszych zupełnie nie pamiętam, ale były zapewne, jak to w naszym życiu, teatralno-imprezowo-gejowskie. Maciek wydawał mi się wówczas postacią jakby z innego wymiaru. Kolorowy ptak, to określenie pasowało do niego i nadal pasuje najlepiej, choć to już dzisiaj dojrzałe ptaszysko. Zawsze zwracał uwagę na siebie słusznym wzrostem i gabarytem, ale i stylem, który w miarę upływu lat stawał się coraz bardziej ekstrawagancki. Dzisiaj można go często zobaczyć, sunącego niespiesznie do Teatru Polskiego, w czerwonym futrze i szytej za zamówienie fedorze, czym dodatkowo zaznacza swoją obecność w szaro-burej jesienno-zimowej rzeczywistości. Platanowa aleja na 27 Grudnia to jego codzienny wybieg. Chodzi nim już prawie dekadę, bo dyrektorem artystycznym poznańskiej sceny został w 2015 roku.
Dyrektorem jest z zawodu, w dorosłość (rocznik 1964) wchodził wraz ze zmianą ustrojową. Nowy kraj potrzebował nowych kadr, więc utalentowany i odpowiednio ustosunkowany w stolicy teatroman natychmiast ruszył do boju. Choć studiował pięć lat historię sztuki (pracy magisterskiej nie obronił, bo porwało go życie), wciągnął go zupełnie teatr. Najpierw zaczął o nim pisać, a potem go robić jako szef kolejnych instytucji i festiwali. Lata 90. były dla niego czasem doprawdy niezwykłym i szalonym, nie dziwi więc, że tęsknota za nimi wybrzmiewa wyraźnie w napisanym przez Pawła Demirskiego serialu Udar, który właśnie trafił w ośmiu odcinkach na platformę Viaplay. Premiera (17 grudnia) wypadła w sześćdziesiąte urodziny Macieja Nowaka. Niewiele osób dostaje taki prezent.
Udar przydarzył mu się wiosną 2017 roku, a więc dwa lata po przeprowadzce do Poznania. Napadł go bezczelnie i znienacka, jak to udar, choć lekarze zawsze odmawiają litanię symptomów ostrzegawczych – cukrzyca, miażdżyca, nadwaga et consortes. W niektórych przypadkach ta litania pewnie działa i osoby zagrożone udarem zmieniają dietę i tryb życia. Maciej do tych osób z pewnością nie należy. Zmusić go do tego mógłby co najwyżej wybuch Wezuwiusza i przysypanie gorącym popiołem, ale nie jesteśmy w 79 roku pod Neapolem, tylko 2017 roku w Warszawie, gdzie Maciej ląduje w szpitalu. Najpierw nie wie, co się z nim dzieje, a kiedy trochę dochodzi do siebie, widzi jak za mgłą koniec swojego dotychczasowego życia bon vivanta – koniec felietonisty, koniec recenzenta kulinarnego, koniec gwiazdy telewizji, koniec człowieka czytającego i opowiadającego, koniec prowadzącego gale, koniec dyrektora, koniec lwa salonowego i utracjusza. Jego szpitalne Mojry mają piękne imiona na „A”: Aleksja pozbawia go umiejętności czytania, Agrafia – umiejętności pisania, a Afazja próbuje zabrać mu mowę, lecz się jej na szczęście nie udaje. Siedzimy w tym szpitalu, pamiętam to dobrze, przerażeni. Oto nasz Wielki Liberace, król życia, leży bezradny na szpitalnym letto di dolore, a my próbujemy go podnieść na duchu, że będzie dobrze, bo skoro nas rozpoznaje i mówi, to znak, że nie jest najgorzej. Lekarze ordynują szybkie przystąpienie do rehabilitacji, więc uzbrojeni w notesy, zapisujemy w nich wołami słowa z zerówki: „kot”, „ul”, „mama”. Maciej coś duka, ale nie umie przeczytać nawet słowa „ul”. Kyrie eleison!
„Warszawa. Jedyne miasto w Polsce” – to pierwsze zdanie w serialu Udar. Bardzo zabawne, bardzo Demirskie i bardzo Nowakowe, bo choć Maciej spędził sporo lat w Trójmieście, gdzie był dyrektorem między innymi Teatru Wybrzeże, a od blisko dekady kieruje poznańskim Polskim, jego miejscem na Ziemi jest Warszawa. Tylko ona jest w stanie udźwignąć wszystkie jego ekscesy. Tylko ona nie jest za chuda na Grubego, jak lubi go nazywać przyszywana rodzina. To w Warszawie się urodził i wychował, to w Warszawie stworzył Instytut Teatralny, którym kierował przez dziesięć lat, to w Warszawie rządził działem kulturalnym Gazety Wyborczej w czasach jej niegdysiejszej potęgi, to w Warszawie praktykował z lubością dwa z siedmiu grzechów głównych – gulę i luxurię. Nie dziwi więc, że w Warszawie toczą się losy bohaterów Udaru, inspirowanego nie tylko postacią Macieja Nowaka (gra go przytyty na potrzeby serialu Jacek Poniedziałek), ale i jego najbliższymi, w tym osobistymi perypetiami samego twórcy serialu, Pawła Demirskiego. Jakże ciekawie, trzeba tu dodać, plotą się losy ludzkie. Kiedyś wszechwładny dyrektor zaprosił do Wybrzeża nikomu nieznanego dramatopisarza, a dzisiaj ów uznany dramatopisarz (i scenarzysta) tworzy serial o dyrektorze, któremu życie zaplątało się we własne nogi.
