10 czerwca 2025
muzyka
teatr

Zejście do Hadesu

Ciekawi mnie to, czy Chopin sam się wpisał, czy też został przez innych wpisany w polski mit narodowy.
Z PIOTREM SĘDKOWSKIM, reżyserem „Śmierci Chopina” w Teatrze Polskim, rozmawia MIKE URBANIAK
Piotr Sędkowski | foto Michał Sita

Śmierć Chopina
reż. Piotr Sędkowski

Teatr Polski w Poznaniu
premiera 11 czerwca 2025 r.
BILETY

Trzy sezony temu była w Teatrze Polskim premiera Śmierci Jana Pawła II, najbliższa premiera do Śmierć Chopina. Co wy tak z tą śmiercią?
Chciałem nawiązać do Śmierci Jana Pawła II, więc to nie jest przypadek, bo obaj – Jan Paweł i Chopin – są postaciami ikonicznymi dla polskości. Ale kiedy się przyjrzeć bliżej życiu Chopina, okazuje się, że był on zupełnie innym człowiekiem, niż większości się pewnie wydaje. Nie był na przykład tylko gruźlikiem, ale miał najpewniej padaczkę skroniową, mukowiscydozę i doświadczał halucynacji. Podobnie jest z tą jego opiewaną powszechnie tęsknotą za Polską. Może on wcale tak bardzo za nią nie tęsknił, tylko w XIX wieku trzeba było tęsknić z racji oczekiwań. Przecież Chopin mógł w 1831 wrócić do Polski, ale tego nie zrobił. Cała ta mitologiczna otoczka wydała mi się szalenie ciekawa, stąd też nasz spektakl o śmierci ikony – ikony stworzonej w przez kulturę, w dużej mierze kulturę romantyczną.

Jaką rolę w zajęciu się nim odegrało to, że jesteś klasycznie wykształconym pianistą?
Tym tropem powędrował właśnie Maciek Nowak, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego, mówiąc do mnie, że skoro jestem pianistą, może bym coś zrobił o Chopinie. A śmierć się wzięła również stąd, że się jej panicznie boję i chyba zbyt często o niej myślę. Wszystko to i parę innych elementów połączyło się w Śmierć Chopina.

Grałeś na fortepianie od małego?
Nie, zupełnie nie. Zacząłem bardzo późno, bo na przełomie gimnazjum i liceum w moim rodzinnym Łowiczu, gdzie założyliśmy z kolegami punkowy zespół, w którym grałem na dość nędznej gitarze. Kiedy była w naprawie, zacząłem sobie coś tam brzdąkać na klawiszach i wydało mi się to fajne. Nie moje granie, tylko sam instrument. Tak się znalazłem w muzycznej szkole wieczorowej – na gitarze z dodatkowym fortepianem, co mnie zupełnie wciągnęło, więc cholernie dużo ćwiczyłem i wystartowałem na Akademię Muzyczną w Bydgoszczy. Za pierwszym razem mnie nie przyjęli, za drugim już tak.

Szybko odkryłem jednak swoje ograniczenia, doszedłem do progu wydolności technicznej, której nie byłem już w stanie przekroczyć.

Uświadomienie sobie tego było bolesne?
Bardzo, bo pewnie każdy kształci się z wielkim marzeniem bycia solistą. A skoro nie mogłem go spełnić, padło na teatr.

Jak to padło?
Tak, że zacząłem do niego chodzić. To był bydgoski Teatr Polski za czasów dyrekcji Pawła Łysaka. Zobaczyłem tam Burzę w reżyserii Mai Kleczewskiej i się zachwyciłem.

Piotr Sędkowski | foto Michał Sita

Nie dziwię się, bo to był wspaniały spektakl. I co robiłeś po tej teatralnej epifanii?
Wyjechałem, kończąc jeszcze Akademię Muzyczną, na stypendium do Birmingham, ale jednocześnie zapisałem się już na teatralny kurs przygotowawczy, więc decyzja zapadła. Dostałem się do szkoły w Londynie, jednak splot rozmaitych wydarzeń – w tym pandemia – spowodował, że postanowiłem wrócić do Polski i zdawać na reżyserię do Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, gdzie mnie przyjęto. Jestem na czwartym roku.