Maciej zawsze prowadził żywot daleki od drobnomieszczańskiej moralności, stąd jego, delikatnie mówiąc, niechęć do lajfstajlu klasy średniej z jej apartamentami na kredyt, samochodami w lizingu, karmelfrapuczino na wynos i wakacjami olinkluziw. O wiele lepiej, choć jest stołecznym pieszczochem, czuł się zawsze z klasą ludową, bohaterką trwającej kolejny już rok literackiej chłopomanii. To dlatego między innymi dekadę temu ten wielkomiejski gej zagłosował na Andrzeja Dudę, za co był dręczony przez ostatnie lata. To był jego głos protestu przeciw neoliberalnej Polsce, niewidzącej świata poza największymi metropoliami, ale też trochę prywatna wendeta wobec platformianego establiszmentu, niemogącego znieść tego „grubego pedała” i pozbawiającego go co rusz ukochanych teatralnych cieszotek, którym oddał kawał życia – Teatru Wybrzeże, Warszawskich Spotkań Teatralnych czy Instytutu Teatralnego. Bez teatru jest Maciej Nowak smutnym człowiekiem, nieswoim, zwykłą sierotą. Jego wielka kariera na rozmaitych frontach, bycie „panem z telewizora” i medialne wariacje są tak naprawdę drugorzędne wobec teatru. Bez niego jest grudniowym karpiem w reklamówce. Bez teatru Nowak zdycha.
Udar nie jest biograficznym serialem, warto o tym pamiętać. To dzieło luźno Nowakowym życiem inspirowane, w dodatku jego bardzo konkretnym rozdziałem – trudnym, tragicznym wręcz, kiedy wydawało się, że los żywcem do trumny go pokłada. Jest więc w Udarze po wielokroć irytujący, raptowny, wulgarny i odstręczający. Mówiąc krótko, trudny. Nie jest to oczywiście pełny obraz Macieja Nowaka, bo oprócz rozmaitych wad, jest też człowiekiem niezwykle wrażliwym, dowcipnym, szczodrym i bardzo lubiącym ludzi. Ma też do siebie wielki dystans i jest pierwszą osobą, która przy barze wszystkim postawi kolejkę, niejedną zresztą. Myślę, że wiele osób znających go jako celebrytę i ekscesanta, zdziwiłoby, że kierując rozmaitymi instytucjami, nigdy nie miał ani służbowej karty kredytowej, ani służbowego samochodu, a w Instytucie Teatralnym nie miał nawet gabinetu. W Teatrze Polskim rezyduje w niewielkiej dziupli, w której nie zmieściłoby się ego większości dyrektorów, ale jemu tam dobrze, szczególnie, kiedy dziupla wypełniona jest ludźmi. Pytanie, czy zawsze tak będzie? To zresztą ważna kwestia w serialu, którego zbiorowym bohaterem jest paczłorkowa rodzina z wyboru, nieodłączny element gejowskiego życia.
Tygodnik Polityka nazwał ongiś Macieja najbardziej wpływową osobą polskiego teatru. Ten czas ma już za sobą, choć nadal jest bez wątpienia ważną personą. Nie ma takiego człowieka w naszym teatrze, czy szerzej, w życiu kulturalnym Polski, która Nowaka by nie znała. Ciągle też fascynuje kolejne osoby i z pewnością nie powiedział ostatniego słowa, a tych trochę się już uzbierało. Udzielił bowiem Maciej niezliczonej ilości wywiadów, powstał nawet z nim wywiad-rzeka Olgi Święcickiej (Mnie nie ma. Rozmowa z Maciejem Nowakiem, Wydawnictwo Czarne), jest również jednym z bohaterów mojego Innego Poznania (Wydawnictwo Miejskiej Posnania), a teraz inspiratorem serialu. Sześć dyszek na karku jest przez niego traktowane trochę jako prolog do emerytury, a trochę jak jawna prowokacja. Trudno sobie wyobrazić tego mistrza artystycznego i towarzyskiego zamieszania na ławeczce w Ciechocinku, będzie się więc ostro zapierał, taką ma naturę, przeciw zostaniu starszym panem. Dame Edna, dragowe alter ego australijskiego komikia Barry’ego Humphriesa, zapytana lata temu o nadchodzące się sześćdziesiąte urodziny, powiedziała: „Zbliżam się do sześćdziesiątki, ale ze złego kierunku”. Maciej Nowak, bardzo słusznie, uważa dokładnie to samo.