Jak patrzysz na to drugie szkolne doświadczenie?
Dobrze, chociaż nie było mi wcale tak łatwo znów zostać studentem. Na szczęście wylądowałem na świetnym roku, to mi pomogło. Na pewno z racji wcześniejszego wykształcenia i muzycznego myślenia, inaczej patrzyłem i patrzę na różne rzeczy. Patrzę chyba na aktorów, jak na melodię.

Byłeś asystentem Mai Kleczewskiej, Michała Borczucha czy Wojciecha Farugi. Co od nich wyciągnąłeś?
Z Wojtkiem to była María de Buenos Aires w Teatrze Wielkim w Warszawie, więc zdobyłem ciekawe doświadczenie operowe. Bardzo mi się podobało, że mogłem podczas tej pracy wyrażać swoje opinie, nie byłem dla Wojtka niewidzialnym asystentem. Z kolei u Michała uwielbiałem to, że na próbach jest czas na długie rozmowy, na gromadzenie opinii i inspiracji, i że jest przestrzeń na to, żeby reżyser powiedział: jeszcze nie wiem, poszukajmy, popróbujmy. Bardzo mu tego zazdroszczę. Mai asystowałem przy Weselu w Teatrze Słowackiego, prawdziwej superprodukcji.

Była to więc imponująca lekcja panowania nad wielką teatralną maszynerią, w której trybach nie mogą przecież zginąć sensy legendarnego tekstu.

W twojej Śmierci Chopina tekstu jest podobno jak na lekarstwo.
Taki teatr bardzo mnie ciekawi, jest dla mnie poszukiwaniem własnego języka, który posługuje się ciałem, obrazem, atmosferą. Lubię, kiedy interpretacja oddana jest widzom, kiedy to oni nadają sensy temu, co na scenie. Taki mniej więcej sposób myślenia towarzyszył mi przy konstruowaniu spektaklu, stąd umiarkowana ilość tekstu. Stąd też myślnie o Chopinie jak o Orfeuszu, który schodzi do Hadesu po własną Eurydykę. Bardzo inspirujący był esej Maurice’a Blanchota Spojrzenie Orfeusza. Blanchot, mówiąc w skrócie, pisze, że Orfeusz nigdy tak naprawdę nie chciał Eurydyki, ale zszedł do Hadesu, bo tego chciało od niego dzieło. To ono wymusiło, by poszedł po nią i ją porzucił, bo tylko dzięki temu jest Orfeuszem – wiecznym pieśniarzem. Pomyślałem, że dokładnie kimś takim był Chopin. Pytanie, czy sam się wpisał w ten mit, czy też został wpisany w polski mit narodowy.

Jak w ten świat z niewielką ilością tekstu wszedł zespół aktorski?
Naprawdę znakomicie, bo to otwarty i chętny zespół. Zaczęliśmy od kilkudniowych warsztatów ruchowych, sprawdzaliśmy różne narzędzia, przyglądaliśmy się sobie i zaczęliśmy wspólną wędrówkę. Na premierze się okaże, gdzie doszliśmy z naszym Chopinem potrojonym, bo jest on i jego podwójne alter ego. W tych rolach zobaczymy Hannę Derej, wybitną pianistkę oraz Kacpra Szklarskiego, równie wybitnego aktora-tancerza, absolwenta Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu. Ten duet intensywnie oddziałuje na samego Fryderyka Chopina – Konrada Cichonia. Nie muszę chyba dodawać, że wielką rolę w naszym spektaklu gra muzyka, więc mam nadzieję, że zobaczą go również osoby ze świata muzyki klasycznej. Pytanie, czy to przeżyją.

Polecamy również

Chcesz wiedzieć o wszystkim, co najważniejsze w poznańskiej kulturze?
O wydarzeniach, miejscach, ludziach, zjawiskach, trendach?
Zapisz się do naszego piątkowego dynkslettera!